Rozmowa za autorką filmu "Trzech kumpli"
Ewa Stankiewicz, ur. w 1967 r. we Wrocławiu, ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim. Pracowała jako dziennikarz radiowy, potem zaczęła kręcić filmy dokumentalne. Niedawno wraz z Anną Ferens wyreżyserowała film „Trzech kumpli”. Foto: KUBA SZYMCZUK
O dramatycznej historii sprzed lat, złamaniu zmowy milczenia i o trudnych rozmowach z ubekami z Ewą Stankiewicz rozmawia Artur Bazak
Artur Bazak: Dlaczego postanowiła Pani zrobić film akurat o sprawie Pyjasa? Przecież podobnych historii było sporo. Wystarczy wymienić zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki czy Grzegorza Przemyka.
Ewa Stankiewicz: — Gdyby chodziło tylko o zbrodnię komunistyczną, zajęłabym się raczej tym, co nie zostało jeszcze wydobyte na światło dzienne. O Pyjasie powstało już przecież kilka filmów. Mnie zainteresowała przede wszystkim przyjaźń trójki osób — Stanisława Pyjasa, Lesława Maleszki i Bronisława Wildsteina. Poprzez tę dramatyczną historię trzech przyjaciół, z których jeden został zamordowany, drugi zdradził, a trzeci do dzisiaj walczy o prawdę, mogę pokazać kawałek najnowszej historii Polski. Film „Trzech kumpli” jest też swoistym głosem sprzeciwu wobec tej rzeczywistości, w której żyjemy. Gdzie wielu byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL ma się dobrze. Więcej, są grupą uprzywilejowaną. A fakt, że archiwa są wciąż zamknięte albo niedostępne, powoduje, że związki oficerów i ich agentów przetrwały do dzisiaj. Nasz film pokazuje tylko mały wycinek tej przerażającej rzeczywistości.
Ważną część filmu stanowią wywiady. Domyślam się, że to były bardzo trudne rozmowy. Zwłaszcza z Lesławem Maleszką i byłymi esbekami.
— (długie milczenie) Tak... Nie ma sensu robienie czegoś, co nie byłoby ważne. Dotknięcie świata Maleszki i byłych oficerów SB było jakimś kosztem tego działania, bardzo trudnym doświadczeniem i bardzo to przeżyłam.
Maleszka łatwo zgodził się na udział w takim filmie?
— Nie. Stwierdził, że przed kamerą nie wystąpi. Powiedział, że nawet gdyby chciał, to nie może. Ale spotkanie — proszę bardzo.
Co miał na myśli, mówiąc, że nawet gdyby chciał, to nie może?
— Kilka razy sugerował, że nie tylko od niego to zależy. Nie wiem, kto mu zakazywał i kto jest panem jego życia. Ale spotkał się w końcu ze mną.
Jarosław Potasz, dyrektor ds. produkcji programów TVN, powiedział w wywiadzie dla GW, 2.07.2008: „Chcieliśmy, żeby autorki wyeksploatowały to, czego do tej pory nie udało się osiągnąć — złamać zmowę milczenia ubeków. Bo zdobycie ich wypowiedzi czasem graniczy z cudem”.
— To jest trochę jak dotknięcie mroku. Akurat ci esbecy, z którymi udało nam się porozmawiać, mają „ludzką twarz”, choćby przez to, że cokolwiek mówią. Przecież nikt ich nie zmuszał do tych rozmów. Śmierć Pyjasa zrobiła na nich wrażenie.
Wiele z tych rozmów (m.in. ta z Maleszką) było kręconych z ukrytej kamery.
— Długo nad tym myślałyśmy. Bez tego nie udałoby się nam zrobić filmu. Maleszka czy byli esbecy (z jednym wyjątkiem) nie chcieli występować przed kamerą. Wiem, że posługiwanie się ukrytą kamerą to ostateczność. Od kilkunastu lat nie można pokazać twarzy tych ludzi, a nam na tym najbardziej zależało. To był świadomy wybór.
Czasami nawet Maleszka zapędzał się, opowiadając np., jak uniknął dekonspiracji przez kolegów. Opowiadał Pani, co by powiedział, gdyby go oskarżono o współpracę z SB, i robił to z takim wyrachowaniem, że aż ciarki przechodziły po plecach. Nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zdradzał najbliższych przyjaciół. Wciąż wikła się w kolejne kłamstwa.
— No właśnie. Pytanie, dlaczego Maleszka wciąż nie mówi całej prawdy? Nie chce, nie może czy nie potrafi?
W filmie pojawia się hipoteza, że być może istnieje bezpośredni związek między donosami Maleszki a śmiercią Pyjasa. Pojawia się też sugestia, że Maleszka mógł brać udział w grze operacyjnej, której celem było odizolowanie Pyjasa od przyjaciół tego dnia, kiedy zginął.
— W istniejących dokumentach nie ma żadnego potwierdzenia tej tezy (teczek Maleszki nie ma, zniknęły na początku lat 90.). Istnieją natomiast rozbieżności między zeznaniami Maleszki a wersją szefa akademika, do którego udało nam się dotrzeć. Szef akademika uważa, że Maleszka — wbrew temu, co utrzymuje — był bardzo wcześnie rano, po śmierci Pyjasa, w akademiku. Któryś z nich kłamie...
A co to może oznaczać?
— Być może został wezwany przez SB. Może wiedział wcześniej niż koledzy o śmierci Pyjasa. Fakt, że tego dnia kupił adapter, na którym przesłuchiwali płyty z Wildsteinem w ten sam wieczór, kiedy zamordowano Pyjasa. Ale to są wszystko poszlaki. To nie uprawnia do twierdzenia, że Maleszka brał w tym wszystkim udział bezpośrednio. Na pewno jakoś tam wystawił Pyjasa bezpiece.
Która z hipotez dotyczących okoliczności śmierci Pyjasa wydaje się Pani najbardziej prawdopodobna?
— Atmosfera zagęszczała się wokół Pyjasa i Wildsteina. Obaj dostawali anonimy. Wildstein też mógł zginąć. W pewnym momencie wybrano Pyjasa...
Dlaczego akurat jego?
— W tym na pewno jakąś rolę odegrał Maleszka. Jeśli Pyjas zaczął się domyślać jego roli, a esbecy chcieli chronić świetnego agenta, to poszli do Pyjasa, aby go zwerbować lub po prostu wyeliminować.
Życie dopisuje kolejne rozdziały tego filmu. Lesław Maleszka przestał być etatowym redaktorem „Gazety Wyborczej”, Jan Widacki wycofał się z prac komisji ds. nacisków za rządów PiS, IPN wznawia śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa. Cieszy Panią taki obrót sprawy?
— Jest to dla mnie zdumiewające. Absolutnie mnie to zaskoczyło. Dotychczasowa praktyka wskazywałaby, że ludzie odpowiedzialni za realne krzywdy w tamtym systemie nie tylko są całkowicie bezkarni, ale jeszcze czerpią z tego profity. Byłam raczej przygotowana na ciosy, które — nie wątpię — jeszcze mnie dosięgną.
Udało się wam pokazać Wildsteina zupełnie inaczej, niż przedstawiają go niektóre wpływowe media. Jedna z moich znajomych po obejrzeniu filmu powiedziała: „Boże, ten Wildstein to nie jest wcale taki oszołom, jak mi się wydawało”.
— Ja nigdy nie postrzegałam Wildsteina jako takiego człowieka. To media zrobiły z niego oszołoma, który poświęca życie jednej sprawie; żeby zemścić się na esbekach. A on próbuje tylko zaprowadzić jakiś elementarny ład moralny w tym kraju i za to obrywa. To jest walka na noże. Nikt nie przebiera w środkach, a przyprawienie komuś gęby oszołoma jest jednym z narzędzi dyskredytowania człowieka.
Czy nie czuje Pani, że zabieranie się za taką historię to opowiedzenie się po jednej ze stron ostrego sporu politycznego? Czy film „Trzech kumpli” to kolejny głos w sporze o lustrację, dekomunizację?
— To film o przyjaźni, prawdzie i wolności. O pewnych nienaruszalnych granicach, których przekraczać nie wolno pod żadnym pozorem. Konsekwencje polityczne to rzeczy, na które ja nie mam żadnego wpływu. Ja myślałam raczej w kategoriach artystycznych. Zastanawiałam się, czy to w ogóle zostanie wyemitowane i czy z tego wyżyję (śmiech).
„Trzech kumpli” to według Pani zapowiedzi pierwsza część większej serii dokumentalnej. Proszę coś więcej o tym powiedzieć. O czym będą opowiadać kolejne odcinki cyklu „Osaczeni”?
— To będzie serial dokumentalny, składający się z siedmiu odcinków. Dwa będą poświęcone esbekom. Dwa kolejne Lesławowi Maleszce. Jeden Stanisławowi Pietraszce — człowiekowi, który jako ostatni widział Pyjasa i zginął w dziwnych, niewyjaśnionych okolicznościach. Kolejny odcinek będzie o Jarosławie Reszczyńskim, agencie SB, który jest wykładowcą prawa na UJ, a wówczas dokonał prowokacji, w wyniku której zwerbowano Maleszkę. Jeden odcinek poświęcimy Wildsteinowi.
Czy po sukcesie filmu „Trzech kumpli” posypały się jakieś propozycje? Otworzyły się drzwi do wielkiej kariery?
— Jest nawet wprost przeciwnie. Wiele drzwi zostało przede mną zamkniętych.
opr. mg/mg