Czy Polska jest państwem wyznaniowym? No bez przesady!
Zmarły już generał jezuitów Peter Hans Kolvenbach, który większość życia spędził na Bliskim Wschodzie, opowiadał mi onegdaj, jak to kiedyś odwiedził go w Rzymie jeden z książąt saudyjskich i wyraził wielkie zdziwienie, że nad Watykanem latają samoloty. „A cóż w tym dziwnego?” – zapytał generał. „Przecież w tych samolotach latają nie tylko katolicy, ale również np. muzułmanie!” – wykrzyknął arabskie książę. Jak się okazało nad Mekką i Medyną samolot nie mają prawa latać, aby jakiś niewierny nawet z nieba nie mógł świętego miejsca skalać. Jak wiadomo Polska szybko idzie w kierunku państwa wyznaniowego. Warto więc porównać nas z innymi państwami i zobaczyć na jakim etapie chomeinizacji jesteśmy?
W Arabii Saudyjskiej panuje teokracja: tylko islam jest dopuszczalną przez prawo religią. Miliony chrześcijan-gastarbeiterów nie może tam nawet nosić krzyżyka na szyi, o wspólnej modlitwie nie wspominając. Za apostazję: śmierć. Za cudzołóstwo: ukamienowanie. Za kradzież: ucięcie ręki (to mi się akurat podoba). Prawo religijne (szariat jest prawem państwowym). Do tego jak na razie nam jeszcze daleko, a nad Jasną Górą ciągle latają samoloty.
Również w Iranie szariat jest częścią prawa państwowego. Ponad prezydentem stoi allatojlach, wybierany przez teologów. Przekładając na nasze: to Episkopat i jego Przewodniczący. Funkcję Trybunału Konstytucyjnego pełni Rada Strażników – zebranie duchownych muzułmańskich. Jak na razie w Polsce tego nie ma.
Izrael jest państwem wyznaniowy, gdzie np. śluby, rozwody i pogrzeby mogą być sprawowane wyłącznie w synagodze według prawa mojżeszowego. Państwo hojnie wspiera judaizm pieniędzmi, a ortodoksyjni żydzi nie muszą pracować, tylko żyją z zasiłków. To tak, jakby zakonnice klauzurowe w Polsce żyły z państwowej pensji. Choć żydzi dla nas Polaków powinni być przykładem, to jednak takiego państwa wyznaniowego u nas nie ma.
W Anglii królową (królem) może być tylko anglikanin. Kościół Anglikański jest zrośnięty z państwem: biskupów mianuje królowa na wniosek premiera. Biskupi anglikańscy są automatycznie członkami Izby Lordów (to tak jakby u nas w Senacie zasiadali biskupi katoliccy). Nauczanie religii jest obowiązkowe w szkołach państwowych, Kościół Anglikański jest mocno dotowany przez państwo. Inne wyznania mają niższy status prawny niż anglikanie. No cóż tego też u nas nie ma.
W Szwecji do 2000 luteranie byli Kościołem państwowym (W Norwegii do 2013 r.). Zaledwie kilkadziesiąt lat temu zniesiono tam zakaz wstępu dla jezuitów. Państwo ściąga podatek kościelny, który jest obligatoryjny, a oprócz tego hojnie finansuje różne kościelne projekty. To tak pokrótce o państwie wyznaniowym w Europie – oczywiście nie można zapominać o takiej czystej teokracji jaką jest Watykan.
Gdzie więc u nas są oznaki państwa wyznaniowego? Przytoczmy poglądy tych, którzy są zaniepokojeni wzrostem wpływy KK na instytucje państwowe.
1. Kościół (kler) miesza się do polityki. Np. jeden biskup powiedział, że program partii rządzącej jest zgodny w wielu punktach z nauczaniem Kościoła. Po pierwsze to prawda. PiS stoi za obroną życia, rodziny i promuje program prospołeczny. Akurat to ostatnie, czyli socjalizm, KK potępił już ponad 100 lat temu, ale teraz takie socjalistyczne myślenie wdarło się niestety do kruchty. Otóż nawet w USA biskupi przed wyborami instruują wiernych, że katolik nie może głosować na zwolenników aborcji. Wezwanie aby księża nie mówili na tematy polityczne jest szalenie antydemokratyczne, ponieważ ksiądz lub biskup będąc obywatelem polskim, ma takie samo prawo uczestnictwa w życiu politycznym jak każdy inny Polak, chyba, że chcemy naśladować bolszewików, którzy klerowi prawa obywatelskie odbierali. Opozycja ma na sztandarach aborcję (usunęła ze swojego klubu posłów jej przeciwnych), LGBT, gender i in vitro, a chciałaby równocześnie, aby Kościół ją popierał. To szalenie obłudne i nieuczciwe. Jesteś wrogiem chrześcijaństwa to bądź z tego dumny i nie zatykaj gęby swoim ideologicznym wrogom. Albowiem w Polsce i na świecie trwa ostry spór światopoglądowy i próba zastraszenia oraz zakneblowania jednej ze stron przez drugą jest działaniem typowo autorytarnym i opozycji walczącej z dyktaturą niegodnym.
2. Księża święcą szkoły, kotłownie i akwaparki, w szkole jest katecheza, a ulice noszą imię JPII. Tutaj nasi laiccy hunwejbini optują za takim modelem obecności religii w życiu publicznym jaki mamy np. we Francji czy Meksyku. Otóż tamtejsze państwa są spadkobiercami krwawych, dyktatorskich reżymów powstałych w wyniku rewolucji. Religia jest tam na sposób miękki, lecz ciągle prześladowana. Zaczynając od tego, że np. we Francji Kościołowi odebrano całą własność, jezuici do dnia dzisiejszego nie mogą tam istnieć według prawa jako jezuici, a w Meksyku ksiądz nie może chodzić w sutannie po ulicy. A przecież w państwie demokratycznym obywatele mają prawo wyrażać w nieskrępowany sposób swoje poglądy. Jeśli rada gminy wybrana przez mieszkańców, chce nazwać ulicę imieniem JPII, to mieści się to 100% w ramach państwa demokratycznego. Katolicy, szczególnie jeśli są większością, mają prawo na wszelaki sposób wyznawać swoją wiarę. Według laickich radykałów, jeśli w wiosce żyje jeden świadek jehowy, to proboszcz, aby go nie obrazić powinien zdjąć krzyż z kościoła. Jeśli w radzie gminy większość będą mieć wyznawcy buddyzmy, to wtedy nazwą jakąś ulicę imieniem Dalaj lamy i będą mieli na to prawo. I będzie to tak samo normalne jak ulica JPII obecnie.
Nie słyszałem, aby ktoś zmuszał dziecko do chodzenia na katechezę lub do przyjęcia Pierwszej Komunii, ale jeśli ktoś chce być nonkonformistą i iść pod prąd, to musi za to jakąś cenę zapłacić, choćby tą, że koleżanki z klasy będą się dziwiły dlaczego jego córka nie idzie do Pierwszej Komunii. Przecież nie może być tak, że za cudzy nonkonformizm powinna zapłacić większość i wszystkie dziewczynki w klasie nie powinny iść do Komunii, aby tylko nie urazić swojej koleżanki. To nie jest nonkonformizm i wiosłowanie pod prąd, tylko bezczelne przerzucanie na innych odpowiedzialności za własne poglądy. Zwolennicy „świeckiego państwa” chcieliby, aby ze względu na jedną dziewczynkę, której rodzice Kościoła nie lubią, jej koleżanki miały pierwszą komunię w nocy i to jeszcze przy zgaszonym świetle, tak aby faktem tego wydarzenia nie urazić jej i nie spowodować psychicznej traumy. Według laickich hunwejbinów rozdział religii od państwa ma polegać na całkowitym wyparciu Kościoła z przestrzeni publicznej. Krzykliwa mniejszość uważa, że może większości zakneblować usta. Współżycie społeczne w epoce konfliktu ideologicznego nie może oznaczać, że zachcianki jednej mniejszościowej strony muszą być bezwarunkowo spełnianie z umniejszaniem wolności obywatelskiej pozostałej części społeczeństwa.
3. Państwo finansuje Kościół. Po pierwsze w Polsce nie ma bezpośredniego finansowania Kościoła jak np. w Czechach czy Słowacji, gdzie księża otrzymują od państwa pensję. Księża i zakonnice otrzymują pensję jako katecheci, kapelani szpitali, więzień i wojska. I uwaga: tak samo jak Kościół prawosławny i luterański. Dotacje otrzymują również katolickie uczelnie wyższe. I jest to zrozumiałe, ponieważ rodzice tych dzieci i studentów płacą podatki jak każdy inny obywatel i to oni dofinansowują naukę swoich dzieci, a nie jakieś mityczne państwo. A czym się różni student historii czy prawa na UW od studenta na UKSW, że ten drugi miałby być dyskryminowany? Katolickie instytucje dobroczynne zdobywają dofinasowanie od samorządu na tych samych zasadach jak wszystkie inne podobne instytucje.
Wycofanie konkordatu i wszystkich uregulowań około konkordatowych będzie musiało spowodować wycofaniem wszystkich umów między rządem a innymi Kościołami, co dla tych mniejszościowych związków wyznaniowych będzie wiele dotkliwszym ciosem finansowym niż dla Kościoła Katolickiego. Najprawdopodobniej takie instytucje jak CHAT znikną z powierzchni ziemi. Ale jeśli komuś to finansowanie Kościołów z budżetu się nie podoba, no to trzeba głosować na partię, która jest przeciwna konkordatowi, a potem przypilnować, aby ta partia po wygranych wyborach wniosła ustawę o wypowiedzeniu umowy konkordatowej. Czyli sprawa prosta.
Najwięcej emocji budzi ostatnio sprawa grantów, które ma otrzymywać O. Rydzyk na swój nowy projekt muzealny. Dosyć dawno temu państwo wyłożyło i dalej wykłada dużą sumę pieniędzy na wybudowanie POLIN – muzeum żydów polskich. Jednym z głównych eksponatów to zrekonstruowana synagoga. I nikt nie protestował, że państwo wspiera jakąś religię, zresztą w Polsce obecnie bardzo niewielką. Tymczasem O. Rydzyk chce wybudować nie muzeum katolicyzmu z repliką kaplicy jasnogórskiej, tylko muzeum Polski „Pamięć i Tożsamość” poświęcone miedzy innymi ratowaniu przez Polaków Żydów podczas II Wojny Światowej. Bez wątpienia narracja tego muzeum będzie się znacznie różnić od jakiś liberalnych projektów. Ale przecież żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym, tolerancyjnym i jest w nim także miejsce na propagowanie światopoglądu bogoojczyźnianego. Partia bliska rozgłośni toruńskiej wygrała wybory. Co jest kolejnym potwierdzeniem, że O. Rydzyk i jego poglądy cieszą się dużym poparciem społecznym. Dlaczego więc jego projekty nie mają być wsparte pieniędzmi z podatków jego zwolenników? Projekt muzeum będzie niewątpliwie sukcesem, jak wszystko czym O. Rydzyk się zajmuje. Pieniądze państwowe nie zostaną wywalone w błoto. Za poprzedniej ekipy hojną ręką finansowano propagowanie ideologii gender, która w Polsce cieszy się nikłym poparciem. Nikogo z tych co to rwą teraz szaty nad marnotrawieniem państwowych pieniędzy to wtedy nie oburzało. Nie jest żadną tajemnicą, że dzisiejsza totalna opozycja za swoich rządów dofinansowywała z państwowych pieniędzy pewien kościelny projekt absolutnie podobny do tego, który chce zrealizować Ojciec Dyrektor. W czym różnica? Otóż w tym, że tam projekt „robili” swoi, a teraz „nie-swoi”. Więc żadna troska o wspólny pieniądz tylko zwykła walka polityczna.
opr. ab/ab