Przez całe dziesięciolecia ta zbrodnia była usuwana w cień. Zresztą do dzisiaj historycy nie znają miejsc pochówku wielu ofiar tego ludobójstwa
Przez całe dziesięciolecia ta zbrodnia była usuwana w cień. Zresztą do dzisiaj historycy nie znają miejsc pochówku wielu ofiar tego ludobójstwa.
Kiedy kilka lat temu za sprawą 70. rocznicy rzeź wołyńska stała się głośna w przestrzeni publicznej i trafiła, jak się zdaje, pod strzechy (swoje zrobił też film „Wołyń”), na kolegium redakcyjnym zadałem pytanie, ile jeszcze tak tragicznych zdarzeń kryje historia Polski XX wieku. Od razu odpowiedział Andrzej Grajewski. Do odkrycia i pokazania jest zamordowanie kilkuset tysięcy Polaków, którzy w latach przed II wojną światową mieszkali na terenie Związku Sowieckiego. Właśnie nadszedł ten czas. 80 lat temu szef sowieckiej bezpieki Nikołaj Jeżow podpisał rozkaz numer 00485, na mocy którego wydano wyrok na tysiące Polaków. Tylko według zachowanych dokumentów NKWD rozstrzelanych zostało dokładnie 111 091 osób narodowości polskiej zamieszkujących wtedy ziemie, które weszły w skład ZSRR po traktacie ryskim z 1921 roku. A oprócz zastrzelonych byli również zatłuczeni kijami czy zagłodzeni. Razem może 200 tys. osób.
Przez całe dziesięciolecia ta zbrodnia była usuwana w cień. Zresztą do dzisiaj historycy nie znają miejsc pochówku wielu ofiar tego ludobójstwa. I zapewne nigdy do końca ich nie odkryją. Andrzej Grajewski odwiedził Lewaszowo pod Petersburgiem, największy cmentarz polskiej operacji NKWD (ss. 44–46). Od lat w zbiorowej pamięci mamy już Katyń, Kuropaty czy Bykownię. Teraz musi znaleźć się w niej również Lewaszowo.
Zapyta ktoś, czy po 80 latach warto do tych zbrodni wracać. To było tak dawno, dajmy już temu spokój. Wybierzmy przyszłość – jak jeszcze niedawno przekonywali niektórzy politycy i osoby publiczne. Pamięć o tych wydarzeniach jest jednak konieczna przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, z szacunku dla ofiar. Przecież to byli konkretni ludzie z imieniem i nazwiskiem oraz historią swojego życia. A po drugie, by mieć świadomość, ile jako Polacy wycierpieliśmy. Przecież mordowano nas przy niemal każdej okazji. I to nie tysiącami, ale dziesiątkami i setkami tysięcy. Kiedy te wszystkie zdarzenia zbierze się w całość, można dojść do przekonania, że swoistym cudem jest to, że Polska trwa. W sobotę 26 sierpnia, w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, odbędą się uroczystości związane z 300. rocznicą koronacji obrazu Czarnej Madonny. Biskup Grzegorz Ryś, który poprowadzi jubileuszową nowennę, na pytanie „Gościa”, co oznaczała koronacja ikony, odpowiedział: „Może to jest wydarzenie, które w ciągu 300 lat dopiero pokazywało swoje znaczenie? Nieraz jest tak, że prawdziwa waga wydarzeń uwidacznia się po czasie” (więcej na ss. 20–22).
I koniecznie muszę jeszcze zwrócić uwagę na wywiad z Wojciechem Kassem (ss. 60–62). Rozmówca jest poetą, dyrektorem muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Pięknie mówi o poezji i religijnym przebudzeniu. Ale największe wrażenie robi jasne wyznanie: „Krótko mówiąc – żyję w grzechu śmiertelnym, jestem rozwodnikiem w powtórnym związku i nie mogę przystępować do Komunii św. Ale kiedy mój syn ją przyjmuje, to tak, jakbym ja otrzymywał ją poprzez niego”. Przyznać się do grzechu to oczywiście dopiero początek drogi, ale jakże tego dzisiaj brakuje.
Jest to słowo wstępne ks. Marka Gancarczyka do "Gościa Niedzielnego" nr 33/2017
opr. ac/ac