Przystojnym być

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (31/2004)

Wiadomo nie od dzisiaj, że przystojny mężczyzna bywa, zazwyczaj, obiektem westchnień licznych serc niewieścich. A jeśli jeszcze jest brunetem, ma smagłą cerę i niebieskookie wejrzenie, to musi baczyć, aby nazbyt wielu takich serc nie połamać jak czekolady. Warto jednak przypomnieć, co mawiały niegdyś panienki z dobrych domów - choć nie wiadomo, czy naprawdę tak uważały, czy tylko dobre wychowanie zobowiązywało je do wygłaszania owej opinii? - że prawdziwie przystojny może być tylko taki mężczyzna, którego czyny są przystojne.

Ale to było dawno, bardzo dawno temu, bo obecnie obowiązują już zupełnie inne standardy, w myśl zasady: tylko ten, kto się boi, sądzi, że coś mu nie przystoi. W takiej np. polityce obserwujemy więc od kilku lat ekspansję przystojniaków, w całkiem przyzwoicie skrojonych garniturach, choć zachowujących się, niestety, mało przystojnie. Zapatrzeni w siebie, niczym Narcyz, wyróżniają się sumieniami czystymi, bo nieużywanymi. A kiedy już wyczują, że nadeszło ich pięć minut, z całą bezwzględnością idą „na całość". Najgorzej, gdy uda się im zaistnieć na scenie politycznej, bo wtedy coraz bardziej upodobniają się do rzeki: nie tylko z powodu zadziwiającej skłonności do powtarzania pustych sloganów, czyli „wodolejstwa", ale i dlatego, że - jak rzekę - niezwykle trudno oderwać ich od „koryta".

Ostatnio przeżyliśmy chwilę zażenowania postawą świeżo upieczonych eurodeputowanych, którzy łkali w mediach nad swoim losem. Stała się im wielka krzywda, bo pozostali bez środków do życia. A to ci dopiero biedaki! Biadolili zarówno ci z lewa, jak i z prawa, bo zanosiło się, że minimum dziesięć tysięcy złotych miesięcznie każdemu przejdzie koło nosa. Jako że ludziska nie darzą ich nadmierną atencją, toteż nikt się nie wzruszył, że -chociaż raz - sami o sobie zapomnieli, przygotowując ustawę budżetową. Dało się nawet słyszeć głosy, że to przejaw realizacji osławionej sprawiedliwości społecznej. Ale Sejm rychło ów brak uzupełnił i teraz już wiadomo, że eurodeputowani nie będą głodować.

O mizernych rządach SLD wolałbym już nie pisać, bo to zajęcie przypominające walenie głową w mur. Nominacja Marka Balickiego na ministra zdrowia ostatecznie udowodniła, że cały ten hałas na lewicy był tylko grą dla zamydlenia gawiedzi oczu, ale chyba mało kto dał się zwieść, że będzie inaczej. Tymczasem technokrata Belka ma do zgryzienia nie lada orzech: nie dość, że jest zakładnikiem określonego układu interesów, to jeszcze musi coś uczynić z oczekiwaniami ludzi, rozbudzonymi przez informacje o rosnących wpływach budżetowych. Już ostudził zbytnie nadzieje, oświadczając, że w czerwcu wpłynęło do budżetu mniej pieniędzy, niż się spodziewano. A, poza tym, na skutek wykupywania naszych produktów przez niemieckich i holenderskich hurtowników inflacja rośnie, więc i ceny idą w górę. Nie łudźmy się więc, że powszechną drożyznę towarów i usług po aneksji do UE zrównoważą nam jakiekolwiek podwyżki płac.

Cóż, może chociaż okaże się, że działalność komisji śledczej w sprawie ORLEN-u zwiastuje kres partyjnego podboju państwa przez SLD? Czego życzę sobie i Warn, zacni utracjusze raju, bo dalej żyć pod ich rządami, doprawdy, nie sposób!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama