Hucpa przedwyborcza trwa. Jej stawka okazuje się wyższa niż samo to, kto będzie lokatorem pałacu prezydenckiego lub kto zapełni większość miejsc w parlamencie
"Idziemy" nr 16/2015
Hucpa przedwyborcza trwa. Jej stawka okazuje się wyższa niż samo to, kto będzie lokatorem pałacu prezydenckiego lub kto zapełni większość miejsc w parlamencie. Ofiarą przedwyborczych szaleństw padają coraz częściej prawda, sprawiedliwość, świętość ludzkiego życia, dobro dziecka i rodziny. Wybory miną jak fala powodziowa, a szkody zostaną. Kościołowi też się przy okazji obrywa, jak choćby podczas ostatniej debaty sejmowej nad projektami ustaw o sztucznym zapłodnieniu. Jednym z jej bohaterów mimochodem stał się ojciec Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja. Minister Bartosz Arłukowicz (PO), sam wystarczająco skompromitowany psuciem służby zdrowia, wpadł na pomysł, że nic tak nie skompromituje lidera opozycji Jarosława Kaczyńskiego, jak powiązanie go właśnie z ojcem Rydzykiem.
Nie mam osobistych powodów, aby stawać po stronie ojca Rydzyka, a tym bardziej prezesa Kaczyńskiego. Ale poczucie przyzwoitości każe mi nazwać ordynarną manipulacją każde wciąganie jakiegokolwiek księdza do swoich rozgrywek, aby jego imieniem dyskredytować swojego oponenta. Tym bardziej że taką właśnie manipulację stosują ludzie, którzy atakują Kościół za rzekome mieszanie się do polityki. A ksiądz, którego imienia używają zamiast kłonicy, nie jest skądinąd przestępcą. Dlaczego więc znajomość czy współpraca z nim miałaby być czymś kompromitującym?
Zamiast merytorycznej dyskusji funduje się nam kampanię nienawiści – również wobec Kościoła. Bo Kościół znowu wypowiada się na drażliwe społecznie tematy. Tymczasem to nie Kościół zdecydował o graniu w kampanii wyborczej sporem wokół in vitro, tabletki wczesnoporonnej, związków partnerskich czy ratyfikacji genderowej konwencji. Jest to efekt cynizmu szczególnie tych polityków, którzy jako trzymający władzę decydują o politycznym kalendarzu. W nakręcaniu sporów światopoglądowych widzą szansę odwrócenia uwagi społeczeństwa od znikających emerytur, rosnącego zadłużenia państwa, kryzysu rodziny, braku perspektyw dla młodzieży czy od pokus rozliczenia rządzących z niespełnionych obietnic. A Kościół nie może zaprzestać stawania po stronie godności i praw człowieka. Podobnie zresztą jak na czas kampanii nie zamyka jadłodajni dla ubogich, hospicjów czy przedszkoli.
Dlatego niezależnie od wyborczego kontekstu Kościół przypomina, że każdej poczętej istocie ludzkiej przysługuje niezbywalne prawo do życia, które nie może być uzależnione od jej perspektyw rozwojowych, woli rodziców, ustawodawców czy techników medycznych – wbrew temu, co dopuszcza zgłoszony przez rząd projekt ustawy. Wbrew zapisom tego projektu dziecko ma prawo do poczęcia i wychowania w pełnej rodzinie, gdzie są ojciec i matka złączeni trwałym węzłem małżeńskim, a przyznanie w rządowym projekcie prawa do dziecka na podstawie samego oświadczenia pary (nie wyłączając homoseksualnej) o wspólnym pożyciu jest instrumentalizacją dziecka, na którą nie można się zgodzić. Dziecko ma także prawo do poznania obojga swoich rodziców, czego odmawia mu rządowy projekt. Ma również prawo urodzić się z kobiety, która choćby ze względu na wiek może wypełnić zadania matki, a nie raczej babci. A ponieważ chodzi tu o prawa dzieci, które same upomnieć się o to nie mogą, dlatego głos Kościoła musi być w tej sprawie stanowczy, niezależnie od „gęby” wroga ludzkiego szczęścia, jaką mu niektórzy przyprawią.
W tym kontekście nie rozumiem także postawy PiS, które przed sejmową debatą znowu zgłosiło swój restrykcyjny projekt, nie mający w sejmowej arytmetyce żadnych szans na przegłosowanie. Czy chodziło tylko o to, żeby przegrać z fasonem? Nie tego oczekuję od katolików w polityce. Zamiast politycznej manifestacji sprzeciwu wobec in vitro można było przecież zaprezentować i poprzeć niezły projekt kompromisowy przygotowany przez Jarosława Gowina. Gwarantował on, że in vitro będzie tylko dla małżeństw, wprowadzał granicę wieku, zakazywał produkcji nadliczbowych zarodków, eksperymentów na nich i ich mrożenia. Furtkę do akceptacji takiego właśnie rozwiązania w ramach kompromisu politycznego – nie zaś moralnego! – otwierały dwa ostatnie komunikaty Prezydium Konferencji Episkopatu Polski. Jeśli więc teraz przejdzie projekt wysmażony przez rząd, najgorszy z możliwych, to również PiS będzie miał w tym swój negatywny udział. Kiedy się nie da uratować wszystkiego, roztropność nakazuje ratować to, co się da. O tym też trzeba pamiętać.
opr. ac/ac