Rzeczywistość gorsza niż horror. Godzina zabijania. Jednak strach panował przez całą noc, gdyż co chwilę było słychać strzały Selekowców
4 lutego 2014, w ciągu jednej godziny (1.00-2.00) Selekowcy w RCA zamordowali 22 osoby. Po prostu: kto nie zdążył uciec, ten został brutalnie zabity. Masakra miała miejsce w miejscowości Nzakoun. Kilka dni później Benedykt Pączka OFM Cap mógł udać się do Nzakoun. To, co tam zobaczył, wydaje się być nie do opisania. A jednak spróbował dać świadectwo o tej strasznej prawdzie…
Benedykt Pączka OFM Cap opisał to wszystko, czego był świadkiem w ciągu tych koszmarnych dni: Jest godzina 5 rano, 8 lutego, w miejscowości Ngaoundaye, szybko się przebudziłem i poszedłem do naszej misji w centrum miasta, gdyż od kilku dni nie śpimy tutaj ze względu na niebezpieczeństwo, które jest w naszym regionie. Po kilku godzinach w mojej głowie pojawia się myśl, aby odwiedzić wioskę Nzakoun, oddaloną 14 km od nas. Podchodzę do mojego proboszcza (środkowoafrykańczyk), pytam, i znajduję aprobatę, a nawet pomoc, bo chce on także tam pojechać. Wypożyczamy motor (wlewamy naszą benzynę) i ruszamy – jest 8:30 rano. Po drodze widzimy jeden zniszczony most oraz grupę anti-balaka, która zmierza w naszą stronę. Ludzie, których spotykamy na drodze, którzy widzą nadjeżdżający motor, szybko uciekają w brus – a to przecież my, dwóch zakonników ubranych w habity. Wyobraźcie sobie jaka panuje panika. Wystarczy hałas motoru czy samochodu – no i trzeba uciekać.
40 minut później Benedykt Pączka OFM Cap był już w Nzakoun. Ludzie, widząc, że ktoś przybywa z daleka, byli początkowo przerażeni i nieufni, jednak po chwili rozpoznali, że to „swoi”. Z relacji ludzi kapucyn dowiaduje się, że wszystko zaczęło się już 3 lutego. Około północy 16 samochodów i 15 motorów uzbrojonych Selekowców przyjechało do miasta. Wjeżdżając, zaczęli najpierw strzelać w powietrze. Ludzie w tym czasie przebywali w swoich domach, odpoczywając. Jak tylko usłyszeli strzały, rzucili się do ucieczki przed siebie. Kto nie zdążył uciec, został zabity… Kapucyn relacjonuje smutno: Zabijali z zimną krwią, bez żadnych powodów, po prostu strzelali. W nocy 4 lutego, Selekowcy zamordowali 22 osoby. Zabitych zostało 8 mężczyzn i 14 kobiet. Wśród tych ofiar było pięciu chłopców i cztery dziewczynki. Benedykt Pączka OFM Cap widział domy, w których doszło do krwawego mordu: Wchodzę do tych domów, i co widzę? Jeszcze łuski z kuli, które leżały na ziemi (mam ich 8 sztuk). Kule zostały w ciałach zabitych, łuski czekały być może na mnie abym je zabrał i pokazał światu [zdjęcie na samym dole artykułu]. Może to one przemówią chociaż nie potrafią mówić. W domach jeszcze smród, po krwi, która została na ziemi, kamieniach oraz murach domu. Rozrzucone ubrania, oraz bardzo dużo much, korzystających z tych oto miejsc, w wiadomych celach. Zaginęła też jedna starsza osoba, której do dzisiaj miejscowi ludzie nie mogą znaleźć. Pewnie gdzieś uciekła, i tam już została na zawsze – umierając. Pytałem czy nie zgwałcono kogoś. Dlaczego w większości zabitych to kobiety? Nie zgwałcono. Tylko zabijano. Być może kobiety, wolniej uciekają. Niektóre z nich ze strachu zostały w domach. Niektóre razem dziećmi – modliły się aby nie przyszli. Jednak było inaczej.
Rzeczywistość gorsza niż horror. Godzina zabijania. Jednak strach panował przez całą noc, gdyż co chwilę było słychać strzały Selekowców. Jedną z ofiar jest dyrektor tamtejszej szkoły, który oddał życie za tych, którym udało się uciec. On już nie zdążył. Selekowcy zamordowali go z zimną krwią. Ciała zabitych osób zostały aż do środy, kiedy to Seleka opuściła wioskę ¬ – relacjonuje smutno kapucyn – Ludzie przychodzili i … nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Później idziemy dalej – ludzie, którzy nas oprowadzają, pokazują nam spalone domy. Jest ich 25, z całym dobytkiem. W tych domach pochowali swoje dobra: motory, rowery, pieniądze i to wszystko co stanowiło jakąkolwiek wartość. Kilka motorów, rowery, garnki, łóżka – to co nie mogło się spalić, zostało. Spłonęło 14 motorów, 5 rowerów.
Wszystko trwało tam do 5 lutego. Później Seleka odjechała. Miejsce, które liczyło 3500 osób, zostało wyludnione. Ludzie pouciekali do buszu. W tych samych dniach podobnie czynić musiał Benedykt Pączka OFM Cap wraz ze swymi podopiecznymi, uciekając z misji w Ngaoundaye, gdyż Seleka nie omijała i tego miejsca. Bardzo dobrze więc rozumie uczucia tych wszystkich ludzi. Zadał jednak pytanie mieszkańcom Nzakoun, dlaczego mimo wszystko nie skontaktowali się z nimi, gdyż nie zważając na wiele, spróbowaliby im pomóc: Dlaczego nie komunikowaliście się z nami?"To pytanie zadałem podczas naszego wspólnego spotkania po obchodzie wioski. Odpowiedzieli: 'zabrali nam wszystko, w naszych telefonach brak dobrych baterii, duża panika, strach a przede wszystkim nie mieliśmy nikogo aby nas chronił”. I tutaj jest odpowiedz dla tych wszystkich, którzy mają wątpliwości co do naszej obecności, tutaj na miejscu. We wtorek (4.02.2014) jeden z generałów Seleki napisał list do osób, które chronią miasta. W liście było napisane, że Seleka chce przejechać przez miasto, kierując się w stronę Czadu. Zadeklarował, że nie będą strzelać. Pisał, że ich przejazd będzie spokojny. Jak już wiemy, spokojnie nie było. Misja kapucynów w Ngaoundaye została poniszczona. Spalono 6 domów. Misjonarze uciekali do buszu.
Apteka w Nzakoun spalona. Leków brak. Kobiety rodzą na polach. Domy zniszczone. Skradzione zostały ubrania, środki lokomocji, plony… Potrzebna jest humanitarna pomoc. Mieszkańcy Nzakoun dziękują misjonarzom za to, że przybyli ich wesprzeć: Dziękujemy Wam za przyjazd, nikt nas jeszcze nie odwiedził, nikt nie zapytał jak się czujemy, nie mamy żadnych zapewnień, zabezpieczeń, to bardzo ważny gest dla nas samych. Bardzo Wam dziękujemy. Żyją tam w dialogu 3 wspólnoty: Kościół katolicki, Kościół Braci oraz Wspólnota Boga. Wszyscy ze sobą współpracują. Nigdy nie mieli konfliktu, czują się braćmi i siostrami. O jakichkolwiek potyczkach religijnych nie ma więc mowy. Liczy się dialog i wzajemna pomoc.
Benedykt Pączka przed powrotem do Ngaoundaye mówi do mieszkańców Nzakoun: „Jeżeli nie ma wojska, nie ma nas kto chronić. Musimy sami się organizować i robić coś aby bezbronni ludzie nie ginęli. Pamiętajcie aby nas informować o tym coś się dzieję w waszej wiosce. Jeżeli nie macie telefonów, motorów, wyślijcie kogoś na piechotę aby przybył do nas i nas poinformował, gdy cos się wydarzy, gdzie niebezpieczeństwo będzie blisko. Nie siedźcie przy swoich domach i nie rozważajcie, bierzcie się do roboty, domy czekają aby je odbudować, wasza mała przychodnia zdrowia oraz rodziny – nie zapomnijcie o nich. Musimy być razem w tym czasie smutku i cierpienia. Nasze życie biegnie dalej – trzeba pracować. Zostańcie z Bogiem – wysyłamy prośby do ludzi aby mogli Wam pomóc. Najpierw leki, a później cała reszta".
Misjonarze są dla mieszkańców tych wszystkich miasteczek pewnym poczuciem bezpieczeństwa. Są wsparciem i niosą nadzieję. Nie ewakuowali się, bo pasterze nie opuszczają swoich owiec. Zostali i są z nimi w tych wszystkich ciężkich sytuacjach, a w nich został z nimi sam Chrystus, dawca wszelkiej pociechy. Teraz potrzeba otwarcia i naszych serc. Potrzeba humanitarnej pomocy i modlitwy. Modlitwy szczególnie mocno, bo w chwili, kiedy piszę ten tekst (10.02.2014) nadchodzi kolejna wiadomość od Benedykta Pączki OFM Cap: "O godz. 12.00 mają podobno wyłączyć antenę telefoniczną - ta prośba została skierowana od naszych anti-balaka - być może coś się kroi. Zatem nie będę dostępny pod telefonem... Pozdrawiam WAS serdecznie, dziękuję za Waszą pracę, modlitwę, ofiary”. Zapewniam kapucyna o modlitwie i wsparciu. Tak, módlmy się i wspierajmy, na ile potrafimy. Poczucie jedności z naszymi braćmi i siostrami sięga bowiem znacznie dalej niż wszelkie granice państwowe…
Pomoc humanitarna: http://www.fundacja.kapucyni.pl/
Zdjęcia z RCA w albumie na facebookowym profilu Opoki. Kliknij TUTAJ
opr. aś/aś