Politycy, deklarujący się jako katolicy powinni dobrze zastanowić się nad kwestią prawa naturalnego
Cenię polityków, którzy nie frymarczą swą katolicką wiarą i nie traktują jej instrumentalnie, patrząc na słupki wyborczej popularności. Cenię polityków, dla których katolicka wiara jest rzeczywistym, a nie jedynie deklarowanym, punktem odniesienia w ich działalności. Z drugiej strony żałość mnie ogarnia, kiedy słyszę niektórych bogobojnych działaczy, jak zaczynają wyłuszczanie swych racji od patetycznego stwierdzenia: „Ja jako katolik...” albo „Jeśli ktoś jest katolikiem, to...”, albo „Zgodnie z nauką Kościoła katolickiego, a większość Polaków to katolicy...”. Popieram ustawodawcze intencje i zaangażowanie tych polityków, ale irytuje mnie ich sposób argumentacji.
„Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!” (Mt 10,16) — uczył swych uczniów Jezus. Niestety, wygląda na to, iż rzeczywiście „synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości” (Łk 16,8). Wyznawcy ideologii wrogich chrześcijaństwu raczej nie rozpoczynają swych wywodów od stwierdzeń: „Ja jako ateusz i antyklerykał” albo „Zgodnie z lewacką ideologią...”. Oni zawsze i wszędzie prezentują się jako obrońcy praw człowieka. Przy czym nie jest dla nich istotne, iż nie potrafiliby wytłumaczyć, skąd te rzekome prawa człowieka (np. do aborcji) wytrzasnęli. Nawiasem mówiąc, nie dostrzegam żadnej logiki w poglądzie, że pozbawienie życia nienarodzonego dziecka jest prawem kobiety i zdobyczą cywilizacyjną, a wykonanie wyroku śmierci na jakimś mordercy i gwałcicielu byłoby barbarzyństwem. Ważne jest — niestety — to, że długo i na różne sposoby powtarzane kłamstwa pod szyldem „praw człowieka” stają się w świadomości dużej części społeczeństw prawdą.
W liście „Novo millennio ineunte” Jan Paweł II stwierdza, że w pewnych „delikatnych i kontrowersyjnych dziedzinach trzeba wykonać wielki wysiłek, aby należycie uzasadnić stanowisko Kościoła, podkreślając zwłaszcza, że nie próbuje on narzucić niewierzącym poglądów wynikających z wiary, ale interpretuje i chroni wartości zakorzenione w samej naturze istoty ludzkiej” (nr 51). Jednocześnie Papież zachęcał wielokrotnie wierzących obywateli do aktywności w ramach demokratycznych procedur. Z żalem pisał w książce „Pamięć i tożsamość” o słabości katolickich elit politycznych: „Odnosi się wrażenie, że niegdyś było bardziej żywe ich przekonanie o prawach w dziedzinie religii, a co za tym idzie, większa gotowość do ich obrony z zastosowaniem istniejących środków demokratycznych”.
Co z tego wszystkiego wynika? Ano to, że trzeba przeciwstawiać się próbom prawnego wprowadzenia aborcji na życzenie, eksperymentów na embrionach, tzw. małżeństw homoseksualnych, eutanazji itp., ale w argumentacji trzeba najpierw odwoływać się do danych naukowych, filozofii natury ludzkiej, a nie do argumentu religijnego, „bo Kościół tak mówi”. Argument religijny łatwo bowiem zbić, mówiąc, że wierzący nie powinni narzucać swojej wiary innym. Tyle że niegodziwość aborcji nie jest sprawą jedynie wiary (tak jak np. wiara w Trójcę Świętą), ale jest także kwestią rozumu, który w oparciu o fakty dochodzi do wniosku, że nie można pozbawiać życia istoty ludzkiej, nawet jeśli ta istota znajduje się w pierwszej fazie swojego istnienia. Wiara w Stwórcę i Zbawiciela jest ważnym punktem odniesienia, ale w pluralistycznym społeczeństwie nie może być pierwszym argumentem.
Wszystkim politykom i aktywistom, którym po drodze z nauką Kościoła katolickiego, radziłbym lekturę niedawno ogłoszonego dokumentu Międzynarodowej Komisji Teologicznej: „W poszukiwaniu etyki uniwersalnej: nowe spojrzenie na prawo naturalne”. Trzeba w dyskusjach polityczno-światopoglądowych powracać do koncepcji natury. Tym bardziej że „prawa człowieka” stały się workiem, do którego wrzucane są wszystkie nie tylko dziwne, ale i groźne pomysły na antychrześcijańskie „uszczęśliwianie” ludzkości.
opr. mg/mg