Historie maltretowanych kobiet
„Człowiek jest słaby, kiedy staje się ofiarą, ale być może jeszcze słabszy, kiedy staje się oprawcą. Człowiek jest słaby, ale ten słaby człowiek może być mocny w Krzyżu Chrystusa”. Jan Paweł II
Historie maltretowanych kobiet są do siebie bardzo podobne. O 13 latach swojego małżeństwa Dorota nie lubi opowiadać. Pierwsza kłótnia? Dokładnie nie pamięta. Jego zazdrość, a może to, że znowu pił. Miała wtedy 18 lat i jako młoda żona wierzyła naiwnie, że go zmieni. Dbała, by miał wyprasowane koszule, kanapki do pracy, a potem obiad na stole. Pierwszy raz skatował ją rok po ślubie, kiedy była w siódmym miesiącu ciąży. Lata mijały, kolejne bicia. Mąż trzeźwiał, przepraszał, a potem znowu wpadał w ciąg i bił. Kiedyś, gdy chciała podciąć sobie żyły, mąż to zobaczył i wyśmiał. Wtedy postanowiła, że musi żyć dla dzieci. Gdy powiedziała matce, że chciałaby się do niej przenieść na jakiś czas, by chłopcy nie musieli patrzeć na wiecznie pijanego ojca, który wraz z wódką wypłukał z siebie resztki ludzkich uczuć, ta odpowiedziała: „Ani mi się waż! Ślubowałaś w kościele, więc musisz dźwigać swój krzyż. Poza tym, co ludzie powiedzą?”. - Nie mogę odejść. Nie narażę dzieci na tułanie się po obcych kątach - mówi kobieta. Dorota szukała pomocy w gminie, ale urzędnicy bezradnie rozkładali ręce: „Nic nie możemy zrobić. Mieszkań komunalnych nie mamy, męża na przymusowy odwyk też nie możemy wysłać”. - Nie mam wyboru, muszę wytrzymać. Może będzie łatwiej, jak dzieci podrosną? - mówi z nadzieją.
Krystyna ma 44 lata, a wygląda na co najmniej dziesięć lat starszą. Mąż bił ją od zawsze. Odkąd sięgnie pamięcią, w domu były awantury i kłótnie. Nieraz kończyły się wizytą policji, a funkcjonariusze stukali się w głowę, że „głupia baba tak się daje”. Żeby ją uderzyć, nie potrzebował pretekstu. W końcu, po 20 latach małżeństwa, Krystyna zdecydowała się odejść. Od czerwca mieszka z dziećmi u siostry. - Jestem wierząca, a w Kościele katolickim nie ma przecież rozwodów. Z drugiej strony nie pozwolę, by jeszcze choć raz groził mi lub dzieciom. One i tak przeszły wystarczająco dużo - tłumaczy. Zaraz jednak dodaje: - A może nasze odejście sprawi, że mąż się opamięta i przestanie pić? Wtedy będziemy mogli wrócić do domu. Przecież każdy człowiek zasługuje na drugą szansę.
Maria Chobonkowska udzielająca się w Stowarzyszeniu Psychologów Chrześcijańskich podkreśla, że spotyka kobiety głębokiej wiary, które tkwią w toksycznych związkach. - Traktują to jako krzyż, który muszą nieść - twierdzi. - Podczas nauk przedmałżeńskich mówię im, żeby przenigdy nie zgadzały się w swoim związku na przemoc, że małżeństwo to nie wyrok dożywocia, w którym trzeba znosić wszystko. Bo choć Kościół nie uznaje rozwodów, to jednak akceptuje możliwość separacji, gdyż poważnie traktuje cierpienie krzywdzonego małżonka - tłumaczy psycholog. Podkreśla też, że przygotowujący do sakramentu małżeństwa kapłani powinni wyjaśniać, iż po ślubie nie stajemy się własnością drugiej osoby, a także, że obowiązuje zasada: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Im więcej narzeczeni dowiedzą się o prawie do obrony przed krzywdą, do separacji włącznie, tym wcześniej i tym bardziej stanowczo mają szansę interweniować w obliczu pierwszych przejawów kryzysu.
Diecezjalny duszpasterz prawników ks. dr Tomasz Czarnocki podkreśla, że trudności w małżeństwie powinno się przezwyciężać środkami duszpasterskimi. Jednak kiedy stają się one niewystarczające, prawo kanoniczne pozwala na uchylenie obowiązku wspólnego życia. Zgodnie z kan. 1153 - § 1: „jeśli jedno z małżonków stanowi źródło poważnego niebezpieczeństwa dla duszy lub ciała drugiej strony albo dla potomstwa, lub w inny sposób czyni zbyt trudnym życie wspólne, tym samym daje drugiej stronie zgodną z prawem przyczynę odejścia, bądź na mocy dekretu ordynariusza miejsca, bądź też gdy niebezpieczeństwo jest bezpośrednie, również własną powagą”.
- W kontekście zagrożenia dla ciała, przyczynami odejścia mogą być: brutalność, znęcanie się nad współmałżonkiem, kłótnie, w których dochodzi do przemocy, czyli wszystkie sytuacje narażające stronę niewinną na utratę zdrowia lub życia. Oczywiście, zachowania te nie mogą być sprowokowane przez osobę niewinną - wyjaśnia ks. Czarnocki. - Jeśli chodzi o zagrożenia dla duszy, to przyczynami odejścia mogą być: przejście na wiarę akatolicką, przystąpienie do sekty, nakłanianie współmałżonka do grzechów ciężkich przeciwko wierze i dobrym obyczajom, pociąganie do występków czy zbrodni. W przypadku niebezpieczeństwa dla wspólnych małoletnich dzieci powody odejścia to: dopuszczanie się stosunków kazirodczych, znęcanie się, nakłanianie dzieci do przestępstw czy nieodpowiedzialne zachowanie wobec nich. Prawo kanoniczne zezwala na separację także, gdy współmałżonek prowadzi życie przestępcze, co naraża stronę niewinną na zniesławienie. Przyczynami odejścia mogą być też: nieprzeciętna wulgarność, głoszenie poglądów demoralizujących, pijaństwo, narkomania. Podstaw do orzeczenia separacji nie będzie w tym przypadku w sytuacji, jeżeli współmałżonek niewinny stał się w sposób pośredni przyczyną takiego postępowania - tłumaczy diecezjalny duszpasterz prawników. Separację może orzec: biskup (wtedy postępowanie ma charakter administracyjny), sąd biskupi bądź małżonkowie własną powagą.
- Określenie to nie jest proste w interpretacji. Strona niewinna, narażona na niebezpieczeństwo ze strony współmałżonka, ma tu pewną władzę uznaniową. Jednak przyczyny zerwania wspólnoty małżeńskiej nie mogą być błahe - zastrzega ks. Czarnocki. - Aby uniknąć swoistej „samowoli” w interpretacji sytuacji niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia, należy szukać pomocy w ramach prowadzonego przez Kościół duszpasterstwa. Osoba, która decyduje się na odejście „własną powagą”, powinna najpierw porozmawiać np. z księdzem, spowiednikiem czy mediatorem. Trzeba też pamiętać, by w czasie sześciu miesięcy od zaistnienia rozdziału od stołu i łoża małżonkowie uregulowali sprawę na drodze prawnej, administracyjnie wnosząc ją do biskupa bądź sądu - dodaje. Kapłan podkreśla jednak, że separacja ma charakter czasowy. Dlatego po ustaniu jej przyczyny, władza kościelna powinna nakazać podjęcie na nowo wspólnoty życia.
- Podczas mojej rocznej posługi w duszpasterstwie nie spotkałem się z przypadkami przemocy domowej - twierdzi ks. dr Jacek Sereda, diecezjalny duszpasterz rodzin. Zastrzega jednak, iż nie znaczy to, że problem nie istnieje. - Z informacji, które otrzymuję od osób pracujących w dekanalnych i psychologicznych poradniach rodzinnych, miejskich ośrodkach pomocy rodzinie, wiem, iż takie dramaty się zdarzają - podkreśla. Kapłan dodaje, że szukający pomocy w duszpasterstwie nie odchodzą z kwitkiem. - Ta pomoc, to nade wszystko czas poświęcony na wysłuchanie takiego człowieka. Rozmowa z nim ma na celu odbudowanie wartości, przez ukazanie piękna życia - również tego odrzuconego, sponiewieranego przez ludzi, ale przecież nie przez Boga - mówi ks. Sereda. - Odbudowywanie godności w ludziach skrzywdzonych i otwartość na pojednanie, to cel naszego spotkania. Oni często powtarzają: „jestem w takim środowisku”, „to zaklęty krąg” i „nie ma wyjścia, tak musi być”. Otóż wcale nie musi. Chrystus daje siłę, by żyć godnie, by czuć się dzieckiem Bożym, chcianym i kochanym przez Boga nawet w doświadczeniu krzyża. Drugim ważnym środkiem pomocy ludziom poszkodowanym jest modlitwa za nich. Trzecim - kontakt z psychologiem, gdyż w niektórych przypadkach potrzebna jest forma terapii, grupy wsparcia - wylicza duszpasterz.
1. Można spotkać się z opinią, że Kościół katolicki przymyka oczy na przemoc domową...
Kościół katolicki nie toleruje przemocy domowej. Dlatego daje krzywdzonemu małżonkowi prawo do skutecznej obrony, do separacji małżeńskiej włącznie! Takiej stanowczości Kościół uczy się od Jezusa, który bronił się przed krzywdzicielami. Z Jego zachowań wynika zasada: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził! Zdarza się natomiast, że ktoś z duszpasterzy nie do końca rozumie stanowczą naukę Kościoła w powyższym względzie i zamiast do mądrej obrony, namawia do cierpienia.
2. Wiele głębokiej wiary kobiet tkwi w toksycznych związkach, bo słyszą z ambony, by cierpliwie nieść swój krzyż lub słowa św. Pawła: „Żony! Bądźcie poddane swoim mężom”. A przecież przemocy nie da się pogodzić z miłością.
Przemocy nigdy nie da się pogodzić z miłością! Św. Paweł wyjaśnia, że mężowie powinni kochać żony jak własne ciało! Nieraz kobiety boją się bronić przed krzywdą, bo mówią, że przysięgały mężom, że będą przy nich także w złej doli. Takim kobietom trzeba przypominać, że z kolei mężowie przysięgali, że będą je kochać. W związku z tym nie ześlą im nigdy złej doli. Jeśli w rodzinie pojawia się choroba albo jedno z małżonków straciło pracę, to w takiej sytuacji żona powinna wspierać męża. Ale jeśli - zamiast kochać - mąż zsyła złą dolę, to żonie pozostaje już tylko obrona.
3. Jak pomagać osobom uwikłanym w przemoc domową?
Podstawowa forma pomocy to uczenie mądrej miłości, jaką pokazuje nam sam Chrystus. On ludzi szlachetnych wspierał, błądzących upominał, przed krzywdzicielami się bronił, a losy Kościoła zawierzał tylko tym, którzy kochali bardziej niż inni. Uczenie mądrej miłości, czyli miłości okazywanej w sposób dostosowany do zachowania drugiej osoby, to pierwszy i najważniejszy sposób obrony przed przemocą w ogóle, a przed przemocą w rodzinie w szczególności. Sposób drugi to informowanie osób krzywdzonych o ich prawach i instytucjach, które pomagają w takich przypadkach. Najlepiej jednak zapobiegać przemocy, a tu niezawodnym sposobem może być jedynie solidne wychowanie młodego pokolenia według zasad Ewangelii. Nie krzywdzi tylko ten, kto kocha!
opr. aw/aw