Spalona warszawska tęcza na placu Zbawiciela jako przyczynek do głębszej refleksji
No i mamy wreszcie w Polsce symbol jawnej nietolerancji i wstecznictwa, nietolerancji i homofobii, walki o prawa mniejszości wszelkiej maści i o wolną miłość (choć nie wiem, czy w tym przypadku chodzi o kwestie szybkości, czy też brak ograniczeń). Spalona warszawska tęcza na placu Zbawiciela!
Podpalenie owego „pomnika wolności wszelakiej” (zresztą chyba już stające się tradycją, bo któreś z rzędu) wyzwoliło niesamowitą koncentrację „sił postępowych”, stanowiących awangardę wolnomyślności w naszym kraju. Władze państwowe, dyplomaci, celebryci, młodzież miast i wsi natychmiast ruszyli, by chociaż małym gestem przeciwstawić się temu barbarzyńskiemu aktowi. Hanna Gronkiewicz-Waltz oświadczyła natychmiast, że ile tylko sił będzie miała, zawsze znajdzie czas, a przede wszystkim pieniądze na odbudowę tegoż pomnika. Edyta Górniak, chyłkiem przedzierając się, by nikt nie uznał, że robi to dla taniej popularności, wpięła kwiatuszek w osmaloną konstrukcję i chwilą ciszy uczciła gehennę uciemiężonej mniejszości. Ambasador Szwecji, ojczyzny „postępu”, bez ogródek oświadczył, że nietolerancji należy się przeciwstawić. A młodzież w liczbie ok. trzystu osób (w większości reprezentująca mniejszości seksualne) siarczystymi pocałunkami pod kikutami spalonej konstrukcji dała odpór wrażej sile nietolerancji. Mamy wreszcie nadwiślański Stonewall, wymarzone miejsce do comming outów.
Próbowałem podejść do tego tematu dość poważnie, ale przyznam się, że raczej nie można. Poziom histerii wokół tej instalacji (ponoć) artystycznej przekracza już granice zdrowego rozsądku. Zresztą na śmiech mnie bierze, gdy pomyślę, że w naszej stolicy ktoś wpada nieustannie na pomysł budowania czegoś sztucznego: sztuczna palma, sztuczna tęcza itp. Jeśli jednak pomyśli się troszeczkę, to właśnie w tym „symbolu postępu” można dostrzec zasadniczy wymiar tego, co dokonuje się w kulturze. I nie mam na myśli jedynie działań artystycznych, ale kulturę rozumianą jako działanie człowieka wyrażające jego ludzką naturę. Otóż w tę właśnie kulturę ładowane są rozliczne sztuczności, a ukazywane są nam jako coś, co zapewni szczęście i życie w prawdziwej wolności. Naczelną jednak zasadą owego sztucznego postępu jest systemowe odchodzenie od zdrowego rozsądku. Bo wystarczy tylko pomyśleć o istniejącej w Polsce „dziurze demograficznej”, by natychmiast pojąć, że nasi władcy winni być żywotnie zainteresowani podwyższeniem dzietności, o co wśród „mniejszości” jakoś trudno. Ale władza broni symbolu, tak zresztą jak broni owego squatu, ponoć niemiłosiernie zaatakowanego przez „brunatnych nacjonalistów genetycznie zmutowanych w swojej nienawiści”. Pomijam już fakt, że kilku osobników o zakrytych twarzach (więc nie wiadomo, czy nacjonaliści, czy funkcjonariusze pod przykryciem) obrzuciło rzeczony squat kamieniami, zaś pokojowo nastawieni do reszty ludności antyfaszyści w imię tolerancji odpowiedzieli koktajlami Mołotowa (dla niewtajemniczonych warto powiedzieć, że są to rzucane butelki, wypełnione płynem łatwopalnym i podpalone, które, rozbijając się na rzeczy lub człowieku, powodują natychmiastowe zajęcie się ogniem atakowanego obiektu). Widać każda społeczność posiada własny sposób witania gości. Wracając jednak do owego squatu, to warto zauważyć, że broniąc go władza (w idiotyczny sposób) występuje przeciw sobie. Powołana do obrony i respektowania prawa pozwala, by jakaś grupa ludzi zajmowała nie swoją własność i rządziła się tam, jak komuniści w znacjonalizowanym majątku. Jak widać te, wydawałoby się małe działania rozwalają zasadnicze dla europejskiej kultury prawa: prawo do ochrony własności i prawo do życia zgodnie z prawem naturalnym. Że głupie, to trudno, ale jakże „postępowe i europejskie”...
Z tymi sqatami sytuacja jest dość ciekawa. Otóż w Poznaniu znajduje się stara kamienica, którą grupy „alternatywne” przejęły sobie na „własność”, założyły tam sqat „Od:zysk”, a obecnie toczą walkę, by legalny właściciel (Bak Zachodni WBK) nie mógł jej sprzedać. W oświadczeniu tejże grupy można przeczytać ciekawą frazę: „Oświadczamy, że Od:zysk to nie tylko walka o jedną kamienicę, ale wojna o przestrzenie wolne od dyktatu kapitału i władzy. Od:zysk nie jest ani pierwszym, ani ostatnim przypadkiem zajmowania pustych przestrzeni, których są setki. (...) Odpowiednim grupom interesów obecna sytuacja jest na rękę. Nie ma przyzwolenia na to, żeby zyski stały ponad ludźmi”. Jako żywo przed oczami stają przemówienia wierchuszek komunistycznych i lewicowych. Slogany o wolności i równości, którą realizuje się z pominięciem lub z podeptaniem prawa (cywilnego i naturalnego), są iście takie same. Jak na razie z tych haseł wynikają jedynie zmiany kulturowe, bo - jak uczy historia - żadni komuniści czy lewicowcy nie zrealizowali tejże równości w zakresie praw socjalnych czy wolności osobistych, a każda ich próba w historii kończyła się łagrami lub efektami w stylu Kambodży. Ale ten fragment otwiera nową interpretację tęczy na pl. Zbawiciela w Warszawie. Otóż mało kto wie, że przy tym właśnie placu w małym drewniany domku mieszkał przed laty... Ludwik Waryński, który tutaj pracował nad manifestem znanym dzisiaj pod nazwą „Program Brukselski”. Ów program miał stanowić podstawę dla rewolucji proletariackiej w Europie. Ten sam Ludwik Waryński w programowym manifeście tzw. I Proletariatu pisał: „W zakresie życia moralnego proletariat polski usunąć musi przesądy, ciemnotę i wszystko, co znamionuje moralny ucisk, i na tym gruncie walczyć będzie ze wszystkimi, którzy dla zapewnienia sobie nad ludem przewagi utrzymują go w stanie umysłowego dziecięctwa”. W jednej z odezw I Proletariatu zostało zapisane: „My, socjaliści walkę podjęliśmy i gotujemy zgubę i zagładę wszystkiemu, co ciemięży pracujący lud”. Głoszenie „nowej moralności” i jej zasady doskonale ujął guru dzisiejszych ugrupowań lewackich - Lew Trocki: „Cel usprawiedliwia w pewnych okolicznościach takie środki, jak gwałt i zabójstwo. O kłamstwie nie ma nawet co mówić! Bez niego wojna jest niewyobrażalna, jak praca maszyny bez smaru” (Lew Trocki, Ich moralność a nasza, 1936). Cóż, wizja przepiękna jak sztuczna tęcza. A jej ucieleśnieniem jest chociażby pobicie pod szczątkami owej tęczy duchownego, który wracał z młodzieżą z Marszu Niepodległości.
Wpływ lewicowego i komunistycznego myślenia jest o tyle niebezpieczny, że dokonuje się nieznacznie, za pomocą miłych dla ucha słów o prawach człowieka, a dodatkowo łechcząc delikatnie pyszałkowate ego ludzkie. Lecz właściwe jest mu oblicze tak krwawe, jak dłonie Pol Pota. A co najważniejsze - zmienia czystą rzekę kultury w ściek i rynsztok idei - wydmuszek. Ma tylko jeden cel: zmienić ukształtowane kulturowo społeczeństwo ludzkie w stado homo sapiens kierujące się jeno instynktami. Cytując Czesława Niemena: „Alarm trwa, jesteśmy na dnie”.
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 47/2013
opr. ab/ab