Bohaterowie afery hazardowej czekają na komisję śledczą, ale już widać, że nie zamierzają składać broni.
"Idziemy" nr 45/2009
Odpowiedź premiera Donalda Tuska na aferę hazardową mogła zaimponować swoim radykalizmem i zdecydowaniem. To już zresztą charakterystyczna cecha tego szefa rządu – w przypadku kłopotów i poczucia jałowego zapętlenia, próbuje on gwałtownie uciec do przodu. Tak było i tym razem. Donald Tusk wyczuł, że pomimo daleko idących zmian w gabinecie, pomimo zdymisjonowania kilku ministrów, pozostaje w cieniu afery. Rozmowy „Zbycha” i „Mira” z branżą hazardową tak silnie odcisnęły się w świadomości społecznej, że skazywały władzę na pozycję defensywną. Premier zdecydował się więc na wypowiedzenie wojny branży, bo tak trzeba rozumieć zapowiedź delegalizacji drobnego hazardu, w tym „jednorękich bandytów”, wideoloterii, a nawet hazardu internetowego. To rozwiązanie korzystne dla kraju, nawet jeżeli oznacza duży wzrost przychodów właścicieli kasyn, które mają zyskać monopol na hazard.
Inwazja automatów do gier na małe wioski i miasteczka musi niepokoić, oznacza bowiem narażenie na ryzyko uzależnienia tysięcy młodych ludzi, którzy nie potrafią sobie poradzić z nieznaną wcześniej pokusą. Hazard to nie to samo co alkohol czy papierosy – te dwie ostatnie używki są bowiem znane w naszej kulturze od dawna. Po co dokładać do nich kolejne uzależnienia? I nie należy w tym wypadku ulegać złudzeniu „wolnej gry sił rynkowych”, ponieważ umieszczanie automatów np. w lokalnych barach czy sklepach wiąże się często z przymusem, a nawet szantażem wobec ich właścicieli. Pomysłowi delegalizacji drobnego hazardu należy więc przyklasnąć. Doświadczenie ostatnich dwóch lat uczy jednak, by sceptycznie oceniać szanse na wejście proponowanych rozwiązań w życie. Czy nie zobaczymy tego samego, co w przypadku walki z pedofilią, gdy po szumnych zapowiedziach „przymusowej kastracji” nastąpiła jedynie drobna korekta starych rozwiązań?
Rząd Donalda Tuska nie jest rządem zdolnym do radykalizmu; przede wszystkim dlatego, że dostał on władzę w nagrodę za sprzeciw wobec – realnego lub domniemanego – radykalizmu poprzedniej ekipy. By np. skutecznie walczyć z hazardem w Internecie, należałoby zmienić cały paradygmat państwa polskiego, które chronicznie wydaje się niezdolne do działań wymagających konsekwencji, uporu i radzenia sobie z prawnym „imposybilizmem” jak się mówi o trwałej niemożności. Doświadczenia ostatnich 20 lat wpoiły w nas wszystkich głębokie przekonanie, że stanu obecnego, chwilami bliskiego anarchii, zmienić się nie da, że wszystko ma się „toczyć samo”. Taka sytuacja najbardziej sprzyja tym, którzy mają siłę, by na wszystko wpływać zza kulis.
Bohaterowie afery hazardowej czekają na komisję śledczą, ale już widać, że nie zamierzają składać broni. Zbigniew Chlebowski coraz śmielej udziela kolejnych wywiadów. W pierwszych wypowiedziach opisywał swoją trudną sytuację, ale już w kolejnych kieruje uwagę na kłopoty Janusza Palikota i Jarosława Gowina. Sugeruje też niejasną rolę Ministerstwa Finansów w sprawie ustawy hazardowej. Ciekawe, czy również Mirosław Drzewiecki nie zdecyduje się na kontratak. Postawa obu panów może się okazać kluczowa dla Platformy Obywatelskiej, dziś wyjątkowo narażonej na wewnętrzne konflikty, bo ludzie z poczuciem krzywdy zwykle reagują nerwowo. Wspominany już Janusz Palikot „komplementował” ostatnio Grzegorza Schetynę w sposób następujący: „Nie znam nikogo, kto po wybiciu zębów, złamaniu ręki i nóg, chciał jeszcze udowodnić temu, kto to zrobił, że jest godny zaufania.” Wypowiedź ciekawa, zwłaszcza jeżeli założymy, że jej autor chciał tak naprawdę przekazać opis poczucia krzywdy, które ma były wicepremier.
opr. aś/aś