O wyborach prezydenckich na Białorusi 2006 r.
Tego, co stało się w niedzielny wieczór w Mińsku, mimo wszystko nikt nie oczekiwał. Optymiści twierdzili, że jeżeli białoruskiej opozycji uda się zebrać 20 tysięcy zwolenników, to już będzie sukces. Przyszło co najmniej dwa razy tyle ludzi.
Przyszli mimo stojących wokół placu milicyjnych bud; mimo zapowiedzi szefa KGB generała Sucharenki, że każda demonstracja w dzień wyborów będzie traktowana jak akt terrorystyczny; mimo stale nadawanych w publicznych mediach oświadczeń rozmaitych „silawikow", że milicja zdecydowanie zareaguje na wszelkie przejawy łamania prawa; wreszcie mimo tajemniczych SMS-ów, przestrzegających Białorusinów przed szykującą się krwawą prowokacją i zalecających pozostanie w domu, aby „strzec życia i zdrowia".
Nawet pogoda nie sprzyjała opozycji. Szalejącą podczas demonstracji zadymkę oficjalne media starały się potem przedstawić jako reakcję nieba. I nie brzmiało to wyłącznie jak niezbyt smaczny żart.
Pod koniec demonstracji atmosfera zaczęła nieco przypominać kijowski Majdan i rację miał chyba opozycyjny kandydat na prezydenta Aleksander Milinkiewicz mówiąc, że w wyborczy wieczór strach na Białorusi został przełamany. To oraz deklaracja dalszej współpracy dwóch opozycyjnych kandydatów, czyli Milinkiewicza i Kazulina, może dowodzić, iż jesteśmy świadkami początku końca ery Aleksandra Łukaszenki. Początku, gdyż białoruska droga raczej nie będzie przypominała błyskawicznej „pomarańczowej rewolucji".
Opozycja, powołując się na sondażowe rezultaty głosowania przeprowadzone przez niezależne rosyjskie centrum Jurija Lewady, wg którego Łukaszenka podczas pierwszej tury dostał 47 procent, żąda drugiej tury wyborów. W przeciwieństwie jednak do Ukrainy, na Białorusi w niedzielę nie doszło do znaczących przypadków łamania ordynacji. „Cuda", które jak zgodnie twierdzi opozycja, miały miejsce podczas przedterminowego głosowania, są bardzo trudne do udowodnienia. Co prawda sama kampania wyborcza była zaprzeczeniem demokratycznych standardów, ale wątpliwe, aby na tej podstawie udało się pozbawić Łukaszenkę oficjalnie ogłoszonego miażdżącego zwycięstwa. Tym bardziej że za białoruskim prezydentem murem stają obserwatorzy z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw, przede wszystkim Rosja. Zresztą zdaniem niektórych, to właśnie Putinowi zawdzięcza białoruska opozycja spokojny przebieg niedzielnej demonstracji. Rosyjski prezydent miał oświadczyć białoruskiemu „Baćce", że z pierwszą przelaną krwią straci poparcie Moskwy. Tym można sobie tłumaczyć fakt, że w niedzielę, mimo licznych zapowiedzi, milicja nie zareagowała. Co jednak będzie, gdy z Mińska wyjadą zagraniczni dziennikarze i obserwatorzy?
Jak twierdzi natomiast część politologów, w tym znany rosyjski komentator Witalij Portnikow, dla Aleksandra Łukaszenki w tej chwili nie ma już dobrego wyjścia. Tłumy na placu „Października" pokazały światu, że białoruska opozycja to nie opłacany brudnymi dolarami, skłócony margines, lecz zjednoczona siła zdolna wyprowadzić na ulicę kilkadziesiąt tysięcy demonstrantów. W tej sytuacji trudniej stosować ostre represje czy prokurować tajemnicze zaginięcia politycznych przeciwników. Z drugiej strony pozostawienie opozycji we względnym spokoju oznacza, iż będzie się ona wzmacniać. Oczywiście o ile nie dojdzie do podziałów, które białoruskie władze wszelkimi sposobami z pewnością będą starały się w szeregach swych przeciwników wywołać.
Na pewno wiele zależy od zachowania międzynarodowej społeczności. Białoruska opozycja nie ukrywa, iż ma nadzieję na pomoc ze strony demokratycznego świata - Unii Europejskiej, USA. Także w kontekście nacisków na Rosję, czyli jedyny kraj, z którym musi liczyć się Aleksander Łukaszenka. Chodzi jednak nie tylko o politykę, także o systemy stypendialne dla młodych Białorusinów, ułatwienia wizowe dla zwykłych obywateli. Jak powiedział mi spotkany podczas demonstracji Białorusin, nikt, kto chociaż raz był na Zachodzie i zobaczył tamtejsze życie, nie uwierzy w lansowany przez białoruskie media obraz Łukaszenkowego raju. Tym bardziej, jeżeli porówna ceny produktów - w białoruskich sklepach z reguły wyższe niż np. w polskich magazynach.
Do tego jednak potrzebne są nie deklaracje, a naprawdę dobra wola i konkretne działania Zachodu. Tymczasem na razie brukselscy urzędnicy w związku z wejściem Polski w przyszłym roku do układu z Schoengen zalecili, by polskie wizy dla obywateli Białorusi kosztowały 50-60 euro.
Wybory prezydenckie na Białorusi po raz trzeci z rzędu wygrał urzędujący prezydent Aleksander Łukaszenka. Jak podaje Centralna Komisja Wyborcza, oddano na niego 82,6 proc. głosów, 6 proc. otrzymał zaś główny kandydat opozycji Aleksander Milinkiewicz. Frekwencja wyniosła 92 proc. Opozycja twierdzi, że wyniki głosowania zostały sfałszowane i dlatego wzywa ludzi do protestów. Według niezależnych sondaży wyborczych, Łukaszenka nie uzyskał nawet 50-procentowego poparcia. Jak poinformowało rosyjskie Centrum im. Lewady, na Łukaszenkę oddało swój głos nieco ponad 47 proc., a na Milinkiewicza - 25,6 proc. Zdaniem byłego polskiego dyplomaty na Białorusi Marka Bućki, a także szefa Ośrodka Studiów Wschodnich Jacka Cichockiego oraz doradcy premiera ds. Polonii i Polaków za granicą Michała Dworczaka, oficjalnych wyników wyborów prezydenckich na Białorusi nie można traktować jako wiarygodnych. Uważają oni, że państwa członkowskie Unii Europejskiej powinny wspólnie zdecydować o wyciągnięciu konsekwencji wobec Białorusi.
opr. mg/mg