Nie mam złudzeń

O tym jak katastrofa smoleńska postrzegana jest za granicami Polski opowiada w wywiadzie autor nakręconego w Holandii filmu na ten temat pt. "List z Polski"

Dlaczego „List z Polski” nakręcił Pan w Holandii?

Od wielu lat pracuje z Holendrami i w pewnym momencie zapytałem ich, co wiedzą o Smoleńsku. Więc oni mi opowiedzieli, że mgła, niewyszkoleni piloci, jakiś alkohol, cztery podejścia. Dokładnie to, co powstało w raporcie. W momencie, kiedy zacząłem im mówić, jak to wygląda z mojej perspektywy, jakie są znaki zapytania, nie mieli wątpliwości, że chcą, żebym ja im ten film zrobił. Byli przekonani, że jest to jeden z najistotniejszych tematów europejskich.

Jak Zachód zareagował na Pański obraz?

Holendrzy nie mieli zielonego pojęcia, że to tak wygląda. Masa była głosów wskazujących, że sytuacja rzeczywiście jest jakaś dziwna, że trzeba się nad nią zastanawiać. To był wyraz absolutnej solidarności z tym, co się w Polsce dzieje, jak my odbieramy tę katastrofę.

W rok po katastrofie o jej przyczynach wiemy w zasadzie tyle samo, co tuż po 10 kwietnia...

To przerażające, że pytania, które pół roku temu postawiłem w moim filmie, do dzisiaj nie znalazły odpowiedzi. To nie służy obaleniu spiskowych teorii dziejów, ale je pogłębia. Rosję obserwuję przynajmniej od kilkunastu lat zawodowo i wiem, że Rosjanie nigdy nie postępowali w sposób uczciwy i jednoznaczny, zwłaszcza w sytuacjach, które są kontrowersyjne. To jest zastanawiające, dlaczego katastrofę smoleńską chce się traktować całkowicie w oderwaniu od historii Polski i polsko-rosyjskich stosunków. Jeżeli nie wyjaśnimy tej sytuacji, Smoleńsk będzie takim samym obciążeniem jak komunizm, jak rozbiory Polski, jak Katyń.

W internecie, w mediach co jakiś czas pojawiają się „rewelacje” dotyczące sprawy Smoleńska.

Kampania medialna, jaką Rosjanie wokół katastrofy smoleńskiej rozpętali, świadczy o tym, że oni nigdy nie stracili inicjatywy w tej sprawie i tak naprawdę rozgrywają to jak chcą. My, Polska, jesteśmy tym całkowicie zaskoczeni i nie potrafimy znaleźć żadnej logicznej odpowiedzi poza graniem w grę, którą Rosjanie nam ustawiają.

Nie bez grzechu są też chyba polskie media...

O ile jestem w stanie pojąć propagandę rosyjską, która wielokrotnie dawała do zrozumienia, że wyciągnie każdy argument, byle tylko udowodnić swoje tezy, o tyle nie rozumiem, dlaczego aż tak prorosyjskie stanowisko zajmują w części polskie media. Możemy się domyślić, że na jakimś etapie dochodzi do inspiracji. To bardzo poważna lekcja, świadcząca o tym, że polskie media są inspirowane przez Rosjan w taki sposób, że część z nich przyjmuje rosyjską optykę. Na tym polega inspiracja, że czasami te informacje wychodzą ze strony rosyjskiej, a czasami ze strony polskiej. To na przykład kwestia znalezienia „fenomenalnego” materiału, z którego wynikało, że generał Błasik pokłócił się z kapitanem Protasiukiem tuż przed startem. To jest informacja, która, o ile pamiętam, wypłynęła z „Gazety Wyborczej” i podkreślała, że wina jest po naszej stronie.

Wielu uważa, że powinniśmy zamknąć smoleńską kartę. Bo nawet gdyby się okazało, że to nie był przypadek, to co dalej?

To jest kwestia czysto teoretycznej rozmowy. Co dalej? Czy my jesteśmy przygotowani na konflikt z Rosją? Nie jesteśmy. Czy jesteśmy przygotowani ekonomicznie? Nie jesteśmy. Militarnie? Nie jesteśmy. Sojuszniczo? Wydaje się, że też nie. Więc mamy sytuację, w której jakikolwiek konflikt z Rosją może się skończyć dla nas katastrofą. Ale czy to przesądza, że jeżeli my mówimy o tym, co się stało, od razu oznacza to wojnę?

Ludzie przyjęli opcję narzuconą przez mainstreamowe media. Dlaczego nie zadają sobie trudu zgłębiania tej sprawy?

Ludzie są bardzo zabiegani, mają mało czasu na przemyślenia. I w momencie, kiedy docierają do nich alternatywne wersje burzące już ustalony porządek podawany przez media, następuje pewnego rodzaju konflikt. Człowiek boi się, że to wszystko, co ma poukładane, mu się zawali. To powoduje, że ludzie bardzo często odrzucają logiczne kwestie związane ze Smoleńskiem. Czasami wyszłoby na to, że źle zainwestowali swoje emocje, swoje poglądy polityczne, swoje poparcie. Mam wrażenie, że po 10 kwietnia ogół Polaków doznał pewnego zachwiania związanego z poczuciem bezpieczeństwa. I to, w jaki sposób polski rząd zareagował na katastrofę, i to, jak dał się ograć w sprawie ustalenia procedur śledczych, raczej nie buduje poczucia bezpieczeństwa.

W Pańskim filmie ostatnia scena z wytwarzaniem sztucznej mgły jest dosyć sugestywna...

Taka miała być. To, że ludzie są w stanie wytwarzać sztuczną mgłę, jest procesem znanym od dziesięcioleci. Osobiście zetknąłem się z informacją podaną przez agencję rosyjską RIA Novosti, z sierpnia 2009 r. To jest artykuł ze zdjęciami, z podpisem dziennikarza, z nazwiskami znanych profesorów, którzy opracowali metodę gaszenia pożarów na bardzo szerokich połaciach lasu przy pomocy sztucznej mgły wytwarzanej przez auto, które jest podobne do zwykłego wozu strażackiego. Nie było moją intencją skierowanie uwagi widza na to, że w Smoleńsku zrobiono sztuczną mgłę. Ale możliwość istnieje. Pamiętam rozmowę z udziałem jednego z bardzo znanych polityków, który wręcz zarzucił po 10 kwietnia, że nie ma takiej możliwości. Chciałem pokazać, że się mylił.

Wiele osób uważa, że sprawa katastrofy nigdy nie zostanie wyjaśniona.

To jest możliwe, dlatego że wszystkie argumenty są w rękach Rosji. Możemy mieć tylko nadzieję, że jeżeli są takie dokumenty, są ślady, których jeszcze nie znamy, to przy pewnego rodzaju zawieruchach w samej Rosji ktoś zechce je ujawnić. Nie ma na dzisiaj innej możliwości. Ale na pełne wyjaśnienie tej sprawy nie będzie szansy, dopóki Rosja tego nie zechce.

Jak by Pan skomentował nieobecność zachodnich przywódców na pogrzebie w Krakowie?

Jedna z hipotez mówi, że nikt do końca nie rozumiał, co tak naprawdę się stało w Smoleńsku. Poza tym na pewno jest na Zachodzie daleko idąca podejrzliwość w stosunku do Rosji. To mogło zadecydować, że zachodni przywódcy nie przylecieli do Krakowa.

Wykorzystali jako pretekst - bo to był pretekst - stężenie pyłu z wulkanu. Jaki to przyniosło efekt? Ano taki, że ludzie mówili: „Jesteśmy sami, jesteśmy opuszczeni. Gdzie są nasi sojusznicy?”. Wpaja się nam wizerunek, że mamy bezpieczne sojusze, że czeka nas już tylko świetlana przyszłość, partycypacja w dobrach europejskich, a wychodzi na to, że po 20 latach jesteśmy państwem gołym i bezbronnym. W tej chwili należymy, jak podkreśla część specjalistów tej dziedziny w Polsce, do państw drugiej kategorii w NATO.

Prezydent Saakaszwili jednak przyjechał...

Prezydent Saakaszwili okazał się zwierciadłem dla wszystkich tych z Europy Zachodniej, którzy wtedy do Krakowa nie przylecieli. Z tego powodu, myślę, jest człowiekiem nielubianym na Zachodzie. Bo obnażył wszystkie słabości zachodniego świata, na który my liczymy. W grę wchodzą oczywiście jeszcze inne uwarunkowania. Prezydent Gruzji reprezentuje naród górali o bardzo wysoko postawionej etyce. Gdzie honor, przyjaźń to wartości absolutnie żywe. Coś takiego jak dane słowo i zobowiązanie wobec człowieka, któremu się zawdzięcza życie, bo przecież prezydent Saakaszwili tak naprawdę prezydentowi Kaczyńskiemu zawdzięcza życie, nie polityczne, ale prawdopodobnie również fizyczne, było dla niego ważniejsze niż jego własne bezpieczeństwo.

Czy mając dzisiejszą wiedzę, zmieniłby Pan coś w swoim filmie?

Z perspektywy tezy o złych intencjach Rosji wobec prezydenta Kaczyńskiego, którą w tym filmie stawiam - myślę, że nie. Ale nie jestem zadowolony z tego, że „List z Polski” jest ciągle aktualny.

Jedyny wyemitowany w polskiej telewizji film o katastrofie smoleńskiej to rosyjski propagandowy „Syndrom katyński”. Ma Pan nadzieję na emisję „Listu z Polski”?

Nie mam żadnej nadziei. Ponieważ ten film w sposób bardzo wyraźny wskazuje na pewne elementy, których polski rząd może się wstydzić. Dlatego jest niechciany w Polsce. Poza tym ja go robiłem na rynek zachodni, chciałem, żeby ten film dotarł do widza na Zachodzie i tam jest zaplanowany sposób jego dystrybucji. Ale film zupełnie nieoczekiwanie wrócił do Polski, bez promocji, bez reklamy. Jego zasięg rażenia w tej chwili to ponad milion ludzi, to przynajmniej kilkanaście tysięcy ludzi, z którymi spotykam się na tego typu pokazach jak w Siedlcach. Bo ten film jeździ ze mną po Polsce od początku listopada. Jego siła polega na tym, że jest w stanie spowodować dyskusję. Emisja w telewizji publicznej musiałaby wywołać pewne reakcje do tablicy, sprowokować władzę do udzielenia odpowiedzi na wiele pytań. A to jest sytuacja niepożądana z punktu widzenia tego, co się w tej chwili w kraju dzieje. Więc nie mam złudzeń, że decyzja o tym, żeby tego filmu w telewizji polskiej nie pokazywać, jest decyzją polityczną.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 14/2011

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama