Śmiać się czy płakać?

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (39/2003)

Wprawdzie do wyborów prezydenckich pozostały nam jeszcze dwa lata, ale jeśli kandydat ma rzeczywiście zyskać szansę elekcji, powinien już teraz być ludziom dobrze znany. Kto nie dowierza, niechaj zapyta fachowców od marketingu politycznego, którzy przy pomocy wszelakich - często także niegodziwych - środków potrafią wykreować nawet miernotę na gwiazdę medialną pierwszej wielkości. Oni najlepiej wiedzą, ile na to potrzeba czasu.

Niedawno nagłośniono wyniki jednego z rankingów, wedle którego małżonka urzędującego prezydenta miałaby największe szansę na objęcie najwyższego urzędu w państwie. Cóż, dla kulejącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej Jolanta Kwaśniewska byłaby może, w pewnych okolicznościach, nawet wygodnym kandydatem. Ale dla Polski byłby to kiepski żart.

Choć nie jesteśmy chyba specjalnie zaskoczeni, bo kolorowe pisemka już od lat kreują Jolantę Kwaśniewską na najpopularniejszą osobę w Polsce, zamieszczając jej fotki albo dziwaczne wywiady, najczęściej zresztą o niczym. O jej poglądach politycznych nikt chyba nie słyszał, ale może to jest właśnie atut? Jej przewaga nad każdym z grupy znanych polityków była miażdżąca, ale i stopień kompromitacji tzw. elit politycznych osiągnął u nas już dawno samo dno. W tej sytuacji ludzie mający jakikolwiek wybór pomiędzy politykami a kimkolwiek innym są skłonni oddać swoje głosy na kogoś znanego, kto nie kojarzy się im wprost z tym siermiężnym, ponurym, kłótliwym i antypatycznym światkiem.

Ciekawe, kto mógłby zwyciężyć w takim rankingu, gdyby uwzględniono w nim również kandydatury innych postaci znanych ludziom z kolorowych magazynów i ekranów telewizyjnych? Czy nie znaleźliby się wśród nich m.in. ów fałszujący zapiewajło z grupy „Ich Troje", albo jeden z popularnych satyryków dla gawiedzi, czy wreszcie sportowiec uwielbiany przez kibiców? I kto z nich miałby większą szansę zostać prezydentem: Wiśniewski, Daniec, czy może Małysz? Ale jak się bawić, to na całego -nawet jeśli po elekcji opuści nas poczucie humoru - więc ze swej strony zaproponowałbym znakomitego mima p. Ireneusza Krosnego. W swoim fachu jest on profesjonalistą i wielokrotnie udowodnił, że potrafi wcielić się w każdą postać. Nie mam cienia wątpliwości, że i rolę prezydenta odegrałby po mistrzowsku. Pantomima to niełatwa sztuka, toteż można mieć nadzieję, że on by nam dopiero pokazał - kto się tak zna na pokazywaniu jak mim? - i to bez pobierania kursów u niejakiego Tymochowicza. A, nade wszystko, p. Irek posiada zupełnie wyjątkowy walor, niezbędny w dyplomacji: kiedy występuje w mediach, nic nie mówi, więc pewnie i po elekcji milczałby jak sfinks. Skoro niegdyś agitowano na swojską nutę, że „każda Polka głosuje na Olka", to teraz skandowalibyśmy: „Kuba, Franek oraz Mirka zagłosują dziś na Irka!". Wypadałoby wprawdzie zapytać wcześniej p. Krosnego, czy byłby skłonny kandydować, ale nie ma żadnej gwarancji, że - jako mim - zechce zabrać głos.

I tak moglibyśmy sobie jeszcze długo dworować, gdyby nie powaga sytuacji. Bo jeśli wybór prezydenta staje się groteską, to może nam taki urząd w ogóle nie jest potrzebny? Cóż więc począć, skoro wielu polityków coraz trudniej traktować poważnie, a i żarty wyborcze mogą nazbyt drogo kosztować? Chyba najwyższy czas wskazać poważnego kandydata -tylko kogo?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama