Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest świetną okazją, aby zadać sobie pytanie o współczesne znaczenie słowa „patriotyzm”.
Rocznica wybuchu powstania warszawskiego jest świetną okazją, aby zadać sobie pytanie o relację do Polski i podjąć próbę określenia we współczesnych realiach znaczenia słowa „patriotyzm”. Jednak nie o rzewność chodzi ani o łzawe wspomnienia, ale o twarde i realistyczne spojrzenie na naszą przynależność do konkretnego narodu i w konkretnym czasie.
Panuje dzisiaj swoista moda na mówienie o tzw. małych ojczyznach. Nostalgiczne wspomnienia kraju lat dziecinnych zdają się obecnie pretendować do miana „ojczyzny”, a patriotyzm wydaje się być li tylko albumem zdjęć i pamiątek dotyczących miejsca urodzenia.
Mit o naszej europejskości, zamiast być podwaliną dla twórczego wkładu w myślenie o Starym Kontynencie i jego kulturze, stał się raczej motywacją do zapominania o własnych korzeniach na rzecz mglistego „obywatela Europy”. Podkreślany przez socjologów i polityków ostatni szturm na lokale wyborcze w miastach zachodniej Europy nie jest powodem do dumy. Mieliśmy bowiem do czynienia z pospolitym ruszeniem, które było raczej ewenementem niż stałą tendencją.
W myśl tej koncepcji, powstałej pod koniec XIX w., a dzisiaj będącej jedną z podwalin tzw. społeczeństwa obywatelskiego, mianem ojczyzny należy nazywać co najwyżej region, w którym przychodzi się na świat. Jest to jednak podejście problematyczne z dwóch przynajmniej powodów. Z jednej strony sytuuje się problematykę patriotyczną mniej więcej pomiędzy bigosem a oscypkiem, sprowadzając miłość ojczyzny do pewnego sentymentu kulturowego, związanego z przyzwyczajeniem lub nawykiem etnograficznym. Po drugie w myśl tej koncepcji następuje dramatyczne rozdzielenie pomiędzy narodowością a obywatelstwem. O ile to drugie staje się podstawą tożsamości, o tyle pierwsze zdaje się być swoistym „garbem” zbyt uwierającym, aby pretendować do wyznaczania sposobów postępowania nie tylko w ramach państwa, ale również w ramach różnych struktur międzynarodowych.
Tematyka „małej ojczyzny” zdaje się być przeniesieniem na nasz grunt lingwistycznego rozróżnienia, występującego w języku niemieckim, polegającego na odróżnieniu pomiędzy „Heimat” i „Vaterland”, w myśl którego pierwsze oznacza właśnie miejsce narodzin i pochodzenia, drugie zaś zwarty, najczęściej zbudowany na przynależności państwowej, kształt życia publicznego zawierający nie tylko przepisy prawne, ale również dający możliwość kształtowania własnej tożsamości narodowej. Ów podział można, dla jasności myślenia, przetłumaczyć jako opozycję (?) pomiędzy „gniazdem” a „krajem ojców”. Mielibyśmy więc do czynienia z dwiema rzeczywistościami, które nie muszą wcale być dla siebie konkurencyjne, ale dopełniać się w życiu konkretnej jednostki. Niestety, tak nie jest. Akcentowanie dzisiaj w naszej polskiej rzeczywistości tylko „kraju lat dziecinnych”, przy zapomnieniu o „ojczyźnie”, jest dla mnie bardzo sprytnym wybiegiem mającym na celu odrzucenie etyczno-społecznego oddziaływania przynależności narodowej na rzecz niejasnej i mglistej „etyki obywatelskiej”, która swoje podstawy czerpie z prawa stanowionego i może być dowolnie kształtowana przez „demiurgów społeczeństwa obywatelskiego”. Mówienie o „małych ojczyznach” może stanowić (i zapewne stanowi) próbę odejścia od kulturowego znaczenia przynależności narodowej, które ma swoje odniesienia do zachowań i działań zbiorowości ludzi nazywanej „narodem”. „Mała ojczyzna” może być uzasadnieniem dla przyzwyczajeń i nawyków atawistycznych, ale nie stanowi podwalin dla kształtowania działań społeczno-politycznych. Jest tylko krajobrazem, a nie strukturą społeczną. Stanowi sferę folklorystyczną bez żadnych odniesień do współczesnych zachowań. Staje się bardziej zwyczajem niż kulturą.
Problematyka miłości do ojczyzny w cywilizacji zachodniej zawsze znajdowała swoje miejsce w ramach porządku etycznego. Podstawą dla postaw patriotycznych było odniesienie do zbioru powinności, zadań moralnych, które miały być podstawą działania człowieka dojrzałego. Znamiennym jest umiejscowienie przez religię katolicką miłości ojczyzny w ramach omawiania czwartego przykazania Dekalogu, nakazującego miłość dla rodziców. Podobnie jak w przypadku naturalnego zrodzenia szacunek dla tych, którzy dali mi życie, stanowi formę wdzięczności z jednej strony, z drugiej podkreśla moją troskę o własną tożsamość, również miłość do ojczyzny wynika z faktu „darowania mi życia”. Ojczyzna jest więc miejscem rodzenia człowieka nie tyle w wymiarze czysto naturalnym, ile raczej w wymiarze duchowym. Miłość do ojczyzny stanowi zatem jądro wychowania traktowanego jako „drugie zrodzenie”. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy rzeczywistość patriotyczną potraktuje się we właściwym wymiarze, jako podstawę kultury, a wychowanie do miłości ojczyzny uzna się za swoistą „uprawę ducha”.
Karol Wojtyła w swoim poemacie „Kiedy myślę - ojczyzna...” wskazuje bardzo mocno na zasadniczy dla myślenia patriotycznego element „wkorzeniania”, ujętego jako zaszczepienie w całokształcie kulturowo-historycznym, a mającego swoje realne odniesienia w codzienności. Podobnie śpiewał Marek Grechuta. W jednym ze swoich utworów wyraźnie mówił o osadzeniu w kulturze i historii, które połączone stanowią kanwę naszych dzisiejszych zachowań. Owo „wkorzenianie” jest zasadą, która pozwala człowiekowi na stabilne trwanie w każdych warunkach i we wszelkich realiach. Ojczyzna jest więc „matecznikiem” zachowań i powinności, które podejmujemy w ramach działania etycznego. Takie traktowanie patriotyzmu ma jeszcze jedną ważną cechę, a mianowicie dynamiczny charakter przynależności narodowej. Z jednej strony pozwala na krytyczne spojrzenie na dzieje własnej wspólnoty narodowej, z drugiej - na twórczy rozwój tego, co stanowi nasze kulturowe dziedzictwo. W przypadku „folklorystycznego podejścia” można mówić co najwyżej o utrwalonych nieświadomie zachowaniach, swoistych odruchach bezwarunkowych, natomiast podkreślenie etycznego charakteru patriotyzmu pozwala na świadome przyjęcie i kształtowanie przynależności do wspólnoty narodowej. Nie mamy więc do czynienia z przyzwyczajeniami i kompleksami, ale raczej ze świadomym wyborem i odnalezieniem swojej drogi.
Świat dzisiejszy naznaczony jest piętnem emigracji. Fakt społeczny, jakim jest wyjazd za granicę kraju prawie dwumilionowej rzeszy naszych rodaków, każe jeszcze dramatyczniej postawić pytanie o kształtowanie więzi z narodem. Zetknięcie z kulturami innych nacji, ze zwyczajami i nawykami może stanowić dla wielu naszych rodaków bodziec do kultywowania zachowań patriotycznych, ale może (i najczęściej tak się dzieje) być powodem do zapomnienia o własnej tożsamości. A to jest już ogromne niebezpieczeństwo. Kiedy przyglądamy się diasporom muzułmańskim czy żydowskim we współczesnym świecie, zauważamy ogromny nacisk, jaki kładą one na zwartość narodową (w tym przypadku podbudowaną również odmiennością religijną), która ma zapewnić niezależność i suwerenność wobec natłoku kultury, w której dane jest im żyć. Świadomość odmienności i przynależności do własnej kultury jest dla nich życiodajnym źródłem, które zapewnia możliwość własnego życia i tożsamości w ramach społeczeństw goszczących ich u siebie. Stanowi też siłę w działaniach polityczno-ekonomiczno-społecznych.
Niestety, polscy emigranci nie mają takiego podejścia. Mit o naszej europejskości, zamiast być podwaliną dla twórczego wkładu w myślenie o Starym Kontynencie i jego kulturze, stał się raczej motywacją do zapominania o własnych korzeniach na rzecz mglistego „obywatela Europy”. Podkreślany przez socjologów i polityków ostatni szturm na lokale wyborcze w miastach zachodniej Europy nie jest powodem do dumy. Mieliśmy bowiem do czynienia z pospolitym ruszeniem, które było raczej ewenementem niż stałą tendencją. Było raczej chęcią zaznaczenia swojej obecności aniżeli troską o sprawy naszej ojczyzny. Dzisiaj potrzeba nie tyle edukacji propaństwowej, ile raczej dogłębnego wychowania do miłości ojczystej - czyli do patriotyzmu. Szczególnie w ramach diaspor polskich w krajach europejskich. Podstawą dla tej konstatacji jest również fakt, że o ile poprzednie emigracje potrafiły wytworzyć struktury i organizacje szerzące postawy propolskie, o tyle dzisiejsi emigranci spotykają się raczej w pubach dla wypicia szklanki piwa, obejrzenia meczu i spędzenia wolnego czasu. Brak w tym jest jasnej idei polskości. Proszę w tym momencie nie podejrzewać mnie o skłonności nacjonalistyczne czy szowinistyczne, ile raczej zwrócić uwagę na fakt mający miejsce. Polacy na emigracji starają się dzisiaj raczej zapomnieć o kraju ojców, a jeśli o nim pamiętają, to chcą uczynić go „na wzór i podobieństwo” społeczności, w których przyszło im żyć. Przy czym nie chodzi o reformę naszego kraju, ile raczej o usprawiedliwienie swoich zachowań. Można więc mieć uzasadnioną obawę, czy był to czyn patriotyczny, czy raczej pragmatyczne zachowanie się naszych rodaków.
Zasadniczą więc dzisiaj kwestią jest takie budowanie wspólnoty narodowej, aby zachować i uwypuklić swoiste „współodczuwanie”. Pamiętne słowa Jana Pawła II, wypowiedziane w Kielcach w 1991 r., gdy z płaczem wołał, że ziemia ta jest jego Matką i sprawy narodowe nie mogą go nie boleć, są dzisiaj wyzwaniem nie tylko dla elit politycznych i kulturalnych, ale również dla każdego z nas. Podjęcie wysiłku na rzecz wychowania nie tyle obywatelskiego, ile raczej patriotycznego to chyba najważniejsza sprawa i wyzwanie. Tylko bowiem człowiek świadomy swoich korzeni jest w stanie budować nie sprawną gospodarkę i maszynę państwową, ale raczej cywilizację, która będzie mogła urzeczywistnić właściwą ekonomię i dać podwaliny pod prawdziwe obywatelstwo. Dlatego warto na koniec zacytować jeszcze raz naszego wielkiego rodaka Jana Pawła II: „proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię „Polska”, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością - taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym, abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili, abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy”.
opr. ab/ab