Ruch drogowy to nie tylko znaki, które widzimy na drodze, czy przepisy, jakie nam się wpaja, ale przede wszystkim relacje między uczestnikami ruchu drogowego. Te w Polsce nie wyglądają najlepiej - dominuje wśród naszych kierowców agresja i brak wzajemnej życzliwości
Rozmowa z Andrzejem Markowskim, psychologiem transportu.
Jakie są główne grzechy polskich kierowców? Bo wydaje się, że od lat te same...
Grzechy polskich kierowców są takie same, jak tych z innych krajów, bo wcale nie wyróżniamy się jakoś szczególnie na tle kierowców innych państw. Jeśli już, to możemy mówić o różniących nas dominujących formach zachowania. W Polsce (i w większości innych krajów byłego bloku sowieckiego) dominuje agresja. To wiąże się ze sposobem traktowania norm, reguł i zasad w ruchu drogowym. Bo przepisy ruchu drogowego nie są niczym innym, jak pewną formą umowy społecznej: rób to, nie rób tego, zachowuj się w taki, a nie inny sposób. Różne nacje traktują te normy w odmienny sposób i nie wynika to z różnic genetycznych, ale kulturowych, tego, czemu ma służyć moje zachowanie w ruchu drogowym. Bo często to nie tylko przejechanie z punktu A do punktu B czy przejście określoną trasą, ale forma dowartościowania siebie. Nie ma innego obszaru w życiu ludzkim, w którym tak łatwo można się dowartościować, zmienić - subiektywnie, we własnych oczach - swoją pozycję w hierarchii społecznej. Bo w domu, szkole, miejscu pracy ta hierarchia jest ustalona i żadne zachowanie nie zmieni tej pozycji. A w ruchu drogowym wystarczy mocniej wcisnąć pedał gazu, by inni zostali z tyłu, czyli byli ode mnie gorsi, zajmowali niższą pozycją w umownej hierarchii społecznej. Ruch drogowy to nie tylko znaki, które widzimy na drodze, czy przepisy, jakie nam się wpaja, ale przede wszystkim relacje między uczestnikami ruchu drogowego, które komunikują nam i innym, jak siebie i tych innych postrzegamy: czy jako rywali, konkurentów do władania drogą, czy też jako nawzajem wspomagających się, współpracujących uczestników tego ruchu.
Czyli wcale nie różnimy się aż tak bardzo od innych nacji?
Natura ludzka wszędzie jest taka sama, choć nasilanie pewnych form zachowania -charakterystyczne dla określonych krajów. Zawsze mnie dziwi oraz irytuje powtarzane przez niektórych policjantów czy polityków stwierdzenie, że polscy kierowcy, przekraczając zachodnią granicę, ze strachu przed większymi mandatami zmieniają swoje zachowania. Tymczasem nie - zaczynają zachowywać się jak ci, którzy ich otaczają. Tak samo kierowcy zachodni, którzy przekraczają naszą granicę, po pewnym czasie zaczynają dostosowywać swoje zachowanie do polskiego, a od Poznania jeżdżą już tak samo jak Polacy. Ten mechanizm działa w obie strony i to wcale nie horrendalnie wysokie kary - które w Polsce mamy najwyższe spośród innych krajów - wpływają na zachowanie kierowców. Nie tędy droga.
Rzeczywiście kultura jazdy na polskich drogach pozostawia wiele do życzenia, a próby zwrócenia uwagi często powodują nad wyraz ostrą reakcję. Skąd w Polakach tyle agresji?
Jest to charakterystyczne dla wszystkich krajów posttotalitarnych, gdzie człowiek ma stosunkowo mało praw, przez co czuje się przedmiotem, a nie podmiotem relacji społecznych. Im więcej praw, decyzji pozostaje w rękach człowieka, tym większa odpowiedzialność na niego spada, przez co w większym stopniu jest odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za innych. W niektórych krajach skandynawskich pewne relacje wynikają z obowiązku - często nieuświadomionego - dbania nie tylko o siebie, ale też innych. Pani Sorrensen, która zadzwoni pod 112 i zgłosi policji, że ktoś przekracza prędkość, w Polsce byłaby uznana za donosiciela. A dla przeciętnego Norwega czy Szweda jest osobą dbającą o bezpieczeństwo uczestników ruchu drogowego, a jej zachowanie ze wszech miar pochwalane społecznie. U nas niosłoby, jeśli nie naganę, to co najmniej ambiwalentne oceny. Stosunek do norm, tego, jaki jest mój obowiązek w ruchu drogowym wobec innych, kształtuje sposób zachowania w tym ruchu.
U nas agresja jest czynnikiem dominującym. Jak pokazują statystyki, ruch drogowy tak naprawdę różni się w krajach ze względu na zachowanie mężczyzn. Nie kobiet. Zdecydowana większość wypadków drogowych na każdy milion przejeżdżanych kilometrów, w każdej grupie wiekowej, powodowana jest przez mężczyzn. To potwierdza się w różnych zachowaniach. Kiedyś można było oglądać nagrania ze skrzyżowań. Charakterystycznym zachowaniem panów było to, że jak spojrzeli na siebie, to po zmianie świateł na zielone każdy ruszał z piskiem opon. Natomiast kobiety w tej samej sytuacji... spoglądały w lusterko, by sprawdzić, jak wyglądają. To pokazuje, że bierzemy udział w zupełnie innych konkurencjach. Kobiety nie są w stanie zaakceptować tego małego marginesu bezpieczeństwa, który jest dopuszczalny przez mężczyzn. Dla panów ruch drogowy stanowi rodzaj areny, na której muszą pokazać swoją sprawność. Podobnie jak u ptaków, gdy samiec nawet za cenę utraty życia chce pokazać, jaki jest wspaniały.
Dlaczego tak się dzieje? Czy nie ma sposobu, by to zmienić?
Tkwią w nas pewne atawistyczne cechy, które zostały zgromadzone przez miliony lat rozwoju naszego gatunku. Dlatego podczas kursów prawa jazdy powinno mieć miejsce wyjaśnianie mechanizmów zachowania człowieka w ruchu drogowym, które nie odbiegają od pewnych mechanizmów zachowania w innych sytuacjach, tylko są niejako uwypuklone. Przepisy można ściągnąć z internetu i nauczyć się ich samemu - to nie jest problem. Trudność stanowi zrozumienie mechanizmów kształtujących ludzkie zachowanie i pozostają one dla większości kierowców tajemnicą, bo po prostu nigdy się z tym nie zetknęli. Przekroczenie prędkości tłumaczą chęcią szybszego dotarcia do celu, a tak naprawdę podświadomie chcą pokazać, jacy są wspaniali. Duża tu rola szkół, które powinny prowadzić edukację w tym zakresie już od najmłodszych lat.
Ale podejście do łamania przepisów w naszym kraju zmienia się. O ile doniesienie na kierowcę przekraczającego prędkość będzie uznawane za nadgorliwość, o tyle informowanie o pijanym kierowcy już nie...
Oczywiście, że jesteśmy w stanie zmieniać swoje podejście, ale tylko wtedy, kiedy nasza wiedza o określonych zachowaniach, skutkach podejmowania pewnych decyzji, jest wystarczająco obszerna. Ważne staje się również rozpoznanie pewnej sytuacji i dojście do wniosku, że nasza interwencja jest nie tylko wskazana, ale i pozwala nam poczuć się lepiej. W 2013 r. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego wypuściła klipy namawiające do zabierania kluczyków pijanym kierowcom. Były bardzo dobrze zrobione, często pokazywane w telewizji i właśnie one zmieniły nasz stosunek do relacji kierowca - alkohol. Staliśmy się uważniejsi w kontrolowaniu zachowania osób pod wpływem alkoholu w stosunku do ruchu drogowego. Wcześniej wychodziliśmy z założenia, że decyzja drugiego człowieka jest jego autonomiczną sprawą i nie mamy prawa wkraczać w to, co robi. Tymczasem okazuje się, że brak naszej ingerencji w sytuacji, gdy ktoś nie jest w stanie kontrolować swojego zachowania, jest rzeczą nie tylko wskazaną, ale i konieczną.
Gdyby podobny ostracyzm dotyczył kierowców nadmiernie przekraczających prędkość, być może nie zmieniłoby to natychmiast pewnych zachowań, ale ośmieliłoby też inne osoby do nieprzechodzenia obojętnie wobec zachowań, które mogą przynieść tragedię. Kary są najmniej skutecznym sposobem wpływania na trwałą zmianę zachowania, działają tylko doraźnie. Kiedy kierowca mija fotoradar, patrol - zwalnia, a już za chwilę mocno przyspiesza. To bunt przeciw traktowaniu jako przedmiot, a nie podmiot, który myśli.
Konfiskata auta - jako jedna z propozycji walki z pijanymi kierowcami - to dobry pomysł? Może lepiej stawiać na edukację od najmłodszych lat?
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem odbierania samochodu, bo nie on spowodował wypadek, tylko kierujący nim. A ten nie zawsze wie, że jest pod wpływem alkoholu, np. wypił dzień wcześniej i myślał, że już wytrzeźwiał. Nie każda sytuacja jest zero jedynkowa. Do tego auto często stanowi własność całej rodziny, a konfiskata pozbawiłaby ją jedynego środka transportu i dzieci nie mogłyby dotrzeć do szkoły, lekarza itp. Bo tu rodzi się pytanie: czym jest kara? Czy ma być odpłatą społeczną wynikająca z tego, że każdy z nas identyfikuje się z ofiarą, którą nie chcemy zostać, i dlatego żądamy wysokiej kary dla sprawcy? Kiedy przychodzi refleksja, dochodzimy do wniosku, że takie działanie wcale nie jest dobre. Kara tylko wtedy ma sens, jeżeli jest elementem edukacyjnym. Kiedy zmusza sprawcę do pewnej refleksji nad swoim zachowaniem. Zdecydowanie skuteczniejszym i zmieniającym zachowania są te kary, które wystawiają nas na światło publiczne, np. sprzątanie przystanków, dróg. Bo wtedy osoba identyfikowana do tej pory jako ktoś wspaniały, postrzegana jest jako ta, która dopuściła się czegoś złego, a szanując wyrok, odpokutowuje wyrządzone zło. Bo chodzi o wywołanie refleksji nad własnym zachowaniem, ale nie w celi więziennej, tylko tam, gdzie można zrobić coś dla innych.
Dziękuję za rozmowę.
JAG
Echo Katolickie 29/2022