Wszystko można ocalić

Ślub księcia Williama i Kate Middleton za nami. Oglądał go cały świat, w tym wielu Polaków

"Idziemy" nr 19/2011

Jacek Karnowski

WSZYSTKO MOŻNA OCALIĆ

Ślub księcia Williama i Kate Middleton za nami. Oglądał go cały świat, w tym wielu Polaków. Nawet nasze telewizje uznały, że ceremonię trzeba pokazać na żywo (rocznicę Smoleńska opędzono znacznie skromniej). Prawdziwy global event. Jak relacjonowała „Rzeczpospolita”: „ku ogromnej uciesze londyńczyków młoda para wsiadła po południu do sportowego, otwartego astona martina i – z przyczepionymi do zderzaka balonami i tabliczką Just Wed – przejechała ulicami miasta. William siedział za kierownicą”. Cały Londyn utonął w czerwono-biało-niebieskich barwach, na ulice wyszło bowiem ponad milion ludzi z brytyjskimi flagami.

To była ceremonia doskonała, żadnych zgrzytów, żadnych fałszywych tonów. W zgodzie z tradycją, w zgodzie z duchem czasów. Naturalnie i szczerze, romantycznie, ale nie przaśnie. „Wyglądasz olśniewająco, kochanie” – miał powiedzieć William, gdy ojciec przyprowadził Kate do ołtarza. W sumie wielki tryumf monarchii. Królowa Elżbieta wieczorem, karmiąc łyżeczką swoje ulubione psy rasy welsh corgi, pewnie westchnęła: wreszcie posprzątane.

Bo rzeczywiście, perspektywy brytyjskiej monarchii wydają się co najmniej dobre. William ma wszelkie cechy niezbędne, by w przyszłości stać się dobrym królem. Co szczególnie ważne, zarówno on, jak i Kate Middleton – od dziś książę i księżna Cambridge – rozumieją wymogi roli społecznej, którą przyjdzie im pełnić. Czym kończy się brak zrozumienia dla „racji stanu”, pokazał przykład księżnej Diany, która niemal pogrążyła monarchię.

Jakże daleko jest dziś brytyjska monarchia od dziejowego chyba dołka z sierpnia 1997 roku – gdy w paryskim tunelu zginęła księżna Diana. Tamte dni pokazuje doskonale świetny film „Królowa” Stephena Frearsa. Skryta w szkockim zamku Balmoral królowa nie jest w stanie zrozumieć powagi sytuacji. Odgradza się od świata, nie potrafi zdobyć się na gest zrozumienia dla uczuć żałobników (Wielką Brytanię ogarnęła wówczas prawdziwa histeria).

Zasklepiona w swoim świecie monarchia żyje na innej planecie niż poddani. – proponuje wyprawę na polowanie. Sytuację ratuje ówczesny premier Tony Blair, który osłania monarchię przed radykałami, a w końcu skutecznie namawia królową do zmiany kursu.

Monarchia ocalała, ale przez całe lata zmagała się z fatalnymi notowaniami, skandalami obyczajowymi, presją finansową. Związany już formalnie z Camillą Parker-Bowles książę Karol – choć tak naprawdę człowiek całkiem interesujący – nie gwarantował lepszych perspektyw. Dziś brytyjska monarchia wróciła do wielkiej formy, co budzi sympatię na całym świecie. Trudno się dziwić, bo to przecież instytucja, której trwanie wzmacnia raczej rozchwiane poczucie stabilności.

Wniosków z tego sukcesu jest kilka, choć jeden wydaje mi się szczególnie ważny: nic nie jest ostatecznie przegrane, nawet gdy przegrane wydaje się podwójnie: zarówno przez własne błędy, jak i za sprawą rzekomego ducha czasu. Wszystko (prawie wszystko) można odbudować, wszystko (prawie wszystko) można ocalić. Trzeba tylko wyciągnąć wnioski z porażek, zdecydować, co jest martwym balastem przeszłości, a co istotą niepodlegającą negocjacjom. Bo przecież brytyjska monarchia tyle zmienia i tak bardzo się stara, by możliwie wiele pozostało po staremu. I robi to, jak widać, skutecznie, nie tracąc własnej tożsamości.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama