Kto pamięta czasy, kiedy według przyjazdów i odjazdów pociągów można było ustawiać zegarki?
"Idziemy" nr 7/2012
Kto pamięta czasy, kiedy według przyjazdów i odjazdów pociągów można było ustawiać zegarki? Już chyba tylko najstarsi górale. Chociaż technika była wtedy na innym poziomie, nie było elektryfikacji, informatyzacji i cyfryzacji, i tylko umorusany palacz dorzucał szuflą węgiel do kotła, to dawało się jeździć punktualnie i z fasonem. A dzisiaj kolej stała się wręcz symbolem bałaganu i niesolidności. Zapytany o opinię na ten temat przedwojenny kolejarz odpowiedział krótko: „bo kiedyś to się na kolei służyło, a dzisiaj się tylko pracuje”.
Tę sentencję można chyba odnieść do wielu innych dziedzin naszego życia. Nawet w wojsku już się nie służy, tylko pracuje. Od godziny do godziny, za określoną stawkę, z zachowaniem zasad BHP. Dlatego żołnierze mogą odmówić wyjazdu na patrol, bo „pojazd jest za słabo opancerzony”. Tak przecież już się zdarzyło na jednej z naszych zagranicznych misji. Mogą też odmówić ewakuowania swoich kolegów z zasadzki – jak to zrobili niemieccy piloci śmigłowców wojskowych w Afganistanie wobec swoich norweskich kolegów z NATO – bo właśnie minęła godz. 16. Mundurówka jest dzisiaj jedną z najbardziej „schorowanych” grup zawodowych w Polsce. Kiedy Lech Kaczyński obejmował rządy jako prezydent Warszawy, prym w liczbie dni pozostawania na zwolnieniach lekarskich wiodła stołeczna Straż Miejska. Granica między instytucjami opieki społecznej a tym, co niegdyś nazywano „służbami mundurowymi” staje się coraz bardziej mglista.
Także mówienie o „służbie zdrowia” powoli staje się anachronizmem. Zawód lekarza czy pielęgniarki staje się dzisiaj taki sam jak każdy inny. Prywatne kliniki są zwyczajnymi firmami usługowymi nastawionymi na zysk. I takimi zapewne mają się stawać szpitale przekształcane w spółki prawa handlowego. Karanie lekarzy za zbyt hojnie wystawiane recepty, za częste zlecanie badań i zbyt długie pochylanie się nad jednym pacjentem, zmienia ich w bezdusznych urzędników. Chociaż jak zawsze nie dotyczy to wszystkich medyków. Są wśród nich ludzie z wielkim sercem. Ale jak podkreśla wielu bywalców szpitali, pojęcie „służby zdrowia” w stu procentach trafne pozostaje już tylko w odniesieniu do salowych.
Zjawisko mentalnej etatyzacji dotyka dzisiaj coraz szerszych grup społecznych. Nie omija nawet księży, zakonników i zakonnic. Powrót religii do szkół z pewnością się do tego przyczynił. Bo kto dzisiaj chciałby co tydzień w deszcz, mróz czy upał wędrować pieszo po kilkanaście kilometrów w jedną stronę, aby w prywatnych domach uczyć dzieci religii, i to bez żadnej zapłaty, jak to robił mój proboszcz z Kampinosu ks. Zdzisław Krzymowski? Albo kto jeszcze z seminaryjnych profesorów poświęca w wakacje czas na piesze wędrówki z klerykami po Polsce, aby ich praktycznie uczyć miłości do Ojczyzny i Kościoła, jak to robił ks. prof. Marek Starowieyski?
Potrzebujemy dzisiaj przywrócenia godności słowu „służba”, aby nie kojarzyło się głównie z WSI, SB i innymi „służbami” okrytymi złą sławą. Przykład musi pójść z góry. Trzeba przypomnieć, że minister to „sługa”, a nie satrapa, premier to „pierwszy sługa”, a nie największe panisko, biskup to sługa posłany przez Chrystusa, a nie książę, a papież to „sługa sług Bożych”, jak mawiał o sobie św. Grzegorz Wielki. Gotowość do służby jest warunkiem nie tylko zdrowia, ale i samego przetrwania dla każdej wspólnoty. Nie wszystko można poddać rynkowym grom interesów.
opr. aś/aś