Musiałam zostać mamą, żeby napisać tę książkę - mówi Brygida Grysiak. Rozmowa z autorką książki o trudnych wyborach kobiet i obronie życia
Skąd pomysł na książkę o matkach wszechmogących, bo tak nazywa Pani bohaterki „Wybrałam życie”? Publikacja porusza temat aborcji. Długo myślała Pani nad tematyką?
Długo do niej dojrzewałam. Dzisiaj wiem na pewno, że musiałam zostać mamą, żeby taką książkę napisać. Obserwując debatę dotyczącą obrony życia, czy - jak wolą niektórzy - prawa do wyboru, miałam wrażenie, że brakuje w niej głosu kobiet, które stanęły przed wyborem i wybrały życie. Dlatego postanowiłam oddać im głos. I choć każda z tych kobiet ma dzisiaj pod górkę, żadna nie powiedziała: żałuję. To dla mnie najcenniejsze. Ta książka to apoteoza życia. Powiedzenie, że warto. Czasami, mimo wszystko.
Bohaterki książki nie są idealne. Czasami trudno było mi powstrzymać się od oceny, np. kiedy Zofia, po oddaniu córki do adopcji, jedzie ze swoim partnerem nad morze, a Małgorzata, będąc w ciąży ze Stasiem, nadużywa alkoholu.
Celowo odarłam te historie z komentarzy, zostawiając tylko tu i ówdzie dyskretne wtrącenia. Sto razy zadawałam sobie pytania: czy ona musiała oddać to dziecko, czy rzeczywiście nie dałaby rady go wychować, dlaczego, będąc w ciąży, sięgnęła po kieliszek? Ale szybko znajdowałam odpowiedzi. Bo bilans — mimo wszystko - wychodzi na plus. Dzieci żyją. I mają szansę. Na lepsze życie.
Zdecydowanie, bo mamy też Weronikę, której ciąża pokrzyżowała plany zawodowe, a dzisiaj jest mamą dwójki chłopców. Zaś Anna, mama Celi z zespołem Downa, mówi o swojej córce, że „pokazuje nam w każdej sytuacji lepszą stronę rzeczywistości”.
Chciałam, żeby moja książka była przede wszystkim apoteozą życia. Sama mam stosunkowo gładkie życie, fajnego męża, dobrą pracę. Jednak są kobiety, które naprawdę mają ciężko, a mimo to mówią, że życie jest najważniejsze, że warto dać dziecku szansę. Marzyłam o tym, żeby historie moich bohaterek stały się pozytywnym przekazem, że nawet kiedy wydaje ci się, że twoje życie rozpada się na tysiące kawałków, że nie dasz rady, że to się nie uda, to są kobiety, którym się udało. Czyli ty też możesz dać radę, tobie też może się udać. Mam sygnały, że tak jest. Koleżanka, które była w tarapatach, po przeczytaniu „Wybrałam życie” zadzwoniła do mnie i powiedziała: „poryczałam się i pomyślałam, że jeśli one dały radę, to ja też dam”. I to jest super.
Skąd bierze się strach przed urodzeniem dziecka?
Myślę, że jakiś strach zawsze towarzyszy on ciąży. Nawet jeśli jest ona wyczekiwana i wytęskniona. Kiedy dowiedziałam się, że będę mamą, ciągle zastanawiałam się, czy na pewno jestem gotowa, żeby wziąć odpowiedzialność za dziecko, czy dam radę wychować je na dobrego człowieka itd. Kobietom towarzyszą tysiące podobnych pytań, a kiedy ciąża przychodzi w trudnym momencie, ten lęk się potęguje. Na przykładzie moich bohaterek mogę powiedzieć, że strach wynika z poczucia bezsilności, z samotności, z braku pieniędzy, mieszkania, braku nadziei, że może być lepiej. Myślą: „jak sobie poradzę, nie mam nikogo, gdzie będę mieszkać, nie mam pieniędzy...”. Mimo to pokazują, że miłość do dziecka jest silniejsza niż strach. Silniejsza niż bieda i ból rozstania. Silniejsza niż wszystko.
Ta książka pokazuje również, jak dużo wokół nas ubóstwa, obojętności ze strony instytucji, które powinny być wsparciem dla matek. Może gdyby było inaczej, to żadna z nich nie musiałaby zastanawiać się nad aborcją.
źródło: photogenica.pl
Nie wierzę w to, że jakakolwiek matka, czując wsparcie bliskich, chciałaby zabić swoje dziecko. I to jest rola dla nas. Trzeba zrobić wszystko, żeby ona choć trochę przestała się bać. Żeby odnalazła w sobie siłę, którą na pewno ma; pomóc jej materialnie - pożyczyć wózek, kupić wyprawkę, przygarnąć na jakiś czas. Zwykle za decyzją o aborcji stoją głębokie dramaty. Głęboko wierzę, że wielu z nich moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy umieli uważniej patrzeć i słuchać, próbowali rozpoznać potrzeby i wyciągali rękę do tych, którzy tego potrzebują.
Czytając Pani książkę, nasunęła mi się kolejna smutna refleksja: jak bardzo egoistyczni mogą być mężczyźni. Oczywiście, nie należy uogólniać, ale trudno zrozumieć, iż ojciec dziecka zostawia jego matkę tylko dlatego, że ta kupiła wózek za 200 zł. Nie sposób powstrzymać się od ostrego komentarza, kiedy partner Zofii mówi jej, że jeśli urodzi chłopca, to go zostawią, a jeśli dziewczynkę, to trzeba ją będzie oddać do adopcji.
Dostałam esemesa od jednego z kolegów, który napisał, że „Wybrałam życie” to książka o tym, jacy — cytuję - my, faceci, jesteśmy beznadziejni. Ta książka to nie jest akt oskarżenia wobec mężczyzn. Ale uważam, że kwestia wychowania mężczyzny do roli ojca i męża to wielkie wyzwanie naszych czasów.
Patrząc z drugiej strony, jest też dobry przykład. Mąż Anny mówi, że jeśli ona nie da rady, będzie dla Celi i ojcem, i matką...
To niezwykła postać. Podobnie jak mąż Joli, który podejmuje razem z nią decyzję, że Sylwia jednak się urodzi. Są razem, kiedy córeczka umiera. Mąż Weroniki, którego miałam okazję poznać, to facet z krwi i kości, który potrafi postawić żonę na nogi i powiedzieć: „nie martw się, będzie dobrze”. Mimo że nie jest im łatwo, bo Weronika nie może znaleźć pracy, są szczęśliwym małżeństwem.
Niedawno podczas spotkania w Jarosławiu młodzi ludzie opowiedzieli mi historię dwojga nastolatków, którzy niespodziewanie dowiadują się, że zostaną rodzicami. O przyszłym ojcu moi rozmówcy nie mówili inaczej, jak „gówniarz”, bo nie chciał wziąć odpowiedzialności za dziecko. Przejęli ją natomiast rodzice chłopaka, którzy zaopiekowali się dziewczyną.
Ci młodzi ludzie byli bardzo poruszeni, a dyskusja o aborcji przekształciła się w debatę o tym, kiedy mężczyźni przestają nosić krótkie spodenki, a zaczynają spodnie, kiedy zaczynają być odpowiedzialni. Okazuje się, że nie każdy mężczyzna na wieść o zostaniu ojcem potrafi szybko dojrzeć. Ale na szczęście są tacy, którzy potrafią.
Pani publikacja ukazała się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy jedna z sędziwych satyryczek, przyznając się publicznie do poddania się aborcji, powiedziała: „Boże, jak cudownie, że to zrobiłam”. Czym dla Pani jest aborcja?
Matka Teresa najpierw mówiła, że aborcja jest morderstwem na sumieniu kobiety. A dopiero potem, że jest morderstwem. Bo jest. Życie się kończy. I to nie jest decyzja dziecka. Tylko dorosłych ludzi. Którzy tą decyzją odbierają dziecku szansę. Aborcja nie jest zwykłym zabiegiem medycznym, jak często próbuje się nam wmawiać. Aborcja z pewnością nie jest też powodem do dumy. I nie chodzi o to, by potępiać kobiety, które usunęły ciążę. Przeraża mnie jednak - i po ludzku nie potrafię się z tym pogodzić - kiedy słyszę, że ktoś cieszy się z tego, że zabił swoje dzieci.
Powód do dumy mają bohaterki mojej książki, bo każdego dnia walczą o siebie i swoje dzieci. Ktoś powie, że są głupie. Bo marnują życie swoje i dzieci. A ja będę powtarzać, że one dokonały pięknego wyboru. Dały swojemu dziecku szansę. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, co wydarzy się za pięć, piętnaście lat. Czy nie będzie tak, jak z gigantem nowych technologii - Stevem Jobsem, który trafił do adopcji. Matka pozwoliła mu przyjść na świat. Dała szansę.
źródło: photogenica.pl
autor: Gunnar Eden
Dzieci matek wszechmogących dostały szansę na lepsze życie, na to, by stać się dobrymi, szczęśliwymi ludźmi, na dokonywanie wyborów, do których mają prawo, jak każdy z nas. Tak jak mają prawo do życia. Dlatego kobiety, o których piszę, są dla mnie bohaterkami. Podobnie jak moja mama.
To właśnie jej dedykuje Pani swoją książkę. Dlaczego?
Bo ja mam mamę niezwykłą. Mimo że jej życie nie było wcale łatwe, przyszłam na świat. Dała mi szansę. Na szczęście, które mnie spotyka. Mojego męża i synka. I na porażki, które budują. I na to, że mogę wybierać. Każdego dnia.
Pięknie to Pani ujęła, pisząc, że kobiety, które oddały swoje dzieci do adopcji, dały im szansę na czuły dotyk nowej mamy, dobre rady nowego taty, na pierwsze lody i kąpiel w rzece. Tymczasem o możliwości wyboru mówią też zwolennicy aborcji, nazywając często obrońców życia ciemnogrodem...
Książka obala mit o tym, że obrona życia jest domeną katolickich oszołomów, moherowych beretów. Przecież życie wybierają bardzo różne kobiety, z różnych środowisk. Nie wszystkie wierzą w Boga, nie każda jest katoliczką. Kwestia obrony życia powinna stać się - co podkreślał Jan Paweł II - dyskusją o prawach człowieka, nie religii, czy światopoglądzie.
I nie przekonuje mnie pseudowolnościowy argument prawa kobiety do wyboru: urodzić czy nie, bo kobieta wybiera wiele razy zanim dojdzie do poczęcia nowego życia. Wyjątkiem jest gwałt. Tylko w tym przypadku kobieta nie ma wyboru.
W epilogu pisze Pani, że bohaterki urodziły dziecko z miłości, która jest silniejsza niż ubóstwo, strach, ból rozstania. Wzięły na siebie odpowiedzialność za życie, które nosiły w sobie dziewięć miesięcy. Pisze też Pani o godności. I znów mówią o niej ci, którzy opowiadają się za przerywaniem ciąży.
Ci sami ludzie nie dopuszczają myśli, że dziecko w łonie matki też ma prawo do godności. Argument o niej, którym szafują zwolennicy aborcji, jest - według mnie - chybiony. Bo zawsze po jednej stronie stoi godność kobiety, po drugiej - dziecka. Dlaczego moja godność ma ważyć więcej? Historia Agnieszki jasno pokazuje, że to nie dzieci odbierają godność. Dorośli odzierają się z godności. A dzieci - jak mówi katowana przez swojego konkubenta Agnieszka - tę godność przywracają.
Podkreśla Pani, że ta książka jest uczciwa. Na czym polega jej uczciwość?
Książka nie koloryzuje rzeczywistości. Żadna z bohaterek nie mówi: „jak nie usuniesz dziecka, to wszystko będzie super”. Każda z nich przekonuje, że warto urodzić, mimo że jest ciężko. Podczas czytania buntowała się pani przeciwko warunkom, w jakich żyją moje bohaterki, także historiom, jakie je spotykają. Też czułam w sobie ten bunt. Opisywałam te historie świadomie bez upiększającego liftingu, bo wierzę, że do młodych ludzi przemawia to, co jest prawdziwe. Wierzę w ich mądrość.
Czy praca nad książką zmieniła Panią?
Przeorała mi psychikę, wyostrzyła wzrok i słuch. Wciąż za mało wiem, za mało przeżyłam, żeby wyrażać kategoryczne sądy. Ale po tym, co usłyszałam od moich bohaterek, jednego jestem pewna: życie nie jest fair, nie daje każdemu z nas po równo. Ale to przede wszystkim człowiek jest nie fair wobec drugiego człowieka. Trzeba nieustannie powtarzać, że życie zaczyna się w momencie poczęcia, że serce dziecka bije już w czwartym tygodniu ciąży. To nie są przecież opinie, tylko naukowe fakty. Wierzę, że im więcej matka wie o aborcji, tym większa szansa, że nie zabije swojego dziecka.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 30/2012
opr. ab/ab