Żołnierze do Azji [GN]

Kolejni polscy żołnierze lecą do Afganistanu. Pytanie: po co?

Kolejnych 600 Polaków poleci na misję do Afganistanu. Dołączą do 2 tys. polskich żołnierzy, którzy ścierają się tam z talibami. Aż 30 tys. dodatkowych żołnierzy wyślą Amerykanie. Czy uda im się ustabilizować kraj, który nigdy w dziejach nie był stabilny?

Amerykanie zaczną wysyłać posiłki swoim wojskom już w styczniu. 9 tys. pierwszych żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej wyląduje w południowych prowincjach Afganistanu — w Helmandzie i Kandaharze. Talibowie, którzy każdej wiosny uderzają na wojska sprzymierzonych, co roku z większą furią, tym razem mają zostać wzięci w żelazny uścisk.

Co jednak mają do tego Polacy? Czy my też musimy wysyłać coraz więcej wojska w afgańskie góry? Czy zamiast topić budżet MON w egzotycznej, azjatyckiej misji, nie powinniśmy przeznaczyć tych pieniędzy na uzbrojenie mogące przydać się w Polsce? Przecież od czasu wojny rosyjsko-gruzińskiej z zeszłego roku wiadomo już, że Wojsko Polskie musi mieć siłę realnego odstraszania wrogów także na własnym terytorium.

Mimo tych wszystkich wątpliwości, większość ekspertów odpowiada: tak, Polacy powinni do Afganistanu wysłać dodatkowych żołnierzy.

Jak świece w ciemności

Wielu Polakom wydaje się, że cały Afganistan zalany jest dziś krwią, a samotny Europejczyk nie przeżyje tam na ulicy nawet godziny. W rzeczywistości może tak być na południu i wschodzie Afganistanu, gdzie talibowie toczą z wojskami sprzymierzonych ciężkie walki. W północnych prowincjach jest znacznie bezpieczniej. Także w okolicach Kabulu dziewczyny z Polskiej Akcji Humanitarnej jeżdżą po wioskach rozklekotanymi samochodami, nie myśląc o eskorcie wozów opancerzonych.

Afganistan dzięki pieniądzom państw Zachodu bardzo się dziś zmienia. Pomimo tego, że część tych pieniędzy kradną skorumpowani afgańscy urzędnicy. Na 4 tys. kilometrów zrekonstruowanych afgańskich dróg leży już równy asfalt, nad rzekami wiszą mosty. — W Kabulu wyrosło w ostatnich latach około 300 dziesięciopiętrowych wieżowców. Zostały odbudowane całe dzielnice Kabulu, zburzone zresztą wcale nie przez Amerykanów, ale w czasie wcześniejszej wojny domowej — relacjonuje Tomasz Kamiński, autor książki „Afganistan; Parła Nist”, który w latach 1976—1977 był stypendystą uniwersytetu w Kabulu, a dziś organizuje do Afganistanu... wycieczki dla turystów. — Kabul jest niebezpieczny tylko w okolicach obiektów rządowych, koszar, niektórych ambasad. One są dla talibów jak świece płonące w ciemności. Ci „szaleńcy boży”, którzy chcą umrzeć za wiarę, będą je atakować, bo im się wydaje, że spełniają w ten sposób dobrą misję, że bronią kraju przed hordami krzyżowców — tłumaczy.

Z tego samego powodu atakowani są w Afganistanie polscy żołnierze. Są odpowiedzialni za prowincję Ghazni we wschodniej części kraju. Prowincja jest mniej więcej tak rozległa jak nasze województwo lubelskie. Jest jednak znacznie trudniejsza do kontrolowania, bo poprzecinana górami. Na szczęście nie leży nad samą granicą z Pakistanem, gdzie w bardzo wysokich górach liczne bazy mają talibowie. Tam żołnierze koalicji o wiele częściej wpadają w zasadzki, dochodzi tam częściej do zamachów i regularnych walk. Ghazni to prowincja pośrednia: jest tu spokojniej niż na południu i wschodzie Afganistanu, ale z drugiej strony o wiele bardziej niebezpiecznie niż na północy. — Można tu żyć, ale trzeba mieć oczy dookoła głowy — ocenia Tomasz Kamiński.

Żegnaj, miły Libanie

Eksperci twierdzą jednak, że we wszystkich prowincjach Afganistanu sytuacja dziś się pogarsza.

Amerykanie postanowili więc dosłać więcej wojsk, żeby zgnieść talibów. W Iraku właśnie taki ruch poprzedniego prezydenta, George'a Busha, przyniósł sukces: kraj się ustabilizował. Prezydent Barack Obama ogłosił więc, że więcej żołnierzy ma walczyć w Afganistanie przez 18 miesięcy. A już od lipca 2011 r. zacznie się wycofywanie z tego kraju.

— Jak się ogłasza konkretny termin wycofania, to się informuje stronę przeciwną, jak długo ma wytrzymać. To nie jest rozsądne — komentuje dr Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, ekspert w dziedzinie planowania polityki obronnej.

Do Afganistanu Polska dośle ponad 50 rosomaków (teraz jest ich tam 75), 30 opancerzonych wozów MRAP i 4 bezzałogowe samoloty. Zwiększymy też naszą rezerwę strategiczną, czekającą w kraju na ewentualny przerzut do Afganistanu w razie krytycznej sytuacji, z 200 do 400 żołnierzy.

Żeby wysłać więcej wojska do Afganistanu, Polska zrezygnowała z uczestnictwa w pokojowych misjach ONZ. Pół tysiąca polskich żołnierzy opuszcza właśnie, jak żartuje się w naszej armii, misję WDW Liban, czyli Wojskowy Dom Wypoczynkowy. 350 Polaków wróciło w listopadzie ze Wzgórz Golan w Syrii, a kolejnych 300 w Czadzie właśnie się pakuje.

Szczątkowa armia

Europejskie państwa NATO mają dosłać do Afganistanu co najmniej 5 tys. żołnierzy. — Gdybyśmy w tej chwili zostawili Afganistan samemu sobie, to dojdzie do destabilizacji nie tylko w tym jednym kraju. Może się ona rozlać też na państwa sąsiednie — ostrzega Katarzyna Javaheri, orientalistka i współzałożycielka portalu internetowego afganistan.waw.pl. — Dosłanie wojsk, moim zdaniem, daje szansę na ustabilizowanie Afganistanu. Skoro już ta wojna została zaczęta 8 lat temu, to trzeba to jakoś pozytywnie zakończyć — mówi. Szansę na ustabilizowanie sytuacji widzi też dr Żurawski vel Grajewski.

Wielu z dodatkowych żołnierzy, także z Polski, będzie szkolić afgańską armię, żeby za półtora roku mogła sobie dać radę z talibami sama. Tomasz Kamiński widzi jednak właśnie tu słaby punkt planu sojuszników. — Armia afgańska jest dziś szczątkowa, bo innej w tym kraju być nie może. Członkowie afgańskich plemion tak bardzo się nie lubią, że Pusztun nie będzie z Tadżykiem służył w jednej kompanii. A jeśli go do tego zmusi, to szybko zdezerteruje. Europejczykom to trudno zrozumieć, ale tak po prostu jest — tłumaczy. Jego zdaniem, wojska sprzymierzonych nie pozwolą sobie na wyjście z Afganistanu po 18 miesiącach operacji. — Żeby Afganistan nie stał się czarną dziurą na mapie świata, będziemy mogli stamtąd się wycofać dopiero może w XXII wieku — uważa.

Inwestycja w Sojusz

Pozostaje pytanie, czy walka o stabilność w Azji Środkowej ma jakikolwiek związek z interesem Polski? Bezpośredniego na pewno nie. Jednak jeśli NATO poniesie w Afganistanie sromotną klęskę, to położy się cieniem na reputacji Sojuszu i ośmieli jego przeciwników. Polscy żołnierze narażają więc życie w afgańskich górach w interesie Ameryki głównie po to, żeby w razie naszego zagrożenia sojusznicy nam się odwzajemnili. Takie jest założenie, inna rzecz, na ile jest realne.

Czy musieliśmy jednak zgodzić się na dosyłanie kolejnych 600 żołnierzy? Nasz 2-tysięczny kontyngent przecież i tak nie należy do małych. Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski uważa, że ta decyzja rządu jest słuszna. — Odmówienie Amerykanom na ich oficjalną prośbę byłoby wyraźnym politycznym krokiem w kierunku osłabienia naszych związków sojuszniczych. Ośmielałoby to Rosję w naciskaniu na Polskę i Europę Środkową w rozmaitych kwestiach — ostrzega. Podkreśla jednocześnie, że rząd popełnił błąd wcześniej, domagając się od Amerykanów własnej strefy odpowiedzialności, czyli prowincji Ghazni. — Teraz już musimy albo dosyłać tam wojsko, albo publicznie przyznać, że Polska sobie nie radzi ze stabilizacją w swojej strefie. To byłby cios dla prestiżu Polski. Gdybyśmy tej prowincji nie mieli, bylibyśmy bardziej elastyczni w negocjacjach z Amerykanami. Moglibyśmy im proponować: zwiększymy nasz kontyngent, jeśli zaangażujecie się bardziej w Gruzji czy na Ukrainie, jeśli weźmiecie pod uwagę nasz punkt widzenia w stosunkach z Rosją — mówi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama