Bywało już gorzej

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (10/2006)

Po sejmowym wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego tropiciele „drugiego dna" zaczęli doszukiwać się rozmaitych podtekstów. Ci, którzy uważają Marcinkiewicza jedynie za technokratę, sugerowali nawet, że to było dopiero prawdziwe expose. Natomiast odniesienie się prezesa PiS do rządu Olszewskiego odczytano jako wyraźną zapowiedź: nas tak łatwo władzy nie pozbawicie! Niektórzy dziennikarze zaczęli spekulować, czy Kaczyński nie jest zazdrosny o rosnącą popularność Marcinkiewicza, i prześcigali się w ustaleniach, kto w łonie PiS należy do jakiej frakcji. Chyba jednak doszukiwanie się takich wyraźnych podziałów, które - jak prorokuje Rokita - mogłyby doprowadzić PiS do rozpadu, jest stanowczo przedwczesne. A sam premier zapewnia, iż nie pozwoli się skłócić z innymi.

Jest to więc chyba tylko marzenie liderów i sympatyków PO, zwłaszcza że to im coraz wyraźniej zagląda w oczy widmo wewnętrznych przetasowań. Do kongresu „platformersów" pozostały jeszcze trzy miesiące, ale już w tej chwili wiadomo, że chyba dojdzie do rozliczenia tandemu Rokita-Tusk. A w mediach pojawił się znowu, powracający z banicji, Paweł Piskorski. Personalnie związany z Bronisławem Komorowskim, w pamięci warszawiaków kojarzony jest z rozmaitymi podejrzanymi sprawkami, takimi jak słynna afera mostowa. Wygląda na to, że Piskorski zamierza wesprzeć starania Komorowskiego o przejęcie przywództwa w PO. Czy to nie będzie przejaw swoistego pędu ćmy do światła, która przypala sobie skrzydełka od rozgrzanej żarówki? Sam Komorowski wyraził niedawno radość, że Pan Bóg uchronił jego partię przed koalicją z PiS, ale nie sądzę, aby mówił to pod wpływem osobistych doświadczeń mistycznych. Na jego miejscu nie mieszałbym więc Pana Boga do bieżących gier politycznych, tylko po to, aby minimalizować własne zaangażowanie na rzecz niedopuszczenia do koalicji PO-PiS.

Abyśmy jednak nie byli nazbyt zdegustowani tym, co się dzieje, pamiętajmy, że bywało już znacznie gorzej. Ćwierć wieku temu, gdy trwał festiwal „Solidarności", komuna wprowadziła kartki na mięso i wędliny; cukier reglamentowano już od połowy dekady towarzysza Gierka. Ów filut ekonomiczny, kojarzony z epoką „życia na krechę", doprowadził swoimi nieudolnymi rządami do całkowitego załamania gospodarczego, a zaciągnięte kredyty roztrwonił na chybione inwestycje - takie jak choćby Huta „Katowice" - resztę przeznaczając na konsumpcję. Wkrótce, obok potwornego garbu zadłużenia, zafundowano nam kartki na wszystko: masło, tłuszcze, ryż, cukierki, środki czystości, papierosy, alkohol, benzynę, ubrania, rajstopy, a nawet... zeszyty szkolne. A w 1983 r. pojawiły się jeszcze kartki na kartki, czyli tzw. wkładki zaopatrzeniowe.

Było, minęło, więc pozostaje się cieszyć, że możemy teraz ponarzekać na niedostatki bieżącej polityki, żyjąc w zupełnie odmienionej rzeczywistości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama