"Tylko bez nerw"

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (28/2007)

Burza wokół rezultatów szczytu w Brukseli przesłoniła w Polsce wszystko - i anomalie pogodowe, i ciągnący się w nieskończoność protest pielęgniarek.

Zdecydowanej większości polityków i dziennikarzy z ust ostatnio nie schodziły: „system pierwiastkowy", „system większościowy", „kompromis z Joaniny". Spór o to, jak długo może trwać „rozsądny czas blokowania", czyli czy po 2014 roku Polska będzie mogła przeciągać nie odpowiadające jej unijne decyzje przez 3 miesiące, czy przez dwa lata wzbudził nawet zagraniczne reakcje.

Jednym słowem, awantura na całego. Szkoda tylko, że w tym zamieszaniu zwykły obywatel kompletnie się pogubił. Osiągnęliśmy sukces, zgadzając się na niemiecką propozycję liczenia głosów w systemie większościowym dopiero za dziesięć lat? A może ponieśliśmy sromotną klęskę, odstępując od preferującego mniejszych członków Unii systemu pierwiastkowego? Podejrzewam, że prawda jak zwykle leży pośrodku.

Rzeczywiście system większościowy, faworyzujący kraje duże i ludne, nie jest dla Polski wygodny. Ma być jednak wprowadzony dopiero za lat 10. Jak będzie wtedy wyglądała Unia, nie wiadomo. Nie wykluczam, iż z tej większości, na którą teraz liczą Niemcy, w 2017 skorzysta Turcja, stojąca w kolejce do Unii i w przeciwieństwie do krajów Europy mająca dodatni przyrost naturalny. Inna sprawa, że wtedy Polska będzie mogła co najwyżej stwierdzić: „a nie mówiliśmy..."

Opozycja jest zdania, że Warszawa mogła osiągnąć coś więcej niż tylko „odroczenie wyroku". Prezydent Kaczyński zapewnia, że długo próbował przekonywać unijnych przywódców - bezskutecznie. W tej sytuacji, zdaniem prezydenta, przedłużenie obecnego sposobu podejmowania decyzji jeszcze na dekadę trzeba uznać za sukces.

Problem w tym, że sukcesu nie wystarczy odnieść, trzeba go jeszcze „umieć sprzedać". Nie myślę, żeby ekipa premiera Millera negocjująca kilka lat temu z Unią w Kopenhadze zrobiła więcej niż prezydent i minister Fotyga w Brukseli obecnie. Ale jak to było pokazywane, jak dokładnie opisywane, jak potem wyjaśniane! Tymczasem teraz po prostu odtrąbiono zwycięstwo, nie zagłębiając się w szczegóły. Zamiast polityków jasno tłumaczących przebieg negocjacji, Polacy usłyszeli lakoniczne stwierdzenie pani minister Fotygi, że szczegółów ujawniać nie może, i że w sukces trzeba uwierzyć na słowo.

Co gorsza - to samo usłyszeli członkowie sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Najgorsza była jednak awantura wokół pisowskiego przewodniczącego komisji Pawła Zalewskiego. Oczywiście fakt, że poseł PiS krytykuje swoją minister w prywatnej rozgłośni trudno pochwalić. Tym bardziej, iż owa rozgłośnia znana jest ze swej niechęci do obecnego rządu. Równie trudno jednak zrozumieć gwałtowną reakcję władz partii. Chodzi o zawieszenie członkostwa Zalewskiego w PiS oraz bardzo emocjonalne wypowiedzi prezydenta i premiera o zerwaniu znajomości. Właśnie te emocje po raz kolejny przysłoniły próby wyjaśnienia, co udało się Warszawie osiągnąć w Brukseli.

Józef Piłsudski zarzucił kiedyś polskim politykom, że gros energii tracą na „odszczekiwanie się", gdy tymczasem ich obowiązkiem jest dążenie do wytyczonego celu. Prezydent i premier - powinni mówić i wyjaśniać, a nie wdawać się w spory. Nie unikać trudnych pytań, ale spokojnie na nie odpowiadać. Nerwy wywołują tylko jeszcze ostrzejszą krytykę, ta z kolei odzew. I tak koło się zamyka.

Publiczne emocje mogli okazywać Lech i Jarosław Kaczyńscy, prezydent oraz premier Rzeczpospolitej nie mogą sobie na nie pozwolić. Świetnie rozumiała to poprzednia ekipa, tyle tylko, że własny wizerunek był moim zdaniem jedyną z niewielu rzeczy, na których postkomunistom naprawdę zależało.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama