Upadek obyczajów - to prawdziwy, choć często niedostrzegany, problem dzisiejszych czasów
Czy zauważamy upadek obyczajów w dzisiejszej Polsce? Jak najbardziej, jednocześnie powoli zaczynamy tolerować bluzgającą ulicę, telewizję i rozrywkę. Ręce w kieszeni u łysego młodzieńca trochę drażnią, u polityka czy artysty są do przyjęcia. Najbardziej podstawowe zasady dobrego wychowania wychodzą z użycia. Nie przychodzi nam do głowy, że w braku kultury osobistej przejawia się brak szacunku do drugiego.
O upadku obyczajów w narodzie pisywali moraliści każdego niemal wieku, lamentując nad zachowaniem Polaka. Można powiedzieć, że oburzenie i nieakceptowanie pewnych zachowań przez część społeczeństwa jest sytuacją całkowicie normalną i powtarzalną: młodzi się buntują, dorośli biadolą. Zwyczajny konflikt pokoleń. Jednak badania CBOS-u wykazują zupełnie coś innego: dzisiaj upadek obyczajów w takiej samej mierze dotyczy pięćdziesięciolatka, jak i osiemnastolatka, inteligenta i robotnika. Nawet więcej, bo ten upadek zaczyna być publiczny, dotyczy ludzi na świecznikach: lekarzy, sędziów, polityków, parlamentarzystów, nauczycieli, księży. Mimo że to wszystkich oburza, sami na ulicy zachowujemy się nie lepiej. Brak kultury w życiu codziennym staje się chorobą naszych czasów. W latach trzydziestych bardzo kontrowersyjny artysta Stanisław Ignacy Witkiewicz napisał w sztuce „Matka": „Faktem jest, że ludzkość degrengoluje się coraz bardziej". W powieści „Pożegnanie jesieni" opisywał, jak przebiega proces rozprzęgania się norm społecznych i moralnych. Jeden z bohaterów, Atanazy, przepowiedział: „Wynik tego wszystkiego będzie okropny, koniec najwyższych dotychczasowych wartości, szary mrok ogólnego dobrobytu". Nie był Witkacy surowym moralistą, o nie. Ale kindersztubę otrzymał, pochodził przecież z porządnej inteligenckiej rodziny i mimo iż uwielbiał ekscentryczne życie artystyczne, wiedział też, że pewne normy tzw. dobrych obyczajów są niezbędne dla utrzymania zdrowego społeczeństwa.
Żyjemy w społeczeństwie, a nie na samotnej wyspie i dlatego istnienie pewnych norm postępowania regulujących życie społeczne jest niezbędne. Wśród nich ważne miejsce zajmują normy obyczajowe, bowiem wiążą się z zachowaniem podstawowego ładu, bez którego trudno sobie wyobrazić byt społeczności. Obyczajowości nie należy jednak mylić z moralnością, choć część norm moralnych obowiązujących w danym społeczeństwie stanowi również normy obyczajowe. Te pierwsze odpowiadają na pytanie, co jest dobre, a co jest złe, natomiast normy obyczajowe mówią nam, co wypada robić, a czego nie wypada. Dzięki nim powstaje silna więź społeczna, która spaja ludzi w grupę respektującą te same wartości i wskazuje każdemu jego miejsce w społeczeństwie. Wszyscy czują się bezpiecznie i wiedzą, czego mogą od innych oczekiwać. Obyczajowość dotyczy bowiem sposobu bycia i postępowania w kontaktach międzyludzkich, wyglądu zewnętrznego, czyli ubioru i higieny, kultury spożywania pokarmów i umiejętności prowadzenia rozmowy. W zasadzie wszystko - cokolwiek codziennie robimy w kontaktach z drugim człowiekiem - jest obwarowane normami obyczajowymi, jednak nie po to, by nas zniewolić, lecz z szacunku dla drugiego.
Zawsze, w każdym społeczeństwie istniały jednostki, które twierdziły, że przestrzeganie norm powoduje sztuczność. Często oni mieli rację: wystarczy przypomnieć sobie, do jakiego stopnia rozbudowała się etykieta na przykład w Cesarstwie Bizantyjskim, na dworach królewskich, w czasach rządów absolutnych czy w... Watykanie. Pewne osobowości zawsze były właściwie predysponowane do tego, żeby takie sztuczności i sztywności obalać. Większe rozluźnienie i uproszczenie w kontaktach towarzyskich nadeszło w drugiej połowie XX wieku na skutek powojennych zmian w strukturach społecznych. Wiele elementów dworskiej etykiety z Watykanu usunął Jan Paweł II. Podstawy dobrych obyczajów, bon tonu, savoir-vivre'u czy po prostu kultury osobistej wciąż jednak są takie same i obowiązują wszystkich: uprzejmość, dyskrecja, punktualność, umiejętność słuchania, słowność. Czy reguły, które je określają, są przejawem nienaturalności? Może i dłubanie w nosie, poklepywanie czy bekanie jest naturalne, ale na pewno niezbyt przyjemne dla drugiego i lekceważące go. Kultura osobista świadczy więc o szacunku dla drugiego człowieka.
Zachowania, które uznajemy za rażące |
|
zostawianie po sobie śmieci w miejscach publicznych | 97% |
przeklinanie i używanie wulgarnych słów | 95% |
spluwanie na ulicy | 94% |
zakłócanie spokoju hałasem | 86% |
opowiadanie sprośnych kawałów | 76% |
żucie gumy w czasie rozmowy | 74% |
Źródło: CBOS |
Reguły obyczajowe zmieniają się z biegiem czasu. Jedne wychodzą z użycia, inne się rodzą. W podręczniku savoir-vivre'u sprzed II wojny światowej czytamy na przykład, że nowo przyjęty urzędnik powinien złożyć wizyty wszystkim swoim przełożonym i kolegom. Cóż, dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia i mimo że pierwsza wizyta mogła trwać nie dłużej niż 15 minut, to interpretacja takich odwiedzin byłaby wręcz odwrotna do przedwojennej intencji. Nasi rodzice pewnie pamiętają jeszcze zwyczaj składania rewizyty w ciągu siedmiu dni, a jeśli ktoś zamiast przyjść osobiście wysłał bilet wizytowy, stosunki towarzyskie uważało się za zerwane. Dzisiaj wystarczy zadzwonić, choć i tak podobna kurtuazja staje się coraz mniej powszechna i nikt się za to nie obraża. A jednak trochę szkoda, że wiele tego rodzaju zwyczajów zostało zapomnianych. Na zawsze zapamiętam uczucie wzruszenia, gdy jeden jedyny raz zdarzyło mi się otrzymać bilecik z podziękowaniem za wywiad i wyrazami uprzejmości od pisarza z tamtej epoki. Mam go do dziś, jako relikt dawnych czasów, w których ludzie okazywali sobie szacunek. Niepokojący jest jednak fakt, że równocześnie przesuwa się granica tego, co wypada, a czego robić nie wypada. A nawet więcej: można odnieść wrażenie, że obecnie wszystko wypada. Równocześnie daje się zauważyć zachwianie norm moralnych. Czy kłamstwo jest złe? Niekoniecznie, skoro jest tak nagminne, nawet wśród elit. Upowszechnianie zasłyszanych informacji, wdzieranie się w cudze tajemnice to ostatnio główne zajęcie mediów. Nikt nawet nie pomyśli, że świadczy to o braku delikatności i narusza prywatność człowieka. Bezczelne pytania pracodawców o zamążpójście czy przyszłe potomstwo, inwigilowanie prywatnej korespondencji mailowej pracowników stało się normą i to niemal usprawiedliwioną przez nasze społeczeństwo.
Programy typu talk show i reality show, które pojawiły się w polskiej telewizji pięć lat temu, unaoczniły, jak bardzo brakuje Polakom kultury osobistej. Teraz wszyscy mogą usłyszeć, jak się do siebie odzywamy i odnosimy, a telewizja niejako takie zachowania usankcjonowała. Okazało się, że to, co nas razi na ulicy, w telewizji jest całkiem w porządku. O stanie kultury osobistej naszego społeczeństwa dobitnie świadczą ankiety przeprowadzone przez Centrum Badania Opinii Społecznej w tym roku. Otóż okazuje się, że aż 97 procent badanych razi fakt zaśmiecania środowiska, ale równocześnie aż 21 procent ankietowanych nie widzi nic złego w opowiadaniu sprośnych kawałów w miejscach publicznych.
Badania CBOS-u wykazują bardzo ciekawą rzecz, która ostatecznie może napawać otuchą, że jednak nie jest z naszą świadomością aż tak źle. Otóż z jednej strony okazuje się, że zachowania naruszające normy obyczajowe są niemal powszechne, ale z drugiej badania wykazały wyraźny brak przyzwolenia społeczeństwa na niekulturalne zachowania. Z czego to wynika? Być może żyjemy w jakimś stanie przejściowym, chociaż aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Na razie jednak zdajemy sobie jeszcze sprawę z tego, że istnieją jakieś normy obyczajowe, których dobrze jest przestrzegać. Zauważamy i źle oceniamy tych, którzy publicznie przeklinają, spluwają na ulicy, głośno rozmawiają przez telefon w miejscach publicznych, nie reagują na potrzeby starszych. Obraz ten dopełniają mężczyźni, którzy na przykład siedzą, podczas gdy rozmawiająca z nimi kobieta stoi czy też przepychają się pierwsi, nie przepuszczając kobiet w przejściu. Z nieco mniejszą dezaprobatą spotyka się zakłócanie innym spokoju zbyt głośną muzyką lub krzykami, aż 18 procent badanych nie razi, gdy ktoś nie mówi „dzień dobry", wchodząc do pomieszczenia, gdzie są inni ludzie, jeszcze więcej, nie ma nic przeciwko temu, żeby żuć gumę w czasie rozmowy. Jeszcze przed pięćdziesięciu laty było niemożliwe zobaczyć całującą się parę na ulicy czy w tramwaju. Widok obściskujących się par w pewnym mieście Europy Zachodniej piętnaście lat temu był dla mnie rażący. Tymczasem dziś Polacy, choć zauważają takie zachowania częściej, zdania mają podzielone: połowa czuje się nieswojo, a połowa nie widzi w tym nic złego.
Ankieterzy odnotowali ciekawą zależność: im większe miasto, tym częstsze zachowania niezgodne z kanonem dobrego wychowania. Duże miasto bowiem to większa anonimowość mieszkańców i słabsze więzi społeczne.
W porównaniu z danymi sprzed paru lat ankietowani częściej podkreślają, że rodacy są ordynarni. Nie potrzeba badań, żeby przekonać się o upadku kulturalnej mowy. Żeby posłuchać kwiecistych słów, nie trzeba nawet odwiedzić więzienia, znaleźć się na stadionie w czasie meczu piłki nożnej czy postać przed budką z piwem. Zresztą naprawdę kwieciście i przy tym literacko klął wspomniany na początku Witkacy. Dzisiaj natomiast w użyciu są cztery słowa w różnych odmianach i z różnymi przedrostkami. A klną wszyscy i to zupełnie bezkarnie. Z inwazją wulgaryzmów spotykamy się najczęściej będąc mimowolnymi świadkami prywatnych rozmów prowadzonych w miejscach publicznych. Do używania słów ordynarnych przyznaje się 75 procent dorosłych Polaków - w zasadzie wszyscy poniżej 65 roku życia. Używanie wulgaryzmów i tolerowanie ich u innych znacznie częściej deklarują mężczyźni niż kobiety, choć nawet one lubią zakląć i dużej ich części takie zachowanie wcale nie przeszkadza. Co gorsza, niektóre przekleństwa uważane są za modne i przez to atrakcyjne. Od paru lat obserwujemy proces postępującej wulgaryzacji: wyrazy obsceniczne należące jeszcze całkiem niedawno wyłącznie do środowisk przestępczych czy osób prymitywnych dzisiaj znalazły się w słowniku inteligencji, w tym osób, które szczególnie powinny chronić język polski, a więc dziennikarzy i literatów. Język rynsztokowy jest dzisiaj postrzegany jako wyraz niezależności i nonkonformizmu, a nie prymitywizmu i chamstwa. Coś, co można usprawiedliwić w pewnych subkulturach jako przejaw buntu przeciw autorytetom i obowiązującym normom, coś, co miało dotychczas cel prowokacyjny, stało się mową codzienną uprawomocnioną niejako przez literaturę i media. Teraz publicznie zaklnie nie tylko aktor, polityk czy dziennikarz, ale nawet ksiądz powie, że „Jezus jest z...". Zresztą akurat to słowo najczęściej słychać w salonach, widać na billboardach reklamowych czy w tytułach artykułów prasowych. Może więc wcale nie jest już wulgarne? Jedna z najbardziej ordynarnych subkultur młodzieżowych, hip-hop, stała się wręcz obowiązującą w kulturze masowej. Odpowiedzialni są za to ludzie po wyższych studiach: specjaliści od reklamy i dziennikarze, którzy mieli moc wmówić społeczeństwu, że nie ma nic złego w obrażaniu kobiet i dosadnym wyrażaniu swoich odczuć (bo przecież nie uczuć). Dzięki temu, gdy jedziemy taksówką czy robimy zakupy, w trakcie których niechcący słuchamy radia, mamy szansę szybko przyzwyczaić się do pewnych wyrażeń, które jeszcze całkiem niedawno po prostu by nas obraziły.
Najbardziej niepokojący jest fakt prawie całkowitego upadku kultury osobistej wśród młodzieży. W szkołach nagminnie obserwuje się brak przestrzegania podstawowych zasad dobrego wychowania, nauczyciel często witany jest niedbale, nierzadko w pozycji półleżącej, a o wstaniu i skłonieniu się z szacunkiem nie ma mowy. Podczas rozmowy z nauczycielem „dobrze" jest robić miny, wzruszać ramionami, odpowiadać półgębkiem i nie wyjmować rąk z kieszeni. Takie zachowanie, które w każdej klasie zawsze się zdarzało, tyle że marginalnie, teraz staje się wzorcem. Młodzież chce być chuligańska, czyli - według jej mniemania - odważna i bezkompromisowa. Dobry układ z nauczycielem jest odbierany negatywnie jako lizusostwo i tchórzostwo. Wyniki badań przeprowadzonych przez prof. Janusza Surzykiewicza zebrane w tomie „Agresja i przemoc w szkole" są przerażające: co drugi uczeń utrudnia pracę nauczyciela i celowo wprowadza go w błąd. Do najczęstszych zachowań należą okłamywanie nauczyciela, utrudnianie prowadzenia lekcji i używanie wulgaryzmów. Do językowego grubiaństwa najczęściej przyznają się właśnie przedstawiciele młodego pokolenia - przeklinają niemal wszyscy uczniowie i studenci (94 procent), oni też są najbardziej tolerancyjni wobec ordynarnych zachowań innych ludzi.
Wydaje się, że czasy nienagannej etykiety już minęły. Często kpimy sobie z przesadnej uprzejmości, a jednocześnie wcale nie chcemy popełniać gaf i uchodzić za ludzi niekulturalnych. Niektórzy jeszcze wiedzą, kto komu podaje pierwszy rękę, kiedy należy wstawać na powitanie, że należy się przedstawić, telefonując do kogoś, i wyłączyć komórkę w teatrze. Dobre maniery wynieśli zapewne z domu rodzinnego. W dzisiejszych czasach, gdy kontakty społeczne są intensywniejsze niż kiedyś, a biznesmenem lub politykiem może zostać każdy, kindersztuba okazuje się bardzo przydatna.
Szczególnie, że brak ogłady może zostać szybko wyśmiany przez media, jak to stało się w przypadku pani premierowej i jej nieszczęsnej sukienki. Mnożą się więc ostatnio szkoły savoir-vivre'u, często prowadzone przez osoby legitymujące się herbami szlacheckimi. Konwenanse towarzyskie okazują się szczególnie przydatne biznesmenom i to oni są najczęstszymi klientami tego rodzaju szkół. W ramach szkoleń dowiedzą się, co powinni umieścić na wizytówce, a czego nie powinno na niej być, jak elegancko należy używać telefonu komórkowego, czy całować kobiety w rękę, kiedy założyć frak, a kiedy smoking i w jaki sposób należy jeść. To oczywiście bardzo dobry sygnał, jednak wszyscy cieszylibyśmy się jeszcze bardziej, gdyby taki przedmiot znalazł się w szkole publicznej. Oby nie ogarnął nas całkowicie „szary mrok ogólnego dobrobytu".
opr. mg/mg