Cotygodniowy komentarz z Przewodnika Katolickiego (47/2008)
Nie pomógł sprzeciw Litwy ani apele Gruzji, by Europa nie zapominała o swoich wartościach. Na szczycie UE - Rosja w Nicei 14 listopada zapadła decyzja o odblokowaniu zawieszonych po sierpniowej wojnie na Kaukazie rozmów między Unią a Rosją. Negocjacje na temat nowej umowy o partnerstwie i bliskiej współpracy rozpoczną się już 2 grudnia.
Prezydent stojącej w tym półroczu na czele Unii Francji, Nicolas Sarkozy, przekonywał z dużą elokwencją, że trzeba rozmawiać. Nawet jeżeli - jak to eufemistycznie wyjaśniał Sarkozy - Rosja niezupełnie wywiązała się z warunków kończącego wojnę w Gruzji rozejmu. Chodzi o fakt, że rosyjscy żołnierze dalej stoją na terytoriach wchodzących w skład Gruzji zbuntowanych republik Abchazji i Osetii Płd, Co więcej, nie tylko stoją, ale i wychodzić nie zamierzają. W odpowiedzi na swoje konsyliacyjne enuncjacje europejscy liderzy usłyszeli bowiem od prezydenta Miedwiediewa, że Rosja uważa Abchazję i Osetię za państwa niepodległe - koniec, kropka.
Niezrażony francuski prezydent kontynuował listę ustępstw. Po pierwsze, popart rosyjskie stanowisko sprzeciwiające się rozmieszczeniu elementów tarczy antyrakietowej w Europie, nie konsultując tego oczywiście z zainteresowanymi członkami Unii, czyli Polską i Czechami. Po drugie, z entuzjazmem odniósł się do lansowanej przez Miedwiediewa od miesięcy (aż do nicejskiego szczytu włącznie - z marnym skutkiem) propozycji zorganizowania w przyszłym roku europejsko-rosyjskiej wielkiej konferencji z udziałem USA i NATO, ale pod egidą OBWE. Konferencji, która, jak doprecyzował Dmitrij Miedwiediew, miałaby wypracować nowe, skuteczniejsze mechanizmy paneuropejskiego bezpieczeństwa. Do tego czasu należy, zdaniem rosyjskiego prezydenta, wstrzymać się z wszelkimi jednostronnymi decyzjami takimi jak tarcza czy dalsze rozszerzanie paktu północnoatlantyckiego.
Słuchając tego wszystkiego, przeżywałam swoiste deja vu. Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie jest bowiem w prostej linii spadkobierczynią Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy - instytucji, która w latach 70. przypieczętowała podział Europy na radziecką i zachodnią strefę wpływów. Wtedy też mówiono, że warto na to przystać, bo kraje socjalistyczne podpisały Protokół Helsiński zobowiązujący je do przestrzegania praw człowieka. To, że podpis ów okazał się w państwach bloku wschodniego martwą literą, zadowolonych z siebie polityków już nie obchodziło. Oni też uważali, że najważniejszy jest dialog. To nie dialog jednak, a polski „Sierpień" i presja prezydenta USA Ronalda Reagana doprowadziły w konsekwencji do upadku komunizmu i wyzwolenia Europy Środkowej. Wschodnia Europa, jak widać na gruzińskim przykładzie, najwyraźniej nadal ma problemy.
Nie jestem przeciwniczką rozmów, też uważam, że dialog jest lepszy niż wojna. Wszystko zależy jednak od ceny. W 1938 roku po konferencji w Monachium poprzednik prezydenta Sarkozy'ego, Edouard Daladier, też chwalił się, że uratował pokój, zmuszając Czechosłowację do odstąpienia Niemcom hitlerowskim 1/5 kraju. W zamian Francja i Anglia zagwarantowały nienaruszalność nowych czechosłowackich granic - nie na długo.
Rosyjscy politycy uparcie twierdzą, że nowa umowa o partnerstwie jest bardziej potrzebna Europie niż Moskwie. To nieprawda. W najlepszym wypadku obu stronom tak samo na niej zależy. W najlepszym - obecny bowiem kryzys, bolesny dla Unii, dla Rosji może się skończyć katastrofą. Oparta na wysokich cenach surowców energetycznych potęga coraz bardziej się chwieje. Zadłużenie rosyjskich konsorcjów i banków za granicą jest niemal równie wysokie jak słynny, sięgający 560 mld dolarów, fundusz stabilizacyjny powstały dzięki sprzedaży ropy i gazu. Tymczasem cena baryłki ropy w ubiegłym tygodniu spadła do poziomu 50 dolarów, 100 dolarów mniej niż jeszcze kilka miesięcy temu...
Rosjanie są mistrzami blefu; uleganie temu blefowi wydaje mi się jednak równie niebezpieczne dla Europy, jak i dla samej Rosji. Hitler też wierzył w niezwyciężoną potęgę III Rzeszy, a europejskie ustępstwa tylko go w tym utwierdzały.
opr. mg/mg