Polscy farmaceuci są szykanowani i zmuszani do działania wbrew sumieniu - to wszystko w majestacie prawa!
Polscy farmaceuci są szykanowani i zmuszani do postępowania wbrew sumieniu. Ten skandal rozgrywa się w majestacie prawa!
Problem polega na braku ustawowego prawa farmaceuty do odmowy wykonania czynności sprzecznej z jego sumieniem, czyli klauzuli sumienia, podobnej do tej, z której mogą korzystać lekarze, pielęgniarki i położne. Chodzi głównie o sprzedaż środków tzw. antykoncepcji awaryjnej. Są to specyfiki, znajdujące się w legalnym obrocie. Dlaczego więc farmaceuta miałby odmówić ich sprzedaży?
Żeby to zrozumieć, trzeba wiedzieć, jak działa „antykoncepcja awaryjna”. W opisie octanu uliprystalu, zamieszczonym na stronie Europejskiej Agencji Leków, czytamy, że blokuje on wytwarzanie białek, potrzebnych do rozpoczęcia i — uwaga! — utrzymania ciąży. To znaczy, że działają one także na dziecko już poczęte w pierwszych dniach po zapłodnieniu. Środki te wytwarzają warunki, w których dziecko umiera i jest wydalane z organizmu kobiety na zewnątrz. Można tu więc mówić raczej o działaniu wczesnoporonnym niż antykoncepcyjnym. Wspomniany octan uliprystalu jest chemicznie i funkcjonalnie podobny do sławetnych i zakazanych w Polsce pigułek poronnych RU-486.
Problem dotyczy też zwykłych hormonalnych środków antykoncepcyjnych.
— Pojechałem kiedyś na kongres ginekologiczny, który okazał się promocją nowych środków antykoncepcyjnych. Dobry hotel, dobre jedzenie, profesorowie w roli wykładowców. Jeden z nich pokazał nam slajd z napisem: „Przy antykoncepcji nigdy nie można wykluczyć działania wczesnoporonnego”. Bo tak właśnie jest: hormon wywołuje w macicy taki miszmasz, że nie wiadomo, czy zadziała według założeń, czy wczesnoporonnie. Zdałem sobie wtedy sprawę, czego tak naprawdę bronię — wyznał ginekolog z Zawiercia dr Ireneusz Orman, który zaprzestał przepisywania środków antykoncepcyjnych.
Mówiąc dokładniej, współczesne środki antykoncepcyjne mają niską zawartość hormonów. W efekcie nie zawsze blokują uwalnianie komórki jajowej z jajnika, czop śluzowy nie zawsze blokuje plemnikom dostęp do komórki jajowej, a plemniki nie są dostatecznie spowolnione. W ten sposób może dojść do poczęcia. Pojawia się maleńki człowiek. Odtąd nie może być już mowy o działaniu antykoncepcyjnym („anti-conceptio” znaczy „przeciw-poczęciu”), bo to poczęcie już nastąpiło. Na czym więc wtedy polega działanie pigułek? Na niszczeniu błony śluzowej macicy. Jest ona tak niskiej jakości, że człowiek znajdujący się w stadium zarodkowym nie może się w niej zagnieździć i umiera. W takiej sytuacji tabletki antykoncepcyjne zabijają poczęte już dziecko. Przerywają ciążę.
Zwolennicy antykoncepcji argumentują, że w opisywanej sytuacji nie dochodzi do przerwania ciąży, ponieważ ta zaczyna się wraz z zagnieżdżeniem (implanatacją) zarodka w macicy. To pójście pod prąd klasycznej definicji ciąży, mówiącej, że jest to okres od poczęcia do porodu. To intuicyjne podejście zostało po raz pierwszy zakwestionowane w 1959 r. Wtedy pojawiła się propozycja, by ciążę liczyć od zagnieżdżenia zarodka. Sugestia ta nie zyskała jednak powszechnej akceptacji. Definicję klasyczną podaje np. encyklopedia PWN, a także amerykański słownik medyczny („The American Heritage Stedman's Medical Dictionary”). Definicję „zagnieżdżeniową” uchwaliły kilka lat temu stowarzyszenia medyczne w USA i Wielkiej Brytanii. Było to z pewnością działanie po myśli producentów „antykoncepcji awaryjnej”. Można się zastanawiać, czy nie była to decyzja podobna, do przyjęcia przez Światową Organizację Zdrowia nowej definicji pandemii. Jak powiedział niemieckiemu „Spieglowi” brytyjski lekarz Tom Jefferson z Cochrane Collaboration, z definicji tej wykreślono kryterium mówiące, że dotyczy to chorób o wysokiej śmiertelności. W ten sposób w zeszłym roku zwykła grypa sezonowa stała się światową pandemią. W efekcie firmy farmaceutyczne, produkujące szczepionki przeciw grypie, mogły zbić kokosy.
Kwestia definicji ciąży jest ważna, ale drugorzędna. Bo po poczęciu, a przed zagnieżdżeniem, życie człowieka już istnieje. A skoro istnieje, to należy mu się ochrona. Niezależnie od tego, czy uznamy, że jego matka jest w ciąży czy nie.
Zwolennicy antykoncepcji mówią też, że śmierć zarodka przed zagnieżdżeniem to nic wielkiego, bo wiele zarodków umiera w tym okresie naturalnie. To prawda, ale czy z faktu, że ludzie umierają naturalnie, wynika prawo do decydowania przez innych o ich życiu i śmierci?
Warto tu jeszcze odróżnić sytuację, w której jakiś środek hormonalny może być stosowany jako antykoncepcja, ale można go także podawać w celach leczniczych. (Część specjalistów kwestionuje sensowność takiej terapii, ale to już inna sprawa). Załóżmy jednak, że takie leczenie jest sensowne. Wtedy odpowiedzialność moralna za stosowanie tego środka spada na lekarza i pacjentkę. Po stronie farmaceuty sprzedajacego taki produkt może jej nie być wcale. Jest jednak grupa produktów — i o te właśnie chodzi najbardziej — które w żaden sposób nie poprawiają zdrowia, a mimo to aptekarze są zmuszeni przez prawo do ich sprzedawania.
Mogłoby się wydawać, że jeśli farmaceuta jest jednocześnie właścicielem apteki, to może sprzedawać, co chce i nie sprzedawać tego, czego nie chce. Prawo farmaceutyczne mówi jednak co innego. Art. 95 nakazuje, by apteka była wyposażona we wszystkie produkty lecznicze potrzebne lokalnej społeczności. Jeśli czegoś nie ma, to kierownik apteki powinien umówić się z klientem co do terminu, w jakim sprowadzi żądany produkt leczniczy. Czy środki wczesnoporonne albo służące wyłącznie do antykoncepcji są produktami leczniczymi? Na zdrowy rozum — nie. Chyba że ktoś uzna, że ludzka płodność i ciąża to jednostki chorobowe. Ale polskie prawo nie ma tu wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Zgodnie z prawem farmaceutycznym, do uznania jakiejś substancji za produkt leczniczy wystarcza, by podawano ją w celu modyfikacji fizjologicznych funkcji organizmu. A ten warunek środki antykoncepcyjne spełniają. Tak więc można zmusić właściciela apteki, by je sprzedawał.
Dotarliśmy do farmaceutki z Warszawy, która odmawiała sprzedaży niektórych specyfików. Jedna z klientek złożyła na nią skargę. Aptekarka musiała się tłumaczyć na piśmie. Szefostwo zaczęło ją zmuszać do działania wbrew sumieniu. Zmieniła więc pracę — zatrudniła się w aptece, której właściciel pozwolił jej na pracę w zgodzie z sumieniem. Gdy zaczęła z tego korzystać, pani ginekolog z pobliskiej przychodni przyszła z awanturą, potem sprawa trafiła do nadzoru farmaceutycznego. Tam powiedziano farmaceutkom, żeby „uważały”. Kobieta zaczęła więc wydawać żądane środki i dołączać do nich ulotki, informujące o ich działaniu. Mogłoby się wydawać, że takie postępowanie jest nie tylko prawem, ale wręcz obowiązkiem farmaceuty. Ale nawet z tego aptekarka musiała się tłumaczyć. Państwowy nadzór farmaceutyczny, który ma prawo nawet cofnąć zezwolenie na prowadzenie ogólnodostępnej apteki, stwierdził, że każda taka placówka zobowiązana jest do posiadania (albo przynajmniej sprowadzania na żądanie) wszelkich medykamentów, dopuszczonych do obrotu. Dotyczy to więc także środków, których działalnie budzi moralny sprzeciw. Stanęło na tym, że farmaceutka wydaje żądane specyfiki, czasem informując o ich działaniu. — Traumatyczne przeżycia... — podsumowuje kobieta drżącym głosem i prosi o niepodawanie jej nazwiska. Zastanawia się też, co jeszcze każą jej sprzedawać.
— Może zestawy do eutanazji? — pyta bynajmniej nie retorycznie.
Ewa Ciszewska jest właścicielką i kierowniczką apteki, członkiem Okręgowej Rady Aptekarskiej w Krakowie. W jej placówce nie ma środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych.
— Nie mam z tym trudności — mówi farmaceutka. — Oczywiście, z ginekologami się nie dogadałam. Współpracuję z wieloma osobami w środowisku farmaceutycznym, ale temat środków wczesnoporonnych i antykoncepcyjnych to tabu. Czuję się jak w kanale, otoczona, ale dzięki Opatrzności apteka jakoś funkcjonuje — dodaje kobieta.
Przyznaje, że po wycofaniu się ze sprzedaży części specyfików straciła finansowo. — Jak przyjdzie jakiś kryzys ekonomiczny, to przetrwają tylko apteki sieciowe, a ja będę musiała zmienić zawód — podsumowuje.
Dotarliśmy też do trzech innych farmaceutek z różnych części Polski, które miały problemy, bo sumienie nie pozwala im na sprzedaż środków antykoncepcyjnych czy wczesnoporonnych. Na jedną z nich doniosła apteczna sprzątaczka. W sam Wielki Piątek doszło do dyscyplinującej rozmowy z pracodawcą. — To było właściwie antykościelne kazanie — mówi zbesztana kobieta, która w końcu straciła pracę. W obecnym miejscu zatrudnienia nie przyznaje się pracodawcy do swych obiekcji, klientkom mówi o szkodliwości środków antykoncepcyjnych i zamierza szukać pracy w aptece, której właściciel ze zrozumieniem odniesie się do jej postawy.
Druga z naszych rozmówczyń też była szantażowana. Szefowa groziła jej zwolnieniem. Do tego namawiała kierowniczkę przedstawicielka jednej z firm farmaceutycznych. Kierowniczka nie zwolniła podwładnej. Ale kazała jej wydawać wszelkie żądane środki i trzymać gębę na kłódkę. W praktyce jest tak, że gdy ktoś chce kupić środki wczesnoporonne, farmaceutka mówi, że ich nie ma, nawet jeśli są na półce.
Kolejna aptekarka miała problemy ze znalezieniem pracy, w której mogłaby nie wydawać środków wczesnoporonnych (także wkładek domacicznych, zwanych popularnie spiralkami). Była też kierowniczką kilku placówek. Zwykle bywało tak, że nie zamawiała tych produktów, a pracodawcy przymykali na to oko.
Problem polega na tym, że polskie prawo nie przewiduje prawa farmaceuty do sprzeciwu sumienia. Wprawdzie Kodeks Etyki Aptekarza mówi, że „powołaniem aptekarza jest współudział w ochronie życia i zdrowia, zapobieganie chorobom i niesienie ulgi w cierpieniu”. Podkreśla też, że wykonując swoje zadania, aptekarz „musi posiadać wolność postępowania zgodnego ze swym sumieniem oraz swobodę działań zawodowych stosowną do wskazań etycznych, aktualnego poziomu wiedzy i stanu prawnego”. Kodeks Etyki Aptekarza nie ma jednak mocy prawa. Dlatego potrzebna jest regulacja ustawowa, mówiąca o prawie farmaceuty do sprzeciwu sumienia, i to regulacja konsekwentna, czyli taka, która nie nakazywałaby mu jednocześnie informowania klienta apteki, gdzie taki czy inny środek można nabyć.
Czy taki przepis godziłby w prawa klienta apteki? Nie. Jeśli państwo przyjęło na siebie obowiązek zapewnienia dostępu obywateli do środków antykoncepcyjnych czy wczesnoporonnych i nie chce z niego zrezygnować, to niechże organy tego państwa szukają kogoś, kto dostarczy te środki dobrowolnie. Nie wątpię, że chętni się znajdą.
Wprowadzenie klauzuli sumienia do prawa farmaceutycznego korespondowałoby z rezolucją Rady Europy z 7 października ubiegłego roku. Podkreśla ona, że żadna osoba, szpital ani inna instytucja (np. apteka — przyp. JD) nie mogą być zmuszane ani pociągane do odpowiedzialności za odmowę wykonania aborcji, pomocy w niej ani za odmowę jakiegokolwiek działania, które mogłoby spowodować śmierć płodu ludzkiego i embrionu. Klauzula ta dotyczy także eutanazji.
Przyjęcie tej rezolucji było krokiem w stronę przeciwną niż ta, w którą poszedł Europejski Trybunał Praw Człowieka w 2001 r. Uznał on, że farmaceuci francuscy mają obowiązek sprzedaży środków antykoncepcji „dzień po”, skoro obrót nimi jest legalny. To kuriozalny i groźny wyrok, bo gdyby przyjąć jego logikę, to należałoby odebrać prawo do sprzeciwu sumienia także lekarzom odmawiającym wykonywania tzw. legalnych aborcji. Wracając do środków wczesnoporonnych, to — zważywszy na treść orzeczenia strasburskiego — jedynym pełnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie zakazu ich obrotu. Jeśli się tak nie stanie, to trzeba przynajmniej zagwarantować prawo farmaceuty do sprzeciwu sumienia.
Naczelna Rada Aptekarska nie chce ruszać tego tematu, bo — jak mówi jej wiceprezes Krzysztof Przystupa — środowisko farmaceutyczne nie ma wypracowanego jednolitego stanowiska w tej sprawie. Skoro tak, to jakimś rozwiązaniem byłoby domaganie się przez samorząd aptekarzy swobody postępowania zarówno dla tych, którzy chcą handlować kontrowersyjnymi specyfikami, jak i dla tych, którzy tego nie chcą. Mamy jednak kuriozalną sytuację, w której samorząd tego środowiska milcząco akceptuje prawo, które gwałci sumienia części jego członków.
Powstała jednak inicjatywa społeczna, zmierzająca do wpisania klauzuli sumienia do polskiego prawa (patrz: www.sumienie-farm.pl). Zebrano ponad 6 tys. głosów poparcia. Niestety, ustawa Prawo farmaceutyczne jest w tej chwili w trakcie nowelizacji, dostosowującej ją do prawa europejskiego. Projekt przeszedł przez Sejm i znajduje się w Senacie.
— Na tym etapie nie można już do niego wprowadzić poprawki, mówiącej o prawie farmaceuty do sprzeciwu sumienia — mówi były wiceminister zdrowia, obecnie poseł PiS Bolesław Piecha.
To niedobrze, bo jeśli parlament teraz zajmuje się prawem farmaceutycznym, to prawdopodobnie nieprędko wróci do tej ustawy. Chociaż... jest na to szansa.
— Tzw. ustawa refundacyjna będzie zmieniała kilka ustaw, m.in. prawo farmaceutyczne — zwraca uwagę poseł Piecha.
Inne możliwości to wpisanie klauzuli sumienia do ustawy o izbach aptekarskich albo do ustawy bioetycznej. Zapisy, mówiące o prawie farmaceuty do sprzeciwu sumienia, zawierają projekty bioetyczne posła Piechy, a także Jarosława Gowina (PO). Można mieć do nich tę jedynie uwagę, że zawartymi w nich klauzulami sumienia należałoby też objąć nie tylko farmaceutów (którzy z definicji ustawowej muszą mieć wykształcenie wyższe), ale także techników farmacji.
Prawo powinno zakazać obrotu środkami farmaceutycznymi, których działanie jest wyłącznie niszczące. Wtedy problem klauzuli sumienia w odniesieniu do farmaceutów byłby prawdopodobnie bezprzedmiotowy. Dopóki tak się nie stanie, trzeba dążyć do wprowadzenia klauzuli sumienia. Trzeba chronić farmaceutów — takich jak udręczone kobiety występujące w niniejszym tekście — przed państwowym przymusem łamiącym ich sumienia.
opr. mg/mg