Polowanie z nagonką na abp. Hosera to wierzchołek góry lodowej. Celem jest obrzydzenie Kościoła katolickiego jako strażnika Objawienia oraz głosiciela niezmiennych prawd i wartości
"Idziemy" nr 34/2013
Polowanie z nagonką na abp. Hosera to wierzchołek góry lodowej. Celem jest obrzydzenie Kościoła katolickiego jako strażnika Objawienia oraz głosiciela niezmiennych prawd i wartości
Trafił nam się wierzący biskup. Dla nas to nie problem. Bo cóż w tym niezwykłego, że katolicki hierarcha wyznaje wiarę w cuda? Nie tylko w Cud nad Wisłą, ale i uzdrowienia podczas modlitwy wstawienniczej przed przewodnictwem o. Johna Bashobory. Ale dla „Gazety Wyborczej” i jej wyznawców wiara w cuda dyskredytuje nawet biskupa. Zwłaszcza abp. Henryka Hosera SAC, którego w oczach tego środowiska dyskredytuje już wszystko. Był już w licznych publikacjach odpowiedzialnym za zbrodnie w Rwandzie, przeciwnikiem szczęścia małżeńskiego i wrogiem dzieci poczętych z in vitro, bezwzględnym prześladowcą użytecznego dla środowisk antykościelnych księdza, antysemitą dopytującym o obrzezanie i na koniec okazał się jeszcze wierzącym, jak zwykły „moher”. Chociaż nie koniec to pewnie arsenału oskarżeń pod adresem chyba najbardziej znienawidzonego obecnie przez wolnomyślicieli i tzw. „oświeconych katolików” arcybiskupa.
Wyzierająca z niektórych mediów postać abp. Hosera zaczyna przypominać obraz Żyda – krwiopijcy z goebbelsowskiej propagandy – albo chłopa – kułaka ze stalinowskich ulotek. Tam w imię lewicowej ideologii (nazizm też był odmianą socjalizmu!) chodziło o wywołanie tak wielkiego obrzydzenia do pewnych grup społecznych, aby w opinii publicznej usprawiedliwić ich eksterminację. Fakty, jeśli przeczyły propagandzie, były skrzętnie pomijane. Nie chodziło o prawdę, tylko o emocje. Podobnie jest w medialnej nagonce na abp. Hosera. Dla propagandystów nie ma znaczenia, że nie było go w Rwandzie podczas trwających tam rzezi – i tak „ma krew na rękach”. Nie obchodzi ich, że proboszcza z jakiejś parafii odwołał za głoszenie poglądów sprzecznych z nauczaniem Kościoła – i tak jest wściekłym „antysemitą”. Nie podejmują z nim merytorycznej dyskusji o medycznych, genetycznych i etycznych aspektach zapłodnienia in vitro, bo to wymagałoby rzetelnej wiedzy. A gębę inkwizytora dorobić łatwo. Nikt też z napadających ostatnio na abp. Hosera za jego wypowiedzi o interwencji Matki Bożej w Cudzie nad Wisłą nie raczy uwzględnić źródeł historycznych i relacji świadków tamtych wydarzeń. Zamiast tego jest ordynarny rechot nie tylko z arcybiskupa, niewygodnego dla dyktatury relatywizmu, ale ogólnie z chrześcijańskiej wiary w cuda i moc modlitwy. Ostatecznie nie jest to bynajmniej rechot z wiary samego tylko abp. Hosera.
Polowanie z nagonką na abp. Hosera jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej wobec rozpoczętych nie tylko w Polsce procesów, których celem jest obrzydzenie Kościoła katolickiego jako strażnika Objawienia oraz głosiciela niezmiennych prawd i wartości. Dlatego sprawa zasługuje na szczególną uwagę Episkopatu Polski i wiernych, zwłaszcza pracujących w mediach. W najbliższym czasie będziemy pewnie mieć do czynienia z częstszymi próbami takiego obrzydzania ludziom duchowieństwa i Kościoła. Zwłaszcza przed zapowiedzianą na 2016 rok pielgrzymką papieża Franciszka do Polski.
Podobnie już było na początku lat 90., gdy Jan Paweł II z powodu zajadłej nagonki w 1991 roku zrezygnował z planowanych wakacji w Zakopanem, a w roku 1995 w Skoczowie protestował przeciwko ośmieszaniu i marginalizowaniu ludzi wierzących. W tym samym roku wyraził także swój zawód wobec „Tygodnika Powszechnego”. Zatem nic nowego. A prócz tego, zbliża się rok 2017 – data dla sił antykatolickich symboliczna. Zapewne zechcą ją one po swojemu uczcić – jak 100 lat wcześniej w Rzymie czy w Fatimie. Musimy być na to przygotowani. Ale bez lęku, bo i tym razem zwycięstwo przyjdzie przez Niepokalaną.
opr. aś/aś