Show dla gawiedzi

Polska zagrożona jest galopującym zadłużeniem, kryzysem demograficznym, niewydolnością państwa - politycy tymczasem koncentrują się na obrzydzaniu polityków z wrogiego obozu i utrwalaniu społecznych antagonizmów

Upartyjnienie państwa, o którym mówił niedawno przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik, staje się już nieznośnie szkodliwe dla narodu i dla Kościoła. W kraju zagrożonym galopującym zadłużeniem (już ponad 20 tys. 600 zł na każdego mieszkańca), kryzysem demograficznym i niewydolnością państwa (korupcja, biurokracja, fiasko programu budowy autostrad i modernizacji kolei), zwalczające się obozy polityczne budują swoje poparcie nie na opracowaniu programów naprawczych i wprowadzaniu ich w życie, ale na obrzydzaniu konkurencji i utrwalaniu społecznych antagonizmów. Ta krótkowzroczność, obliczona jedynie na wygranie kolejnych wyborów i utrzymanie się przy władzy, okaże się zgubna, gdy naród jako całość będzie niezdolny nie tylko do jakiejkolwiek współpracy, ale nawet do dialogu w obliczu poważnych wyzwań, przed którymi musimy stanąć zapewne już w najbliższym roku.

Większą odpowiedzialność za skłócenie społeczeństwa ponoszą oczywiście ci, którzy w danym momencie mają więcej do powiedzenia, bo są przy władzy niepodzielnie w polityce i w mediach. Dzisiaj straszą nas Radiem Maryja, księżmi, moherami, powrotem do władzy PiS i IV RP. Podniesiony do skali międzynarodowej afery lapsus o. Tadeusza Rydzyka, służący jako „czerwony śledź” dla odwrócenia uwagi od sprawy niejasnych interesów szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, pokazuje, że nie chodzi tu o dobro Polski, tylko o interes partii. Biorąc pod uwagę to, do czego powołana jest ABW, oczywiste jest, że jej szef, podobnie jak żona cezara, powinien być człowiekiem wolnym od jakichkolwiek podejrzeń. A tu podejrzenia ma nawet „Gazeta Wyborcza”, której trudno przykleić epitet „PiS-owskiej”. Zabieg określania jako „PiS-owskie” niektórych mediów i środowisk wytykających cokolwiek Platformie stał się bowiem sposobem wykluczenia ich debaty publicznej. Ale PiS ma również swój udział w antagonizowaniu społeczeństwa. Trudno przecież zapomnieć, jak Jarosław Kaczyński krzyczał do swoich politycznych oponentów, że stoją tam, gdzie dawniej stało ZOMO.

Partie bez żadnych zahamowań czynią dzisiaj swoimi zakładnikami nawet wartości religijne i moralne. Dobitnie pokazuje to kolejna odsłona sporu o zakres ochrony życia w Polsce. Rządząca PO skierowała podpisany przez 600 tys. osób projekt obywatelski do prac w komisjach. W praktyce oznacza to odsunięcie tematu na nieokreśloną przyszłość. Podobnie zresztą na nieokreśloną przyszłość przesunięto wcześniej prace nad regulacjami bioetycznymi, co jest tym bardziej wstydliwe, że do ich przyjęcia zobowiązuje nas prawo Unii Europejskiej, której Radzie zdarzyło nam się właśnie przewodniczyć. Sprawa nie ma jednak żadnych szans wobec wypowiedzianej niechęci do zwiększenia ochrony życia, która natychmiast padła z ust prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska. Deklarowany katolicyzm przygrywa z wyborczym interesem. W tym miejscu można by się szczerze ucieszyć z postawy PiS, które zażądało od marszałka sejmu przyśpieszenia prac nad całkowitą ochroną życia od poczęcia, gdyby nie świadomość, że za swoich rządów Jarosław Kaczyński też nie poparł projektu Marka Jurka, aby prawną ochronę życia od poczęcia wpisać do Konstytucji RP.

To smutna konstatacja, za która odpowiadamy po trosze wszyscy. Zamiast rozliczać polityków z ich obietnic i wierności deklarowanym wartościom, zbyt często zadowalamy się udziałem w niekończącym się politycznym talk-show, w którym więcej jest przestawienia dla gawiedzi niż rzeczowej rozmowy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama