Jak obecnie wygląda sytuacja na Białorusi? Przeciwnicy Łukaszenki wykazują się ogromnym spokojem i wciąż stawiają na pokojowe rozwiązanie kwestii
Rozmowa z dr. Andrzejem Szabaciukiem z Instytutu Europy Środkowej w Lublinie.
Jak obecnie wygląda sytuacja na Białorusi? Przeciwnicy Łukaszenki wykazują się chyba ogromnym spokojem i wciąż stawiają na pokojowe rozwiązanie kwestii. Mija już trzeci tydzień protestów - czy nie są zmęczeni?
Myślę, że są zmęczeni. Z drugiej strony jednak obserwujemy na ulicach ogromny entuzjazm oraz powszechne przekonanie, że zmiany mogą nastąpić teraz albo nigdy. Społeczeństwo białoruskie jest zmęczone nieudolnymi rządami prezydenta Alaksandra Łukaszenki. Po 26 latach oczekuje zmian. Przyczynił się do tego kryzys gospodarczy wywołany konfliktem naftowym z Federacją Rosyjską, lekceważenie pandemii Covid-19 oraz brak reform. Do tej pory gospodarka Białorusi bazowała na niskich cenach węglowodorów importowanych z Federacji Rosyjskiej. Ich przerób i odsprzedaż stanowiły ponad 30% dochodów budżetowych państwa. Konflikt z Federacją Rosyjską, którego prawdziwą przyczyną jest presja Kremla zmierzającego do pogłębiania integracji Białorusi i Rosji w ramach powołanego w 1999 r. Państwa Związkowego, de facto oznacza próbę politycznego i gospodarczego wchłonięcia Białorusi przez Rosję. Ograniczenie dostaw taniej ropy naftowej przyniosło zastoje w przemyśle petrochemicznym i kryzys gospodarczy. Jednak społeczeństwo protestuje nie tylko z powodu trudnej sytuacji na rynku pracy czy systematycznie spadającego poziomu życia stanowiącego konsekwencję postępującej dewaluacji rubla białoruskiego. Zwykli Białorusini przestali wierzyć urzędującemu prezydentowi i „mają dość”, jak skandują na manifestacjach. Żądają odejścia Łukaszenki, uwolnienia aresztowanych i uczciwych wyborów. Chcą reform gospodarczych, ale niekoniecznie, jak domagali się tego Ukraińcy, zbliżenia z Zachodem. Pragną nowej jakości w życiu politycznym i nowego stylu rządów. Irytuje ich arogancja bijąca z wystąpień Łukaszenki, pełnych pogardy dla przeciwników politycznych, oraz archaiczny model zarządzania państwem.
Mamy dwa skrajne scenariusze. Pierwszy z nich: Łukaszenka zostaje u władzy, Białorusini przestają protestować. Co to oznacza dla Polski? Czy możemy np. spodziewać się w naszym kraju licznych uchodźców lub sankcji ze strony władz?
Myślę, że scenariusz, w którym Łukaszenka przeczeka falę protestów i przy pomocy terroru, przekupstw i kłamstw osłabi siłę manifestacji, jest bardziej prawdopodobny. Warto zauważyć, że na przestrzeni ostatnich lat systematycznie rośnie liczba obywateli Białorusi, którzy chcą pracować i uczyć się w Polsce. Zatem proces „głosowania nogami” zaczął się już tak naprawdę po 2014 r. Możemy zatem oczekiwać, że to zjawisko nasili się w przyszłości i już widzimy tego pierwsze oznaki. Bardziej niepokoi mnie, co będzie z osobami, które pozostaną w kraju. Nie wszyscy przecież mogą wyjechać. Zaczyna się okres masowych prześladowań przeciwników reżimu Alaksandra Łukaszenki. Znajomi Białorusini nie tracą entuzjazmu, ale mają świadomość, że może im przyjść drogo zapłacić za swój sprzeciw.
A co w sytuacji, gdy Łukaszenka jednak odejdzie? Czy to w ogóle może się stać? Na razie nic nie wskazuje, by brał pod uwagę taką możliwość.
Odsunięcie Łukaszenki od władzy będzie niemożliwe bez dwóch warunków. Po pierwsze, bez akceptacji takiego scenariusza przez Kreml. A po drugie, co po części łączy się z warunkiem pierwszym, bez cofnięcia poparcia dla reżimu Łukaszenki przez struktury siłowe: wojsko i ogólnie cały aparat bezpieczeństwa. Obecnie nic na to nie wskazuje. Milicja, OMON i wojsko są lojalne wobec reżimu. Rosja nieoficjalnie zaangażowała się w pomoc Łukaszence w tłumieniu protestów i zaoferowała konkretną pomoc w wypadku eskalacji konfliktu. W Mińsku pracują rosyjscy specjaliści z zakresu bezpieczeństwa oraz mediów. Nic nie wskazuje, aby stworzony przez Łukaszenkę reżim oraz władze na Kremlu cofnęły swoje poparcie.
Łukaszenka straszy swoich rodaków Polską, tym, że chcemy odebrać swoje ziemie, a biało-czerwone flagi już powiewają w Grodnie itp. Czy tylko nasz kraj jest przedstawiany jako wrogi?
To nie jest nic nowego. Straszenie zagrożeniem z Zachodu, wojskami NATO, amerykańskimi szpiegami czy rosyjskimi tzw. wagnerowcami jest stałym elementem białoruskiego folkloru politycznego. Odczytywałbym to jako początek kampanii skierowanej przeciwko mniejszości polskiej na Białorusi. Możemy zatem oczekiwać, że będzie to początek akcji wymierzonej w działaczy polskich na Białorusi i ochłodzenia w stosunkach polsko-białoruskich. Białoruski reżim postrzega Polskę jako jednego ze swoich głównych przeciwników. Straszy też Polską i stacjonującymi w Polsce wojskami Sojuszu Północnoatlantyckiego władze na Kremlu. Działania te nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, stanowią jedynie nieudolną próbę konsolidacji zwolenników Łukaszenki w obliczu rzekomego zagrożenia zewnętrznego. Jednak strategia „oblężonej twierdzy” w coraz mniejszym stopniu spotyka się ze zrozumieniem społeczeństwa.
Zwierzchnik białoruskich katolików metropolita mińsko-mohylewski abp Tadeusz Kondrusiewicz nie został wpuszczony na terytorium Białorusi. Czy dlatego, że jest pochodzenia polskiego? Czy Łukaszenka idzie na wojnę z Kościołem?
Kościół rzymskokatolicki postrzegany jest przez władze jako siła opozycyjna. Kapłani niejednokrotnie apelowali do władz o zaprzestanie stosowania przemocy wobec manifestujących. W kościołach schronienie mogli znaleźć uciekający przez siłami porządkowymi protestujący. Metropolita abp T. Kondrusiewicz apelował o uczciwe wybory, przypominał, że władza powinna służyć ludziom, a nie ludzie władzy. Wzywał władze, aby nie dzieliły społeczeństwa. Bezprawny brak zgody na wjazd metropolity na Białoruś bez podania przyczyny - a zauważmy, że abp T. Kondrusiewicz jest obywatelem Białorusi - świadczyć może, że reżim Łukaszenki chce ukarać kapłana za jego krytyczną postawę wobec fałszerstw wyborczych i brutalnego łamania praw człowieka. Możemy oczekiwać, że podobne nieprzychylne wobec Kościoła kroki będą kontynuowane. Pojawiają się już pewne sygnały mogące o tym świadczyć - kilku kapłanów znalazło się w areszcie za pomoc protestującym czy za rzekome naruszenia prawa podczas zarządzania majątkiem parafialnym. Już w lipcu władze Mińska domagały się od parafii św. Szymona i Heleny w Mińsku (tzw. czerwony kościół) zapłacenia horrendalnego podatku gruntowego i amortyzacyjnego przekraczającego w przeliczeniu 30 tys. zł miesięcznie. Można było to odebrać jako sygnał zapowiadający zmianę polityki władz wobec Kościoła rzymskokatolickiego.
Litwa, Łotwa i Estonia jako pierwsze podjęły decyzję o nałożeniu sankcji w postaci niewpuszczenia na teren UE 30 osób zaangażowanych w fałszowanie wyborów, kiedy pozostałe kraje UE się nad tym dopiero zaczęły zastanawiać. Apelują jednocześnie o podjęcie bardziej stanowczych działań - co wchodzi w grę?
Unia Europejska i Stany Zjednoczone bacznie śledzą sytuację na Białorusi. Nie należy jednak oczekiwać radykalnych działań. Najbardziej prawdopodobne są sankcje personalne, czyli wciągnięcie czołowych przedstawicieli reżimu Łukaszenki zaangażowanych w fałszerstwa wyborcze i pacyfikowanie pokojowych demonstracji na czarne listy. Uniemożliwi im to wjazd do Unii oraz może skutkować zamrożeniem ich aktywów w bankach UE. Sankcje gospodarcze są mało prawdopodobne. Po pierwsze są one z reguły nieefektywne i ich ostrze uderzy przede wszystkim w społeczeństwo, które najmocniej odczuje skutki. Dodatkowo pogorszenie sytuacji gospodarczej może pchnąć Łukaszenkę w stronę Federacji Rosyjskiej i pomóc zrealizować Putinowi jego plany pogłębienia integracji Białorusi i Rosji w ramach Państwa Związkowego. Unia Europejska i poszczególne jej państwa członkowskie w pełni zdają sobie z tego sprawę. Pogłębienie zależności gospodarczej Białorusi od Federacji Rosyjskiej, a w konsekwencji rosnąca zależność polityczna, mogą skutkować ograniczeniem suwerenności Białorusi. A to będzie miało negatywne konsekwencje z punktu widzenia szeroko rozumianego bezpieczeństwa Polski i całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 36/2020
opr. mg/mg