Berlin - Waszyngton - Warszawa

Rola partnerstwa międzynarodowego w polityce zagranicznej

Prywatna wizyta amerykańskiego prezydenta odbyła się na Pomorzu. Niestety, nie było to Pomorze Gdańskie ani nawet Szczecińskie, ale Przedpomorze w Niemczech.

Tak się złożyło, iż George Bush odwiedził Trinwillershagen - wieś w okręgu wyborczym Angeli Merkel. Poza faktem, że przywódca światowego supermocarstwa nie znalazł czasu, by przekroczyć polską granicę, wart odnotowania jest fakt nawiązania przez niego ciepłych osobistych relacji z panią kanclerz. Słowa, że „jest zaszczytem mieć Niemców za przyjaciół", wypowiedziane przez Busha, nie były tylko zwyczajnym dyplomatycznym ozdobnikiem. To sygnał głębokiego zwrotu w amerykańskiej polityce. Zwrotu, który będzie miał niezwykle ważkie konsekwencje również dla Polski. A może nawet przede wszystkim dla Polski.

Z drugiej strony mamy bowiem najpoważniejszy od lat kryzys w relacjach pomiędzy Warszawą a Berlinem. Niepotrzebnie rozdmuchana do gigantycznych rozmiarów awantura z podrzędnym pisemkiem berlińskich lewaków pogłębiła cień, w jakim relacje polsko-niemieckie się znalazły. Ale powodów jest o wiele więcej. A właściwie to powód jest jeden, ale o charakterze zasadniczym. Niemcy od czasu wyborczego zwycięstwa socjalistów w 1998 r. zupełnie otwarcie zaczęły domagać się uznania własnej pozycji mocarstwowej w świecie. Wcześniej za rządów Helmuta Kohla republika bońska zabiegała, o to by Unia Europejska była uznana za światowe mocarstwo. Potem jednak Niemcy świadomi sukcesu, jakim stało się zjednoczenie państwa, i świadomi własnej potęgi ekonomicznej, zaczęli wprost starać się o fotel stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ i prowadzić coraz bardziej samodzielną politykę.

Niemiecka rewizja historii

Elementem tej samodzielności stała się również próba rewizji historii. Okazywać się zaczęło, iż II wojnę światowa i Holocaust spowodowali jacyś pozbawieni narodowości naziści, tylko przypadkowo obecni akurat w Niemczech. A sam naród niemiecki, jak dowodziły kolejne książki i filmy gloryfikujące, a to pułkownika Stauffenberga, a to Sophie Scholl, w istocie nie marzył o niczym innym, jak o zlikwidowaniu Adolfa Hitlera i budowaniu demokracji. Zamiast tego spotkała Niemców niezasłużona kara: bombardowanie Drezna, podział państwa i wypędzenie milionów Niemców z Polski i Czech. Ukoronowaniem tej polityki były natarczywe żądania, by alianckie bombardowania potraktować podobnie jak niemieckie ataki lotnicze na Londyn, Warszawę czy Coventry i - przede wszystkim - projekt budowy Centrum przeciwko Wypędzeniom oraz, co nie mniej ważne, ostry opór wobec przypominania, że Oświęcim - Auschwitz był obozem niemieckim. Niemcy śladem Austriaków zaczęli przedstawiać się jako ofiara Hitlera. Biorąc pod uwagę siłę niemieckiego głosu w Europie i na świecie, można było być pewnym, że wkrótce będzie faktem nieomal oczywistym, że to właśnie niemieckie krzywdy będą pamiętane.

Ostatnim elementem niemieckiej walki o mocarstwowość stała się polityka separacji ze Stanami Zjednoczonymi. Poprzedni kanclerz Gerhard Schroeder mówił wprost o nowej osi Berlin - Paryż - Moskwa, zastępującej dotychczasowe uprzywilejowane relacje niemiecko-amerykańskie. Wokół wojny w Iraku dość sztucznie wykreowano w Niemczech spór z USA. I to okazało się błędem. Bo projekty energetyczne konstruowane wspólnie z Rosją i projekty polityczne tworzone razem z Francją są trochę zamkami na piasku. We współczesnym świecie bez akceptacji Ameryki niewiele może się zdarzyć.

Zastępcze Niemcy

A niemiecki antyamerykanizm w jakimś stopniu wzmocnił pozycję Polski. Waszyngton widząc, że nie może liczyć na poparcie Berlina, zbliżył się do Warszawy. Polska stała się zastępczymi Niemcami. Podobnie jak w czasach międzywojennych dla Francji byliśmy zastępczą Rosją, mającą szachować Berlin. Niestety, nie wykorzystaliśmy tej niezwykłej koniunktury. Dzięki udziałowi w operacji irackiej, co przyznają nawet jej przeciwnicy, rola międzynarodowa Polski znacznie wzrosła. Amerykanie chcieli, aby Warszawa była jednym ze strategicznych partnerów USA w polityce europejskiej, odpowiedzialnym za tak zwaną nową Europę. Szybko okazało się jednak, że nasze rozumienie mocarstwowości polega przede wszystkim na tym, że nadęliśmy się mocarstwowe, nie wypełniając trudnych i kosztownych obowiązków lidera regionu. Kiedy po decyzji Senatu USA o zniesieniu wiz dla Polaków rząd amerykański stał się adresatem serii pretensji ze strony krajów, które miały być najbliższymi partnerami Polski (Czech, Estonii, Węgier, Litwy i Łotwy), Waszyngton doszedł do wniosku, że skoro polska dyplomacja nie potrafi zapobiec oczywistemu kopaniu nas po kostkach, to tym bardziej nie poradzi sobie z pilnowaniem generalnej linii politycznej regionu. Krótko mówiąc, że promesa na mocarstwowość była zdecydowanie na wyrost.

W tym samym czasie wybory w Niemczech odsunęły od władzy Schroedera, a nowa kanclerz Angela Merkel zadeklarowała chęć zbliżenia z Ameryką. Po serii spotkań to zbliżenie zostało skonsumowane podczas wizyty Busha w okręgu wyborczym pani kanclerz i podczas petersburskiego szczytu G-8, kiedy Niemcy byli niezwykle lojalni wobec USA, porzucając wizję osi z Rosją. Polska tymczasem nie zauważyła zmiany linii niemieckiej polityki. Nie skonsumowaliśmy ciepłych gestów Angeli Merkel pod adresem prezydenta Kaczyńskiego. A na dodatek wywołaliśmy niepotrzebny konflikt prestiżowy.

Skutki polityczne są na razie opłakane. Tracimy bowiem w ekspresowym tempie wpływy w regionie na rzecz Niemiec, nasze relacje z USA zostały skwitowane przez Daniela Frieda, który oznajmił, że rząd amerykański jest przeciwny zniesieniu wiz dla Polaków (co jest symbolicznym barometrem wzajemnych relacji). Na dodatek zostajemy coraz bardziej osamotnieni w Unii Europejskiej, bo swoją pozycję budowaliśmy tylko i wyłącznie na roli najlepszego przyjaciela Ameryki. Tymczasem po lipcu 2006 r. kluczowe dla Polski staje się załagodzenie napięć z Berlinem. Bez tego z rywalizacji polsko-niemieckiej musimy wyjść przegrani. Polityka, zwłaszcza polityka zagraniczna, to sztuka wykorzystywania możliwości i liczenia się z realiami. Z obu tych przedmiotów, jak dotąd, polityka polska egzaminy oblewa.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu. W latach 1997--2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Wprost".

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama