Gorszy sort?

Narody, które szczycą się demokratycznym porządkiem, dzielą skutecznie swoich obywateli na lepszych i gorszych, łącznie z odmową tym drugim prawa do życia

Od jakiegoś czasu ulice większych miast wypełniają krzykacze dowodzący, iż są Polakami „gorszego sortu”. W hałaśliwy, cyniczny sposób „bronią” demokracji, domagając się równości i poszanowania praw wszystkich obywateli. Obawiam się jednak, że nie wszystkich.

Gorszy sort?

Jednym z ulubionych przekazów KOD jest sugerowanie, iż rządzący dzielą Polaków na lepszych i gorszych. Nalepki z deklaracją „jestem gorszego sortu” zrobiły furorę na manifestacjach obrońców demokracji, wpisując się w paskudną manipulację. Wystarczy sięgnąć po szerszy kontekst wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego (rozmowa Katarzyny Hejke z prezesem PiS w TV Republika, 11 grudnia 2015 r.; to podczas niej padły słowa o odżywającej tradycji zdrady narodowej, donoszenia na Polskę, kolaboracji z zaborcami i okupantami), aby się o tym przekonać. Ale to już spory wysiłek umysłowy. Nie wszystkich nań stać.

Mniejsza o to. Nikt nie chce być „gorszego sortu”. Przesłanie o braterstwie, równości wpisane jest organicznie w Ewangelię (stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, fakt, iż za wszystkich umarł Chrystus). O tym samym (choć odwołując się do skrajnie różnej aksjologii) mówili oświeceniowi racjonaliści, hasło „Liberté-Égalité-Fraternité” niosąc na rewolucyjnych sztandarach. Wreszcie brak jakichkolwiek sortów zakłada demokracja przyznająca wszystkim takie samo prawo do życia, samostanowienia o sobie, sprawowania władzy poprzez wybranych przedstawicieli, wolnego wyrażania opinii itp.

OK. Problem jednak w tym, że to podłe kłamstwo.

Przyjdź! Zrobimy ci śliczną dziewczynkę!

Te same narody, które szczycą się demokratycznym porządkiem, w imię uchwalonego przez siebie prawa dzielą skutecznie swoich obywateli na lepszych i gorszych, łącznie z odmową tym drugim prawa do życia. Wystarczy na przykład, że na etapie prenatalnym w jednej z 23 par chromosomów (które każdy z nas posiada w DNA) pojawi się trzeci chromosom (w 21 parze). Tzw. zespół Downa, który jest efektem powyższej komplikacji, stanowi - w opinii powszechnie uważanej za „kompromisową” ustawy - wystarczający pretekst, aby zabić dziecko (ups... tzn. eksterminować produkt zapłodnienia, jak to mądrze tłumaczył w internecie znany lekarz ginekolog). Także w Polsce. Podlejszego sortu są istoty ludzkie powstałe podczas procedury zapłodnienia in vitro. Tylko wyselekcjonowane otrzymują prawo do życia, reszta wędruje do zamrażarki. Nie mają go również dzieci poczęte w wyniku gwałtu i te, u których podejrzewa się nieuleczalną chorobę, deformację fizyczną. Są gorsze. Niepożądane. Mogłyby skomplikować życie rodzicom, przypominać o traumatycznym doświadczeniu. Zeszpecić sielankowy obraz pięknej rodzinki...

Jedna z nowojorskich klinik, specjalizująca się w zapłodnieniu „na szkle”, jakiś czas temu reklamowała się następującym spotem: „Przyjdź do nas! Zrobimy ci śliczną dziewczynkę, z niebieskimi oczami i długimi blond lokami!”

Za pierwszy sort oczywiście trzeba słono zapłacić, ale to przecież dla wielu żaden problem. A jeśli „nie wyjdzie” za pierwszym razem? Wyjdzie za kolejnym. Klient płaci - klient wymaga. I ma prawo do pełnej satysfakcji.

„Sens płodzenia takich dzieci"

Niedawno medialnym echem odbiła się wypowiedź przedstawiciela jednej z warszawskich drukarni, która została poproszona przez panią Beatę, matkę niepełnosprawnego dziecka, o rabat na druk ulotek zawierających apel o wsparcie leczenia ze środków, które można pozyskać z odliczenia 1% podatku PIT. „Niestety, ale nie pomożemy. Podobne apele bardzo się obecnie rozpowszechniły. Dostajemy ich w różnej formie kilkanaście tygodniowo. Nie nam oceniać ich wiarygodność, sytuację materialną czy sens płodzenia takich dzieci” - przeczytała.

Oczywiste jest, że nikt nikogo nie może zmusić do darowizn, rabatów. To sprawa sumienia i kwestia indywidualnych decyzji. Panią Beatę uderzyła pogarda, jaką odczytała w piśmie. Co autor miał na myśli, mówiąc o „sensie płodzenia TAKICH dzieci”? Pozostają nam domniemania. Dla niego zapewne to tylko „nieudany produkt”, podróbka, a takich, rzecz jasna, w eleganckim świecie nie traktuje się poważnie. Kasuje się je, utylizuje, zastępuje „pełnowartościowym” produktem. Wiadomo, w korpo trzeba być najlepszym - dla słabeuszy nie ma miejsca na tym świecie. Po publikacji w sieci maila z drukarni, oczywiście, zostały wysłane przeprosiny, ale przekaz poszedł w świat.

Wbrew pozorom nie jest to sytuacja jednostkowa. Wiele osób może nie użyłoby tak brutalnych słów, ale myślą podobnie. Taki styl rozumowania narzuca im współczesny świat. Coraz bardziej egoistyczny, bezwzględny i okrutny.

Gdzie są te dzieci?

Mniej więcej przed rokiem na portalu wpolityce.pl został opublikowany tekst - świadectwo posła Anny i Patryka Jakich („Piąte: nie zabijaj. Historia posła, który nie zgodził się na aborcję”, publikacja z 13 kwietnia 2015 r.). W ich rodzinie przyszło na świat dziecko z zespołem Downa. Czekali na nie dwa lata. Na etapie prenatalnym rozwoju zdiagnozowano wadę genetyczną. Lekarz zasugerował badanie prenatalne - amniopunkcję, która pozwoliłaby na terminację ciąży ze względu na poważne uszkodzenie płodu. Nie zgodzili się. Pierwsze chwile po urodzeniu synka nie były łatwe, ale szybko złapali pion. Jak opowiada dzisiejszy wiceminister, przyjście Radka na świat wzmocniło ich. „Bardzo się wspieraliśmy. Nasze małżeństwo jest silne jak nigdy. A Radek jest najważniejszą częścią rodziny. Ma w sobie tyle pogody ducha, jakby był wdzięczny za życie. Dzięki niemu każdy nasz dzień jest piękniejszy”.

„Statystycznie co 650 dziecko dotknięte jest wadą genetyczną powodującą tzw. zespół Downa. Gdzie one są ?” - pyta opolski poseł. I tłumaczy: „Koleżanka, która ma dziecko z trisomią 21 [przy. red. zespół Downa], szukała rówieśnika do zabawy dla synka. Okazało się, że w województwie nie ma malucha z tego rocznika! Tymczasem u lekarza, u którego konsultowała się genetycznie w ciąży, tylko dzień wcześniej były dwie pacjentki z taką diagnozą. Ile ich jest w ciągu roku? Gdzie są te dzieci? Nie ma. A przecież to z punktu widzenia medycyny niemożliwe. One muszą być zabijane”. I konstatuje: „Wszyscy teraz zachłystują się prawami człowieka, konwencją przeciw przemocy, a nikomu jakoś nie przeszkadza zabijanie niepełnosprawnych w świetle prawa”.

Panie ministrze, to dzieci gorszego sortu. Niemające prawa do życia. Nie rozumie pan tego?

Taka ta nasza demokracja...

Wszyscy chcieliby być młodzi, piękni. Mieć zdolne dziecko (no, może dwoje, troje maks!), znające języki obce, wygrywające w konkursach. Nie zawsze tak jest. Codziennie z dumą i podziwem patrzę na rodziców przywożących i odwożących swoje pociechy do i ze szkoły, czasem spędzających długie godziny w poradniach psychologiczno-pedagogicznych, próbujących kosztem swojego czasu, a bywa, że i niemałych nakładów finansowych, nadrabiać z nimi deficyty. Bywa też, niestety, inaczej. Diagnoza choroby, niepełnosprawności powodują bunt! O dziwo, pierwsi dezerterują tatusiowie. Opowiadała mi jedna z mam, której dziecko spędziło długie tygodnie w Centrum Zdrowia Dziecka: „Kiedy znalazłam się z Robertem na oddziale, byłam zaskoczona, że głównie spotykałam mamy chorych dzieci. Z czasem okazało się, że wiele z nich było po rozwodach: ojcowie nie udźwignęli niepełnosprawności, choroby nowotworowej syna czy córki i „ewakuowali” się z rodziny”. Nie tak miało być. Męska duma nie była w stanie udźwignąć porażki. Niektórzy nie wyobrażali sobie, że przez szybę ich wypucowanego mercedesa może wyglądać „muminek”. Jakże to tak?... Wstyd przecież.

Dzieci gorszego sortu nie pójdą na ulicę protestować. O ile uda im się przeżyć, znajdą ciche gniazdo w kochających rodzinach. Kiedy w marcu 2014 r. rodzice niepełnosprawnych dzieci rozpaczliwie protestowali w sejmie przeciwko głodowym zasiłkom, usłyszeli z ust posła Niesiołowskiego drwinę i oskarżenie, iż wykorzystują je „do walki politycznej”. Mało też wskórali w Brukseli. Może wielu ich rozmówców myślało wtedy to samo, co przywołany wyżej pracownik drukarni. Przekonanych, że drugim sortem powinni się zająć lekarze w sterylnych klinikach.

Wszak nikt z „obrońców demokracji” nie będzie drukował plakietek i nie będzie nastawał w imieniu tych, którzy sami obronić się nie mogą. Którzy wedle „kompromisowej” ustawy są tylko drugim sortem. Niewartym prawa do życia.

Kiedy Jezus wjeżdżał do Jerozolimy i ludzie skandowali „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach”, faryzeusze ostro zażądali, aby uciszył ich. Usłyszeli słowa: „Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19,37-40).

To także nas dotyczy.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 14/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama