Credo na Księżycu

Zanim Neil Armstrong postawił nogę na Księżycu i wypowiedział słynne słowa poprosił o kilka minut ciszy w eterze, aby móc pomodlić się i podziękować Bogu za to, co za moment miało się w historii ludzkości wydarzyć

Zanim Neil Armstrong postawił nogę na Księżycu i wypowiedział słynne słowa „To mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”, poprosił o kilka minut ciszy w eterze, aby móc pomodlić się i podziękować Bogu za to, co za moment miało się w historii ludzkości wydarzyć.

Miało to miejsce na Mare Tranquillitatis (łac. Morze Spokoju), rozległej na ponad 870 km ciemnej płaszczyźnie bazaltowej, kilka stopni na północ od księżycowego równika. W księżycowym lądowniku obecny był również Edwin Aldrin, a w module załogowym czekał na nich urodzony w Rzymie Michael Collins. W czasie 21 godzin spędzonych na Księżycu 20 lipca 1969 r. astronauci zebrali ponad 20 kg pierwszych w historii człowieka próbek księżycowego gruntu, ustawili amerykańską flagę oraz zostawili tablicę z napisem: „W tym miejscu ludzie z planety Ziemia po raz pierwszy postawili nogę na Księżycu. Lipiec 1969. Przybywamy w pokoju dla dobra całej ludzkości”. Na Ziemi oglądało te wydarzenia kilkaset milionów ludzi. W tym czasie spośród krajów bloku wschodniego tylko w Polsce pokazano transmisję lądowania.

Wielokrotnie w historii szeroko pojmowanej nauki przełomowe odkrycia dokonywały się w cieniu ekonomicznych, politycznych czy nawet wojennych konfliktów wielkich tego świata. Można odnieść wrażenie, że nakaz z Księgi Rodzaju „czyńcie sobie ziemię poddaną” często zamieniany był w „odbierajcie sobie ziemię nawzajem”. Nauka, która przecież wypełnia to biblijne wezwanie, zamieniana była na wojnę i walkę. Jednak Stwórca potrafi każdą sytuację i każdą postawę człowieka zamienić w dobro. W nauce do takiej przemiany potrzebna jest pokora badacza, który postawi się albo w roli odkrywcy Jego wszechświata oraz Jego praw nim rządzących, albo w roli samodzielnego kreatora.

W 40 lat po zdobyciu Księżyca rozpoczyna się kolejny wyścig — tym razem o powrót na Księżyc oraz o dotarcie na Marsa. Atmosfera wokół tych planów podobna jest do tego napięcia, które wówczas panowało między ZSRR a Stanami Zjednoczonymi. Także dziś rozpatruje się różnorodne sojusze między mocarstwami: Europa i USA kontra Chiny i Rosja, Rosja i USA kontra Chiny etc. Niewątpliwie drugi wyścig na Księżyc przyspieszył po odkryciu na naszym naturalnym satelicie uranu. George Bush pod koniec swojej drugiej kadencji ogłosił program „Constelation”, który ma zrealizować do roku 2020 misję budowy stale zamieszkiwanej bazy na Księżycu, a w połowie lat 30. kolejną misję, tym razem lądowania na Marsie.

Radość odkrywcy

Czterdzieści lat temu głównym motorem działań była wola dominacji nad drugim człowiekiem w kosmosie, prestiż tytułu pierwszego mocarstwa na świecie i technologiczny postęp w unowocześnianiu narzędzi wojny. Te same motywy możemy odnaleźć i dziś w kosmicznym wyścigu. Są to te same motywy, które odnajdujemy przecież w biblijnej opowieści o wieży Babel. A jednak we wspomnieniach tych, którzy przeżywali wówczas pierwszy krok człowieka na Księżycu, to wydarzenie jest czymś wspaniałym. Dlaczego? Gdzieś w sercu każdego człowieka Pan Bóg zapisał prawo naturalne, w którym echem z Księgi Rodzaju rozbrzmiewa owo wezwanie do czynienia sobie ziemi poddanej. Wbrew całemu złu, jakie wkradło się do ludzkiej wspólnoty, to wezwanie sprawia, że człowiek stając wobec Dzieła Stworzenia, naturalnie nim się zachwyca. Podziwia błyszczący Krater Ciołkowskiego na Księżycu i koryto rzeki Nanedi na Marsie, gdzie od tysięcy lat nie było wody, cieszy się, podziwiając niezwykłą harmonię praw matematycznej teorii mnogości lub spoglądając w kierunku czarnych dziur, za których horyzontem nie ma już znaczenia czas ani przestrzeń. Jeśli w sercu człowieka nauki znajdzie się pokora wobec tego Dzieła, to tak jak w sercu Armstronga 40 lat temu zrodzi się spontaniczna modlitwa, chęć poznania Absolutu. Czyż to przypadek, że w czasach gdy na Ziemi budujemy pomniki tym, co łamią naturę ludzką w każdej, nawet najbardziej z intymnych sfer, na Marsie znajdziemy przylądek Trójcy Świętej, przylądek Najświętszej Maryi Panny lub świętych Kościoła? Czy to przypadek, że na stacji kosmicznej ISS tuż obok rosyjskiej flagi znajduje się prawosławna ikona Najświętszej Maryi Panny?

Spacer w przestrzeni kosmicznej lub na Księżycu, albo chociażby wpatrywanie się nocą przez teleskop w pierścienie Saturna to takie sfery istnienia, w których daleki staje się świat pseudowartości. Zawsze, kiedy oglądam filmy z księżycowych spacerów widzę, że poważni w końcu astronauci z uniwersyteckimi dyplomami i po wojskowym przeszkoleniu cieszą się, skaczą a nawet grają księżycowym kamieniem w piłkę nożną niczym dzieci. Tę samą dziecięcą radość można było zobaczyć w oczach ludzi, którzy pół życia poświęcili budowie marsjańskich robotów Spirit i Opportunity i nagle zobaczyli pierwsze zdjęcia, które owe łaziki pięć lat temu przesłały z powierzchni Marsa. Jestem przekonany, że ta radość, która 40 lat temu udzieliła się wielu ludziom obserwującym pierwszy krok Armstronga na ekranach telewizorów, pochodzi od Stwórcy i jest jakimś echem tej radości, którą utraciliśmy przez grzech pierworodny. Mimo że Neil Armstrong dokonał owego „skoku ludzkości”, do dziś nie jest człowiekiem z okładek gazet, jest człowiekiem zupełnie innego formatu.

Do zobaczenia na Marsie

„Fides et ratio” Jana Pawła II mówi wprost o dwóch skrzydłach poznania, którymi są wiara i nauka. Te dwa sposoby obcowania ze Stwórcą i Stworzeniem mówią wszakże o jednej rzeczywistości. Nie istnieje przecież jedna rzeczywistość, którą opisuje wiara oraz druga, którą opisuje naukowe poznanie. Dlatego człowiek obcując ze Stworzeniem, naturalną koleją rzeczy kieruje się ku Stwórcy. To piękno poznawania Boga można zawsze obrzydzić, opluć. Kiedyś gazety w PRL-u obracając piękne wydarzenie w groteskę, złośliwie informowały jakoby prezydent Nixon kupczył piaskiem z Księżyca. Dziś najpopularniejszymi serwisami są te poświęcone plotkom, najlepiej tym z niższej półki. Świat oddala się od Boga, a Polska odrzuca wielkie wyzwania na rzecz tych działań i ambicji, o których pewnie za lat sto nikt pamiętać nie będzie. My ludzie porzucamy zaś śmiałe dziecięce marzenia na rzecz codziennego pędu za drugorzędnymi sprawami. A jednak Pan Bóg znajdzie w swoim czasie kilku tych, którzy znów pokażą, że gdzieś tam istnieje prawdziwy świat będący znakiem Jego Miłości. Że jest Prawdą, za którą — mówiąc znów słowami Jana Pawła II — jesteśmy odpowiedzialni i której mamy obowiązek bronić. Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu Papież mówił, że dzisiejsi ludzie wiary i nauki powinni przezwyciężać oświeceniowe przeciwstawianie sobie Prawdy religijnej i naukowej. Że chodzi o tę samą Prawdę oraz że ludzie wiary i nauki powinni iść do niej razem.

Czy starczy nam do realizacji tego wezwania wiary i rozumu? Czy będziemy potrafili być jak Krzysztof Kolumb, który dopływając do Ameryki, postawił tam Krzyż? Czy będziemy jak warmiński kanonik Mikołaj Kopernik, który zmieniające całkowicie pojęcie o świecie dzieło „De revolutionibus orbium coelestium” zadedykował Ojcu Świętemu? Czy będziemy odważni jak toruńscy polarnicy czasów głębokiego PRL-u, którzy podczas jednej z wypraw badawczych na Arktykę umieścili tam ogromny krucyfiks i ryngraf Matki Bożej Częstochowskiej? Czy będziemy jak Neil Armstrong, który 40 lat temu uciszył wszystkich, by móc najpierw pomodlić się na Księżycu? Chciałbym dożyć momentu, gdy gdzieś na marsjańskiej Cydonii padną słowa „Credo in unum Deum...”.

Jan Kotlarz (1980) jest pracownikiem Centrum Otwartej i Multimedialnej Edukacji UW oraz studentem matematyki UKSW. Stworzył program komputerowy do analizy zdjęć satelitarnych Marsa i tworzenia trójwymiarowych modeli jego powierzchni. Aplikacja może pomóc NASA w rozwikłaniu zagadek związanych z powstaniem krajobrazu Czerwonej Planety.  W tej chwili NASA testuje jego aplikację..

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama