Dlaczego Michaił Chodorkowski musiał zostać skazany?
Na dziewięć lat łagru moskiewski sąd skazał Michaiła Chodorkowskiego - szefa Jukosu, do niedawna najbogatszego człowieka w Rosji. Tyle samo dostał jego współpracownik Płaton Lebiediew. Ani Chodorkowski, ani Lebiediew nie przyznali się do postawionych im zarzutów - niepłacenia podatków, przywłaszczenia powierzonego mienia, działania na szkodę spółki, fałszowania dokumentów.
Okrzykami „hańba" powitała wyrok kilkudziesięcioosobowa grupa stojąca nieopodal moskiewskiego sądu. Oburzenia nie kryły organizacje broniące praw człowieka. Przewodnicząca moskiewskiej Grupy Helsińskiej Ludmiła Alieksjiejewa stwierdziła, że werdykt będzie miał opłakane skutki dla rosyjskiego sądownictwa. Za polityczną uznał decyzję sądu szef „Memoriału" Oleg Orłow. Pozaparlamentarna opozycja, w tym działacze Sojuszu Prawicowych Sił, uznali wyrok za swoiste memento dla wszystkich niepokornych i sprzeciwiających się władzy. Problem w tym, że ponad połowa Rosjan zaaprobowała decyzję sądu. W końcu ukarano oligarchę.
Na początku lat dziewięćdziesiątych nie było trudno zrobić w Rosji majątku. Szczególnie, jeżeli tak jak Michaił Chodorkowski było się wybitnie zdolnym chemikiem i działaczem moskiewskiego komsomołu. W wir interesów, wraz z partyjnymi kolegami, Chodorkowski rzucił się jeszcze w czasie Gorbaczowskiej pieriestrojki. Zaczął od handlu komputerami i elektroniką. Na tym zarobił pierwszy milion. W 1990 roku założył bank „Menotep". Interesem życia Chodorkowskiego stał się jednak zakup Jukosu - średniej wielkości firmy naftowej. Oczywiście odbyło się to w sposób charakterystyczny dla Rosji tamtego czasu, czyli w wyniku tzw. ustawionej prywatyzacji. Dzięki odpowiednim koneksjom kupowało się firmę za część jej rzeczywistej wartości. Chodorkowski w ciągu kilku lat zrobił z Jukosu potęgę. Przedsiębiorstwo, za które zapłacił 350 mln dolarów, w chwili jego aresztowania warte było 32 mld. Problem w tym, że Chodorkowski na robieniu pieniędzy nie poprzestał. Jako pierwszy z rosyjskich oligarchów zaczął ujawniać swoje dochody, wprowadził przejrzystą księgowość. Co więcej, znaczną część pieniędzy przeznaczał na cele społeczne. Stworzył fundację „Otkrytaja Rassija" (Otwarta Rosja), której celem była budowa obywatelskiego społeczeństwa, fundował stypendia, prowadził aktywną działalność charytatywną. W Rosji zaczęto mówić, że chce zostać rosyjskim Sorosem. W przeciwieństwie jednak do amerykańskiego finansisty, Chodorkowski zdradzał ambicje polityczne. Finansował opozycję - od sił prawicowych po komunistów; przy pomocy lobbingu udawało mu się skutecznie blokować w rosyjskiej Dumie kremlowskie ustawy. Dążył do połączenia Jukosu z innym gigantem - Sibineftem i chciał sprzedać część akcji Amerykanom, co do pewnego stopnia zabezpieczałoby firmy przed ingerencją rosyjskich władz. W dodatku nie wykluczył możliwości startowania w wyborach prezydenckich 2008 roku.
Pierwszym ostrzeżeniem pod adresem niepokornego biznesmena było aresztowanie jego najbliższego współpracownika Płatona Lebiediewa. Nawet wtedy jednak „car ropy", jak nazywano Chodorkowskiego, nie zrezygnował z politycznych ambicji. Zamiast wzorem innych oligarchów - Bieriezowskiego czy Gusińskiego zostać na Zachodzie, demonstracyjnie wrócił do Rosji i zaczął intensywnie jeździć po rosyjskiej prowincji. Aresztowano go w październiku 2003 roku na pokładzie prywatnego samolotu podczas podróży na Syberię. Oficjalnym powodem było niestawienie się na przesłuchanie.
Postawione prezesowi Jukosu zarzuty można byłoby zastosować do wszystkich rosyjskich oligarchów. Chodorkowski świętym nie był, jak napisała jedna z gazet, „trudno uznać go za anioła w spodniach". Władzom zaczął jednak przeszkadzać dopiero, gdy „znormalniał" - w interesach wprowadził przejrzyste zasady, ze złodzieja zmienił się w filantropa. Inni oligarchowie takiego błędu nie popełnili. Zrozumieli lekcję Jukosu i zachowali się podobnie jak ich poprzednicy, czyli kupcy z początków rosyjskiego imperium. Kiedy następca Iwana Groźnego, car Michał Fiedorowicz, kazał zapłacił rodzinie Strogonowów karę 40 tysięcy rubli (suma ogromna, bo za pokój ze Szwecją Rosjanie zapłacili 20 tys.), a kupcy skarżyli się, że nie są w stanie dostarczyć takiej kwoty, usłyszeli od cara: „beze mnie jesteście nikim". Zrozumieli i zapłacili. Chodorkowski nie zrozumiał i dlatego zapłacił więzieniem i plajtą. Problem w tym, że nie on jeden.
Za sprawę Jukosu płaci rosyjska gospodarka. Po pierwsze, doprowadzono do upadłości bogatą firmę, odprowadzającą do budżetu znaczne podatki. W momencie aresztowania Chodorkowskiego wartość Jukosu na giełdzie wynosiła 32 mld dolarów, w rok później cztery razy mniej. Koncern został przez państwo zmuszony do sprzedaży swoich kluczowych złóż. Nabyła je nikomu nieznana spółka „Bajkałfinansgrup", najprawdopodobniej stworzona ad hoc przez państwowy Gazprom, być może w porozumieniu z chińską Kampanią Naftową. Nowa firma wsławiła się już tym, że koszty budowy rurociągu łączącego Rosję z Chinami obliczyła na sumę dwukrotnie wyższą niż swego czasu proponował Jukos.
Wbrew obietnicom, system finansowy Rosji nie stał się ani trochę bardziej przejrzysty. Pozostali posłuszni oligarchowie podatki płacą zgodnie z wolą władz. Łukoil w zeszłym roku odprowadził do budżetu śmieszną, jak na rosyjskie warunki, sumę 150 mln dolarów, a sam Putin ogłosił, że koncern nie ma żadnych zaległości wobec fiskusa.
Kolejna strata to znaczący spadek inwestycji - zarówno tych zagranicznych, jak i wewnętrznych. Według ekonomisty prof. Borysa Frumkina, odpływ rosyjskiego kapitału z kraju w pierwszym kwartale tego roku był rekordowy. Firmy zachodnie, szczególnie wielkie koncerny surowcowe, deklarują co prawda dalej zainteresowanie rosyjskim rynkiem, ale jak na razie raczej deklarują, niż inwestują. Tyle tylko, że dopóki ceny surowców energetycznych pozostają na obecnym wysokim poziomie, rosyjskie władze o sytuację ekonomiczną i inwestycje specjalnie martwić się nie muszą.
Starcie z Chodorkowskim rosyjski prezydent Putin niewątpliwie wygrał. Pozostali oligarchowie siedzą cicho. Opozycja co prawda wyraziła oburzenie, ale nic nie wskazuje, aby sprawa Jukosu miała ją zjednoczyć.
Zaprotestował Zachód. Stany Zjednoczone zagroziły Rosji usunięciem z Grupy G-8 (osiem najbogatszych państw świata), a Unia Europejska skrytykowała wyrok moskiewskiego sądu. Głosy niechęci pojawiły się nawet w niemieckim Bundestagu. Tyle tylko, że rezultat tych protestów jest wyłącznie propagandowy. Gdyby państwa demokratyczne naprawdę chciały coś zrobić, miały półtora roku na wywarcie na Putina nacisku.
Uważam, że wygrane przez Kreml starcie przybliża ogólną klęskę obecnej rosyjskiej formacji. Z dwóch przeciwników to Chodorkowski działa strategicznie, długofalowo. Putin, reagując taktycznie, pozbył się wroga „na teraz", ale jednocześnie - po pierwsze, dał kolejny dowód, że Rosja demokrację i mechanizmy rynkowe ma za nic, a po drugie, zrobił z oligarchy więźnia sumienia, kogoś w rodzaju Andrieja Sacharowa. Nie wiem, czy Chodorkowskiemu uda się prowadzić z łagru działalność charytatywną i społeczną, jak obiecuje. Skutecznie może mu to uniemożliwić postawienie dodatkowych zarzutów, co już zapowiedziała prokuratura. Z aresztu nie będzie mógł kontaktować się ze światem zewnętrznym. Fakt jednak, że Chodorkowski się nie załamał, że do końca utrzymywał, iż jest niewinny, może stać się swego rodzaju zaczynem. Szybko to nie zaowocuje, ale działalność radzieckich dysydentów też dojrzewała latami. Teraz zresztą proces może przyspieszyć sam Putin, coraz bardziej odcinając się od Zachodu, próbując zgromadzić całą władzę w rękach Kremla, a jednocześnie podkopując jakiekolwiek trwalsze fundamenty państwa. Bo w tej chwili rosyjska władza opiera się nie na rozwoju gospodarczym i demokratyzacji, ale na rosnącym „zamordyzmie", wspomaganym przez wysokie ceny surowców energetycznych.
opr. mg/mg