Pan premier zrobił duży ukłon w stronę aktywistów homoseksualnych
"Idziemy" nr 25/2011
Pan premier zrobił duży ukłon w stronę aktywistów homoseksualnych i stwierdził: „Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków”. To ważna deklaracja szefa rządu, która politycznie przesuwa go na lewo, a ponadto stawia w opozycji do nauczania Kościoła katolickiego.
Zalegalizowane związki partnerskie oznaczają usankcjonowane prawem państwowym związki dwóch osób dowolnej płci. W praktyce chodzi przede wszystkim o związki gejów i lesbijek. Skutki prawne legalizacji takich związków są podobne do małżeństwa, choć z punktu widzenia prawa pojęcie „związek partnerski” nie jest tożsame z pojęciem „małżeństwa”. Tym niemniej jest prawdą, że legalizacja związków partnerskich to w rzeczywistości wprowadzanie tylnymi drzwiami tzw. małżeństw homoseksualnych. Warto ponadto zauważyć, że lepiej byłoby mówić o rejestracji niż legalizacji związków homoseksualnych, gdyż słowo „legalizacja” nasuwa błędne skojarzenie, że obecnie związki te są nielegalne. Tymczasem to, z kim wiążą się osoby homoseksualne, pozostaje ich prywatnym wyborem, którego prawo przecież nie zakazuje.
Niektórzy katolicy, a zarazem czujni obrońcy każdej wypowiedzi premiera, próbują tłumaczyć, że dopóki nie nazywa się związków partnerskich małżeństwem, dopóty nie ma problemu, gdyż przecież mogą istnieć różne umowy prawne między ludźmi. To bałamutny pogląd, nie do pogodzenia z nauczaniem Kościoła. Otóż czym innym jest np. zawarcie umowy między dwoma mężczyznami w sprawie dziedziczenia, a czym innym sankcjonowanie pary gejowskiej jako instytucji społecznej chronionej przez państwo.
Warto, aby ci, którzy pretendują do wypowiadania się na ten temat z pozycji katolickich, przeczytali najpierw opublikowany w 2003 roku z woli Jana Pawła II krótki dokument Kongregacji Nauki Wiary „Uwagi dotyczące projektów legalizacji prawnej związków między osobami tej samej płci”. Czytamy w nim, że „prawne uznanie związków homoseksualnych albo zrównanie ich z małżeństwem oznaczałoby (…) aprobatę zachowania wewnętrznie nieuporządkowanego i w konsekwencji uczynienie go modelem dla aktualnego społeczeństwa”. A zatem Kościół sprzeciwia się nie tylko zrównaniu związku homoseksualnego z małżeństwem, ale także każdej legalizacji (rejestracji) takich związków, nawet jeśli nie są one nazywane małżeństwami, lecz związkami partnerskimi.
Kongregacja rozróżnia pomiędzy słuszną autonomią jednostki i zachowaniem homoseksualnym jako zjawiskiem prywatnym a podnoszeniem tego zachowania do rangi relacji społecznej prawnie przewidzianej, zaaprobowanej i wspieranej przez państwo. I stwierdza, że nie ma ani racjonalnego, ani moralnego powodu, aby tendencja homoseksualna, która sama z siebie nie wnosi nic znaczącego w rozwój osoby i społeczności, miała otrzymać od państwa specyficzne uznanie prawne. Dlatego też związki homoseksualne powinny pozostać sprawami prywatnymi, bez żadnego usankcjonowania prawnego.
Swoją drogą warto sobie uświadomić, że aktywiści gejowscy działają na zasadzie „znikającego horyzontu”, to znaczy ich żądaniom nie ma końca. Zaczynali od postulatu, aby ich zostawić w spokoju, bo homoseksualizm to ich osobista sprawa. Doszli to żądania, by ich związki uznawało prawnie państwo. Adopcja dzieci to kolejny krok w tej strategii…
W dokumencie Kongregacji stwierdza się jednoznacznie, że „wszyscy wierni mają obowiązek przeciwstawienia się zalegalizowaniu prawnemu związków homoseksualnych”, a parlamentarzysta katolik „ma obowiązek moralny wyrazić jasno i publicznie swój sprzeciw, i głosować przeciw projektowi ustawy”. Mam nadzieję, że w obecnej sytuacji biskupi polscy przypomną to nauczanie Kościoła, aby uchronić wiernych przed zamętem w tej kwestii.
opr. aś/aś