Uczmy się od bratanków

Program 500+ nie powstrzymał spadku dzietności w Polsce. Problem demograficzny jest jednym z najpoważniejszych, z którymi musimy się zmierzyć. Nie rozwiążemy go bez odbudowy poczucia patriotyzmu i szacunku dla życia

Same pieniądze w polityce nie wystarczą. Potrzebne są jeszcze wartości i umiejętność zafascynowania nimi szerokich kręgów społeczeństwa. Pisał u nas o tym przed miesiącem Jacek Karnowski, komentując przegrane dla PiS wybory prezydenta Rzeszowa. Mówi o tym w aktualnym numerze dr Marcin Kędzierski, analizując założenia ogłoszonej przez rząd „Strategii Demograficznej 2040”.

Problem starzenia się i wymierania polskiego społeczeństwa stał się już bardzo poważny. Jesteśmy jednym z tych europejskich krajów, których dotyka on najbardziej. Spadku dzietności polskich rodzin nie powstrzymał na dłuższą metę program 500, który po modyfikacjach stał się chyba już tylko programem wyborczym. Początkowo miał dotyczyć rodzin wielodzietnych i rzeczywiście zmniejszał skalę ich ubóstwa. W pierwszym roku funkcjonowania tego programu chwaliliśmy go, opisując rodziny, które po raz pierwszy mogły zafundować dzieciom wakacyjny wyjazd nad morze czy w góry. Kiedy jednak uległ dewaluacji do poziomu niewielkiego zasiłku wypłacanego także bogatym rodzinom jedynaków, trudno widzieć w nim coś więcej jak tylko próbę kupowania głosów. Coraz mniej skuteczną.

Czy podobnie będzie ze „Strategią Demograficzną 2040” i jedynym wyjściem z sytuacji okaże się masowa imigracja? Pewnie całkiem od tego nie uciekniemy. Już teraz Polska gospodarka nie poradziłaby sobie bez ok. 1,5 mln pracowników z Ukrainy. Od dawna, także na naszych łamach, apelujemy o przemyślany program imigracyjny dla Wietnamczyków, którzy świetnie się w Polsce asymilują, wnosząc ze sobą jako wiano wysoki etos pracy i etos rodziny. Bo polskość to niekoniecznie słowiańskie geny. O wiele bardziej jest to utożsamianie się z polską tradycją i kulturą, poczucie narodowej wspólnoty. Przez całe tysiąclecie Polskę współtworzyli z nami Polacy z wyboru, zafascynowani naszym światem wartości. Ale ten świat wartości ktoś musi im przekazać, a najpierw tak pokazać, by wzbudzić dla niego szacunek, a nie lekceważenie i pogardę.

Dlatego ważne jest odbudowanie wśród Polaków dojrzałego patriotyzmu, szacunku dla życia oraz szczególnego etosu małżeństwa i rodziny. Mamy to wszystko zapisane w konstytucji i w Bożych przykazaniach. Ale widać za rzadko do nich wracamy. Ulegamy czemuś, co papież Franciszek nazwał „ideologiczną kolonizacją”. Najnowszym jej przykładem jest próba narzucenia nam nowego „prawa człowieka”, którym ma być... powszechnie dostępna aborcja. Kolejnym narzucanym „prawem” będzie uznanie związków homoseksualnych za „małżeństwa”. Od postępów tego procesu uzależnia się akceptację ze strony kolonialnych potęg i dostęp do zagranicznych funduszy.

Warto się przyjrzeć, jak radzą sobie z tym Węgrzy. U nich bowiem wzrasta liczba zawieranych małżeństw, spada liczba rozwodów i przybywa dzieci. To zapewne owoc polityki prorodzinnej, której Viktor Orban nie myli z polityką socjalną. Pisał u nas o tym Piotr Kościński w artykule „Jak Węgry wspierają rodziny”. Można ten tekst znaleźć na www.idziemy.pl. Istotą węgierskiego programu jest promowanie trwałych małżeństw. Małżeństwa te otrzymują wysokie kredyty np. na zakup mieszkania, których mogą w ogóle nie spłacać, jeśli się nie rozwiodą i dochowają się chociaż trójki dzieci. Rodzice wychowujący co najmniej czwórkę dzieci i mający średnie zarobki są całkowicie zwolnieni z podatku dochodowego! To coś innego niż „jałmużna” od państwa.

Takich rozwiązań Węgrzy mają więcej. Ale nie tylko to, bo potrafili zawalczyć o wartości, o swoją narodową i chrześcijańską tożsamość. Jednym z przejawów tego jest wywołująca ostatnio furię w Brukseli ustawa o ochronie tożsamości płciowej dzieci i młodzieży do 18. roku życia oraz zakazująca propagandy homoseksualnej w szkołach. Wcześniej, w ramach kulturowej rekonkwisty, rząd Orbana poradził sobie z przejęciem tzw. funduszy norweskich (u nas lwią częścią tych funduszy zarządza utworzona przez Sorosa Fundacja Batorego). Węgrzy pozbyli się utworzonego przez Sorosa Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego. Uznali studia gender za nienaukowe i pozbawili programy genderowe akredytacji na wyższych uczelniach (u nas wicepremier Gowin chce się w obronie gender rzucać Rejtanem). Mieli nawet odwagę wytoczyć proces amerykańskiej (!) Coca-Coli za reklamy o podtekście homoseksualnym. Bo Węgrzy to dumny i szanujący się naród.

Pewnie nie wszystkie te rozwiązania da się żywcem przenieść do Polski. Ale wiele moglibyśmy się od Węgrów nauczyć. Chyba nie wyłączając gry w piłkę nożną. A uczyć się od życzliwych i mądrych bratanków to nie wstyd.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama