Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (12/2006)
W Działoszycach pod Kielcami pewna krowa padła w zeszłym tygodniu na tzw. BSE, czyli gąbczaste zwyrodnienie mózgu. Gdyby zdarzyło się to nie tydzień, a rok temu, byłaby ta krowina została bohaterką wszystkich możliwych serwisów informacyjnych. Oglądalibyśmy ją w dziennikach i na okładkach magazynów w otoczeniu postaci zakutanych w ochronne skafandry i maski przeciwgazowe. Działoszyce otoczyłyby kordonem sanitarnym policja i wojsko, na drogach całego województwa zostałyby wyłożone maty dezynfekcyjne, a brygady z ręcznymi pompkami polewałyby śmierdzącym płynem ludzi, samochody i wszystko, co się nawinie pod rękę. Przy okazji wybito by i spalono tysiące sztuk bydła w całym województwie, a może i poza jego granicami, zresztą przy cichej radości hodowców, bo za wybite stada dostaliby oni odszkodowania, a sprzedaż wołowiny wskutek histerii spadłaby do zera.
Ale w tej chwili nic się już nie dzieje - histeria wokół „choroby wściekłych krów" minęła i została zapomniana. Dziś w modzie są zdechły łabędź i takaż nurogęś. To dla nich odprawia się kretynizmy na drogach, wokół nich rozkręca się panikę, dla nich premier zmienia plan dnia, żeby demonstracyjnie wziąć udział w posiedzeniu lokalnego „sztabu kryzysowego". I to przez nie ci sami frajerzy, którzy parę lat temu szukali jogurtów na żelatynie wieprzowej, dziś boją się zjeść jajko i niszczą gniazda bocianów.
W tej histerii, jaką urządzono, głos fachowców niknie bez śladu, bodaj zresztą nigdy ich nikt o zdanie nie spytał. Bo, niestety, to, co mówią wirusolodzy, zupełnie nie pasuje do podgrzewanego przez media nastroju. Wirus H5N1 na wolnym powietrzu przeżywa około 20 minut. Wszelkie wyznaczanie „stref zapowietrzonych", opryskiwanie samochodów, wykładanie mat jest wobec tego zwykłym nonsensem. Wirus przenosi się na ludzi bardzo opornie; trzeba godzinami wdychać pył z wyschniętego ptasiego guana albo zjeść chorą kurę na surowo. Między ludźmi nie przenosi się w ogóle. Między ptakami - też bez przesady; w zarażonym toruńskim stadzie padły cztery łabędzie z pięćdziesięciu. Żadna tam dżuma.
Więc po co rząd organizuje tę kosztowną zabawę, sztaby kryzysowe, blokady, odkażanie? To akurat rozumiem - bo wobec histerii musi się wykazać. Ale dlaczego w taką histerię dają się wprowadzać zwykli obywatele, i to regularnie, i kto z nich robi balona - to naprawdę wielkie pytanie.
opr. mg/mg