W naszym życiu nie ma miejsca na krzyż. Dlaczego więc miałby stać dłużej w naszej przestrzeni publicznej?
W naszym życiu nie ma miejsca na krzyż. Dlaczego więc miałby stać dłużej w naszej przestrzeni publicznej?
Masowy napływ muzułmańskich imigrantów obnaża, niejako przy okazji, prawdę o Europie i o jej chrześcijaństwie. W świetle apelu przywódcy Al-Kaidy Ajmana al-Zawahiriego uzasadnione stają się obawy, że wraz z niekontrolowanym otwarciem granic Europa zafundowała sobie wzrost zagrożenia terroryzmem. Trzeba być chyba ślepym, żeby nie zauważyć, że zdecydowaną większość w najnowszej fali imigracyjnej stanowią młodzi mężczyźni. To głównie do nich al-Zawahiri skierował apel o przeniesienie wojny do serc, domów i miast „zachodnich krzyżowców”. Jako wzór wskazał im tych, którzy dokonali egzekucji w redakcji „Charlie Hebdo”, i tych, którzy zdetonowali bombę na mecie maratonu w Bostonie. Co do tego, że wraz z imigrantami mogą docierać do Europy zamachowcy z islamskich organizacji terrorystycznych, zgodził się w rozmowie z portugalskim radiem Renascença nawet papież Franciszek.
Za bezpieczeństwo państwa i jego obywateli odpowiadają jego władze i odpowiednie służby. Dlatego to one muszą zdecydować, których i ilu imigrantów mogą przyjąć, nauczyć języka, dać im mieszkanie i pracę. Decyzja w tej sprawie nie należy do Kościoła. Parafie i diecezje, a zwłaszcza kościelne instytucje charytatywne mogą jedynie wspierać państwo w ustawowym obowiązku opieki nad potrzebującymi, wśród których mogą być także imigranci. Ale również Unia Europejska nie może decydować za kraje członkowskie o przyjmowaniu imigrantów. Bruksela nie dysponuje przecież własnymi służbami, które byłyby w stanie zapewnić bezpieczeństwo społeczeństwu. Decydować może tylko ten, kto ponosi odpowiedzialność. W tej kwestii Europa okazała się nie tylko naiwna, ale i niedemokratyczna, próbując narzucić innym decyzje Angeli Merkel.
A co nam mówi reakcja na masowy napływ imigrantów w samym Kościele? Dlaczego wśród nas, zwyczajnych katolików, perspektywa napływu tysięcy innowierców nie budzi zapału misyjnego, tylko niepokój? Przecież ludzie, których trzeba nawrócić do Chrystusa, pojawić się mogą za chwilę w naszych granicach. Nie trzeba ich szukać na krańcach świata. To powinna być szansa dla Kościoła. Ale nie jest, chociaż w Polsce za nawrócenie muzułmanina nie grozi nam kara śmierci.
Skąd bierze się w nas strach, że muzułmanie zniszczą naszą cywilizację, jak zniszczyli starożytny Egipt, Syrię, Kartaginę i wiele innych prężnych niegdyś centrów chrześcijaństwa? Tam też pewnie chrześcijanie usypiali swoją czujność zapewnieniem Chrystusa, że Kościół jest wieczny i bramy piekielne go nie przemogą. A jednak! Żydzi też byli przekonani, że Bóg nie pozwoli zniszczyć ich świątyni, a i oni sami dzięki temu ocaleją. Stało się inaczej. Bo po co komu taka świątynia, która nie kryje w sobie żadnej świętości? Rozdarta w Wielki Piątek Zasłona Przybytku ukazała ziejącą za nią pustkę.
Czym jest nasza chrześcijańska cywilizacja w Europie? Zbiorem zabytków, tradycji świętowania, obecnością krzyży przydrożnych i coraz bardziej pustoszejących świątyń? Jaki sens ma obrona cywilizacji, której już prawie nie ma? Czy jest jeszcze aprobata dla krzyża w naszym życiu? Urządziliśmy sobie świat bez niego. Kiedy wierność małżeńska staje się krzyżem, mamy rozwody, a i w Kościele z udowodnieniem nieważności tego, co było, jest coraz łatwiej. Podobnie jest z wiernością kapłańską i zakonną. Na krzyż nieoczekiwanego potomstwa mamy aborcję, na bezdzietność in vitro zamiast adopcji, a na cierpienie i zniechęcenie jest eutanazja. W naszym życiu nie ma miejsca na krzyż. Dlaczego więc miałby stać dłużej w naszej przestrzeni publicznej? Jedynie jako symbol kulturowy? I Bóg miałby nas wspierać w obronie czegoś takiego? Kto nie bierze swojego krzyża, a idzie za mną, nie jest mnie godzien – co nam dzisiaj mówią te słowa?
Mamy prawo i obowiązek czynić sobie ziemię poddaną, budować szpitale, pracować nad nowymi lekami, konstruować coraz lepsze samochody i samoloty. Ale my próbujemy dzisiaj zawładnąć niebem, decydować o tym, co dobre, a co złe, podporządkować normy moralne swojemu widzimisię. Co to ma wspólnego z chrześcijaństwem? Kogo nasza wiara może jeszcze pociągnąć do Chrystusa? Czy nie staliśmy się jak ta ewangeliczna sól, która dawno już utraciła smak? Stąd strach, że nas zdepczą. I zrobią to, bo do czego więcej nadaje się sól, która utraciła smak? Chyba że się jeszcze ockniemy...
"Idziemy" nr 38/2015
opr. ac/ac