Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (27/2004)
Za parę dni koalicja ma przekazać rząd Irakijczykom. Tymczasem źle się dzieje w Iraku. Kolejne rozruchy, zamachy, demonstracje dowodzą tego, że Irak jest dziś jak wrząca lawa. Okazało się, że po błyskawicznie i sprawnie przeprowadzonej akcji wojskowej i zlikwidowaniu armii Saddama Husajna Amerykanie i ich sojusznicy przegrywają pokój. Amerykanie okazali się sprawni wojskowo i zupełnie głupi politycznie. Kilka tygodni temu jeden z głównych sojuszników Amerykanów niejaki Szalami okazał się kryminalistą i agentem Iranu, co już znacznie wcześniej sugerowały media. Wtedy jednak administracja amerykańska to ignorowała. Cena ropy jest najwyższa od dziesięcioleci. Zarabia na tym Rosja, zarabiają kraje arabskie, traci Europa, w tym Polska. Amerykańska armia nie potrafiła uniknąć maltretowania bezbronnych więźniów.
Dręczenie więźniów i upokarzanie ich w więzieniu Abu Ghraib pokazało nie tylko prymitywizm żołdaków i strażników więziennych. Pokazało brak zrozumienia dla roli, jaką w czasie wojny w demokratycznym społeczeństwie odegrać może opinia publiczna. Jeśli władza pochodzi z demokratycznego wyboru, to nie może w jawny sposób drwić z poczucia przyzwoitości zwykłych ludzi. Zwykły obywatel gotów jest przymknąć oko na brutalne traktowanie wroga, kiedy dzieje się to w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Gotów jest zaakceptować fakt, że wojna wiąże się z przemocą i śmiercią, kiedy widzi nie tylko militarne, ale i moralne racje stojące za koniecznym użyciem przemocy. Krótko mówiąc, gotów jest wyrazić zgodę na wojnę sprawiedliwą. Tymczasem wszystko to, co zafundowano irackim więźniom, nie miało nic wspólnego z poczuciem sprawiedliwości, nawet jeśli założyć, że wszyscy maltretowani byli wyjątkowo podłymi bandytami.
Z irackiego kotła nie widać dziś żadnego dobrego wyjścia. Ani wzmożenie działań wojskowych, ani wycofanie się z Iraku nie przyniosą dziś nic dobrego. Pierwsze (raczej niewykonalne) oznaczałoby nowy etap wojny i regularną okupację. To z kolei wywołałoby zapewne długotrwałą wojnę partyzancką. Wycofanie się z Iraku skazywałoby ten kraj na wojnę domową, a w konsekwencji długotrwały stan zapalny porównywalny do tego, co dziś dzieje się w Palestynie, Libanie i w Izraelu. Jakimś wyjściem z sytuacji mogłoby być przejęcie odpowiedzialności za utrzymanie kontroli nad Irakiem przez ONZ, ale ani ONZ się do tego nie kwapi, ani Amerykanie się do tego nie palą.
Nasz kłopot z Irakiem polega na tym, że z jednej strony nie mamy w zwyczaju opuszczać sojuszników w kłopotach, ale z drugiej strony trudno wytłumaczyć obywatelom, dlaczego mamy tracić pieniądze i ludzi na wojnę, z której nie wynikają żadne wyraźne korzyści. Co więcej, wspieramy Amerykanów zachowujących się jak słoń w sklepie z porcelaną. Większość społeczeństwa jest dziś przeciwna wojskowej obecności Polski w Iraku. Nawet, jeśli nie mają racji, to nie da się prowadzić walki bez poparcia własnego narodu.
Tu mści się sposób, w jaki w ogóle przystąpiliśmy do tej wojny: bez poważnej dyskusji na ten temat, bez uczciwego przedstawienia argumentów, jakie za taką decyzją stoją. Dziś jest na to bardzo późno, ale może lepiej późno niż wcale.
opr. mg/mg