Zdrowie się opłaca

O prywatnych szpitalach w Polsce

Prywatne szpitale w Polsce już istnieją. Przyjmują każdego i to za darmo! Mają się tym lepiej, im większe kłopoty mają placówki publiczne.

Każdy, kto choć raz był u lekarza, wie, że darmowa opieka zdrowotna nie istnieje. Okres oczekiwania na wizytę u specjalisty zależy od wielu czynników, lecz bywa, że w najmniejszym stopniu od zaawansowania choroby. Tak, tak, chodzi właśnie o wszelkiej maści korupcję i szarą strefę dodatkowych opłat.

Koniec złudzeń

Narodowy Fundusz Zdrowia zarządza gigantyczną kwotą, przekraczającą 48 miliardów złotych. To prawie jedna szósta budżetu państwa! NFZ jako monopolista, narzucając swoją wycenę, dyktuje warunki kontraktów. Albo się bierze, co NFZ daje, albo trzeba leczyć bez kontraktu. Tak działa dziś niejeden szpital — kiedy kończy się limit zakontraktowanych świadczeń, wykonuje „ponadlimity”, mając nadzieję na ich refundację. Nadzieję bez gwarancji.

NFZ ma własną politykę dzielenia pieniędzy pomiędzy województwa. Zupełnie arbitralną. W ten sposób co roku urzędnicy NFZ nadają nowe znaczenie pojęciu „równego dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej” (o którym mówi artykuł 68. Konstytucji). Z drugiej strony pod pretekstem uszczelniania systemu NFZ mnoży biurokrację, która zadowala urzędników, skutecznie utrudniając leczenie. Czas najwyższy zapytać wprost: czy taki system kiedykolwiek będzie spełniał oczekiwania pacjentów?

Jeszcze więcej pieniędzy

Najczęściej mówi się o tym, że na ochronę zdrowia przeznacza się za mało pieniędzy. Proponuje się zatem: współpłacenie oraz możliwość dodatkowego ubezpieczenia.

Współpłacenie nie jest pomysłem niezwykłym. Opłaty za wizytę u lekarza wnoszą pacjenci większości krajów Europy, zarówno Niemiec, Francji czy Holandii, jak Szwecji i Czech. Zdaniem Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, w niczym nie naruszałoby również konstytucyjnych gwarancji równego i sprawiedliwego dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej. „Darmowa powszechność dostępu do ochrony zdrowia jest sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem i możliwościami finansowymi państwa” — stwierdził w jednym z wywiadów.

Kilkuzłotowe opłaty za na przykład pierwszą wizytę u lekarza zachwalają eksperci rynku usług medycznych. Nie chodzi tu wyłącznie o pozyskanie dodatkowych pieniędzy (wprowadzenie podobnych rozwiązań np. w Czechach przyniosło umiarkowane efekty finansowe). Z punktu widzenia wydolności systemu i jakości świadczeń równie istotne jest ograniczenie wizyt nieuzasadnionych.

Dodatkowym zastrzykiem finansowym mogą być za to dobrowolne ubezpieczenia. Rynek już udowadnia, że są bardzo popularne — nie tylko wśród najbogatszych. Kluczem do udanej reformy systemu jest jednak nie tyle, albo nie tylko, zastrzyk dodatkowych pieniędzy, tylko zmiana formuły zarządzania funduszami. Najprościej mówiąc, pacjenci potrzebują sprawnie zarządzanych nowoczesnych zakładów usług medycznych, tak by ich pieniądze rzeczywiście szły na leczenie.

Prywatne szpitale? Tak!

O projekcie rządowym reformującym system ochrony zdrowia wiadomo tyle, ile słyszymy z ust kłócących się polityków. Zanim posłowie udali się na sejmowe wakacje, zafundowali nam spektakl przerażających wizji sprywatyzowanych szpitali, w których leczeni będą wyłącznie zdrowi i bogaci. Również prezydent Lech Kaczyński stanowczo zapowiedział sprzeciw wobec prób wprowadzania reguł rynkowych do systemu ochrony zdrowia. Zupełnie niepotrzebnie.

W tej chwili w Polsce działają 742 publiczne szpitale. Ale można się też leczyć w 150 prywatnych. Inaczej mówiąc, 21 proc. wszystkich szpitali to placówki niepubliczne, które dysponują ponad 8 tys. łóżek. We wszystkich tych placówkach można się leczyć za darmo, tzn. w ramach opłacanej składki ubezpieczeniowej.

Zdaniem ekspertów Agencji Fitch Ratings, samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej od lat ponoszą straty i akumulują zadłużenie. Ich zobowiązania wzrosły z 3,9 mld zł w 2000 roku do 10,3 mld zł na koniec 2006 roku. W długach tkwi co drugi szpital. Rekordzista z Gorzowa Wielkopolskiego ma długi przekraczające 100 mln złotych! Lekiem na całe zło (zdaniem rządu Donalda Tuska) ma być tzw. komercjalizacja. Co to znaczy ? Od 2010 roku skomercjalizowane szpitale, a także przychodnie i inne ZOZ-y, miałyby działać jako spółki prawa handlowego.

Dziś nawet najgorzej zarządzany publiczny ZOZ nie może upaść. Innymi słowy, może się zadłużać bez końca (do kolejnego oddłużenia, za które płaci budżet, czyli my). A spółka — nie. Ma ona pewne zobowiązania, więc jeżeli nadmiernie się zadłuży, musi rozpocząć proces naprawczy. Jeśli się nie powiedzie, spółka upada, a likwidator spłaca wierzycieli z tego, co zostało.

Trzeba przyznać, że komercjalizacja prowadzi do prywatyzacji. Właściciel spółki może ją przecież sprzedać w całości lub w części. Ale obecnie również.

Odpłatne leczenie? Nie.

O tym, czy za leczenie szpitalne pacjent będzie płacił decyduje to, czy szpital (państwowy bądź prywatny) ma kontrakt z NFZ. Dziś jeżeli szpitalowi kontrakt się skończy, odsyła pacjenta do innego. W przyszłości będzie mógł nadal leczyć — za płaconą przez pacjenta gotówkę. Tutaj jest także miejsce na ubezpieczenia dodatkowe. Nikt już nie będzie sobie zawracał głowy rejonizacją ani limitami. Komercjalizacja ma także oznaczać oszczędności. Więcej pieniędzy zostanie na leczenie większej liczby pacjentów. Statystycznie czas leczenia w szpitalu prywatnym jest krótszy. Pacjent przebywa tam średnio 5,5 dnia, a w zakładzie publicznym 6,6 dnia. Całkiem sporo uda się też zaoszczędzić na kosztach zarządzania (administracji). W skrócie — prywatnie znaczy taniej.

Są jednak także pułapki tego pomysłu. Co stanie się z oddziałami, które jako nieopłacalne będą w prywatnych szpitalach likwidowane? Kto będzie wykonywał drogie i skomplikowane leczenie, które NFZ wycenia poniżej rzeczywistych kosztów?

Jedną sprawę trzeba wyjaśnić. Nie trzeba się obawiać, że w nagłych przypadkach nie zostaniemy przyjęci w szpitalu. Każdy szpital w Polsce, także prywatny, ma ustawowy obowiązek przyjęcia każdego, kogo życie jest zagrożone. Problem jednak pozostaje. Można sobie bowiem wyobrazić sytuację, w której — z ekonomicznego punktu widzenia — nie będzie się szpitalowi opłacało kogoś leczyć.

Specjalistycznego leczenia wymaga wiele schorzeń. Bywa, że da się na tym zarobić. Świadczy o tym chociażby to, że obok zwykłych ZOZ-ów powstaje wiele placówek zajmujących się wyłącznie leczeniem schorzeń jednego typu. Są to świetnie wyposażone, wygodne i nowoczesne kliniki kardiologiczne, chirurgiczne itd. Są też jednak i takie dolegliwości, których leczenie dla szpitala przynosi wymierne straty. Po prostu NFZ za mało za nie płaci. Dlatego zachowanie jak największej liczby publicznych szpitali jest na rękę nielicznym prywatnym. Te drugie mogą bowiem z czystym sumieniem zajmować się wyłącznie tym, co zyskowne. Trudno na przykład zarabiać na onkologii dziecięcej.

— Koszty leczenia dziecka z chorobą nowotworową są porównywalne do zakupu samochodu wysokiej klasy — zaznacza dr Grażyna Sobol, ordynator Oddziału Onkologii, Hematologii i Chemioterapii Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. — Mieliśmy dziewczynkę z białaczką, u której rozwinęła się masywna grzybica narządowa — dodaje. — Leczenie samej grzybicy kosztowało blisko 300 tys. złotych...

Menedżer prywatnego szpitala zapewne będzie dążył do zamknięcia oddziału, który generuje straty. Ale czy należy za to winić zarządzającego placówką medyczną czy NFZ, który nie doszacował kosztów na przykład powikłań chemioterapii?

Obniżając wycenę procedur, NFZ wprost wpływa na to, które oddziały zaczynają generować koszty. Można na różne sposoby próbować zmusić menedżerów do sprawnego zarządzania szpitalami. Historia ludzkości pokazuje jednak, że najprostszym sposobem jest oddanie ich w prywatne ręce. Prywatyzacja, czy jak nazywa to rząd komercjalizacja, jest tylko kwestią czasu. Inaczej o sprawnie zarządzanej służbie zdrowia możemy zapomnieć. Reforma nie może jednak polegać tylko i wyłącznie na oddaniu szpitali czy przychodni w inne — prywatne — ręce. O tym zaś, co jest w polskich szpitalach opłacalne decydują politycy i państwowy płatnik, jakim jest NFZ. Gdyby pacjenci byli zadowoleni z ich dotychczasowych działań, nie trzeba byłoby niczego zmieniać. A tak politykom pozostaje już tylko straszenie. Prywatyzacji nie będzie trzeba się obawiać.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama