Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (25/2008)
Trwają mistrzostwa Europy w piłce kopanej, jak powiadają bracia Czesi, jednak po tym, jak pewien „Angol" z gwizdkiem okradł naszych piłkarzy z dwóch punktów, trudno pisać o tym turnieju. Dlatego darujmy sobie, zacni utracjusze raju, komentarze; przynajmniej tak długo, dopóki sędziowanie meczów piłkarskich oznacza możliwość ich „drukowania". Zwłaszcza że mamy także zmartwienia z powodu innego oszukaństwa.
Oto bowiem ceny, na wszystko, nieustannie rosną i rosną, a nasze pensje i oszczędności wciąż tracą na wartości, co najlepiej widzimy po kurczącej się sile nabywczej pieniądza. Media alarmują, że już co trzeciego Polaka nie stać na jedzenie co kilka dni mięsa. Rozważano wprawdzie możliwość obniżenia akcyzy na paliwo, jednak Ministerstwo Finansów od razu zasłoniło się przepisami unijnymi oraz koniecznością zabezpieczenia wpływów do budżetu. I tak, u progu sezonu urlopowego, nastała nam przysłowiowa „bryndza", choć miało być jak w Irlandii. A przecież profesor Stanisław Gomułka przestrzegał - zanim zdecydował się ustąpić - że obniżenie podatku akcyzowego może być sposobem na zmniejszenie skali podwyżek cen, ale nikt w rządzie nie chciał go słuchać. Przypominam, że odpowiadał on za reformę finansów publicznych, a kiedy się zorientował, że nie ma szansy, aby do niej doszło, spakował manatki i odszedł. Być może ekipa Tuska liczyła na to, że sztucznie rozdęta cena ropy naftowej, do 140 dolarów za baryłkę, ulegnie rychło obniżeniu, jednak autentyczni liberałowie zachowaliby się zupełnie inaczej. Szkoda, bo w ten sposób „platformersi" strzelili sobie w piętę, a „pisiaki" - choć to, w większości, socjaliści - mogą sobie teraz nabić kilka punktów w sondażach jako ci, którzy w praktyce bardziej rozumieją istotę wolności gospodarowania. Nam zaś pozostaje dylemat: jak długo jeszcze będziemy musieli znosić eksperymenty wszelakich oszukańców, poprzebieranych w fatałaszki „prawicy", czy „konserwatywnych liberałów"?
Rozmaici obserwatorzy sceny politycznej, którzy od lat powtarzali, że testem wiarygodności każdej ekipy rządowej jest sto pierwszych dni sprawowania władzy, obecnie milczą. Upłynęły już więcej niż dwie „studniówki" rządów PO, a zmian jak nie było, tak nie ma. Ci, którzy uważają, że w czasach rządów PiS polityka sięgnęła dna, nadrabiają miną mówiąc, że pół roku to dopiero początek. Cóż, zdążyliśmy przywyknąć, że do rządu po stosowana jest w mediach łagodniejsza miara niż do PiS. Ale dla sporej liczby osób i tak nie ma większej różnicy kto jest u władzy. Niejeden nawet powiada, że PO to PiS-bis, tyle że w wersji uśmiechniętej, z „prorodzinnym" PSL-w miejsce „Samoobrony" - u boku. Tak, tak, „prorodzinnym", bo wpływowi politycy tej partii obsadzają członkami swoich rodzin wszelakie możliwe urzędy.
opr. mg/mg