Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (37/2008)
Konflikt kaukaski zniknął z czołówek gazet. Opinia publiczna na Zachodzie nadal jeszcze jest wzburzona, ale politycy już nie. W tej sytuacji szczyt w Brukseli zakończył się spodziewanym rezultatem. Kiedy tylko eurokraci przyjrzeli się uważniej bilansowi handlowemu swoich krajów z Rosją, od razu przeszła im ochota -jeśli ją, rzecz jasna, kiedykolwiek mieli - do ostrej reakcji wobec Kremla. Bo od mrzonek internacjonalistycznych ważniejsze są interesy narodowe. Czy może więc dziwić, że UE zachowała się jak kiepski bokser, czyli po kunktatorsku? Zapowiedzi były szumne, zwłaszcza ze strony Francuzów, a wyszło jak zwykle.
Natomiast za Oceanem nominacje odebrali już obaj kandydaci do Białego Domu. Dla nas wyniki tych wyborów nie będą obojętne, zwłaszcza teraz, po podpisaniu z Amerykanami umowy w sprawie tarczy antyrakietowej. Jeśli wygra je republikanin John McCain, będziemy nadal realizować kurs proamerykański, ale jeśli Barack Obama - niespecjalnie zainteresowany Starym Kontynentem - możemy pozostać osamotnieni wobec Rosji. Czy Polska będzie wtedy jeszcze potrzebna Ameryce?
Niedawno poznaliśmy kandydatkę McCaina na wiceprezydenta p. Sarę Palin, która ćwierć wieku temu była wicemiss - a ostatnio gubernatorem - Alaski. Stanu, o którym powiada się z sarkazmem, że żyje tam więcej reniferów niż ludzi. Cieszy się ona opinią wojowniczki z korupcją oraz wysokimi podatkami i sama o sobie mówi, że od pitbulla odróżnia ją tylko... szminka. Ta urodziwa niewiasta jest matką pięciorga dzieci i uchodzi za zdeklarowaną przeciwniczkę aborcji. Może zdobyć dla McCaina głosy wielu robotników, bo jest żoną związkowca. Jednak jej największym atutem jest płeć, ponieważ w wyborach może pozyskać również głosy sporej części kobiet. Także tych, które sympatyzują z demokratami i są wściekłe, że nominację zyskał Obama, a nie Hilary Clinton. Nie należy jednak zapominać, że kandydat na wiceprezydenta jest najbardziej przydatny podczas kampanii wyborczej, bo potem jego uprawnienia są raczej niewielkie.
Z kolei Obama, socjalista i wyznawca „czarnej teologii wyzwolenia", to pupil większości dziennikarzy, zdradzających lewicowe tęsknoty. Usiłuje pozować na człowieka spoza establishmentu, ale to iluzja, bo przecież nie jest człowiekiem z gminu, lecz - podobnie jak jego konkurent do prezydenckiego fotela - senatorem. Uchodzi za dobrego mówcę, ale zazwyczaj opowiada „komunały", głosząc potrzebę przeprowadzenia bliżej nieokreślonych zmian. McCain zaś jest bardziej konkretny, merytorycznie lepszy i nieźle orientuje się w kwestiach gospodarczych. I dlatego można się spodziewać, że w bezpośrednim starciu spróbuje obnażyć Obamę jako politycznego dyletanta i produkt pijarowców. Tylko na ile skutecznie zdoła to uczynić?
opr. mg/mg