Nasze doświadczenia historyczne uświadomiły nam dobitnie, że ilekroć naród tracił suwerenność, tylekroć Kościół tracił w Polsce wolność. Nasza tożsamość kształtowała się w trudnych warunkach walki o narodowe i religijne przetrwanie
Szczególny związek katolicyzmu z patriotyzmem w Polsce wynika z naszych historycznych doświadczeń. Być może inaczej by to wyglądało, gdybyśmy nie żyli na swoistym pograniczu, co stwarza ciągłe zagrożenia dla naszej narodowej, a zarazem religijnej tożsamości.
Zagrożenia te szły ze strony innych narodów, mających odmienną od naszej wiarę (wyjąwszy Krzyżaków). Od bitwy pod Legnicą (1241) aż do sławetnej odsieczy wiedeńskiej (1683) Polacy musieli bronić swojej ojczyzny, ale także chrześcijańskiej Europy przed obcymi, a w końcu islamskimi hordami. W czasie potopu szwedzkiego trzeba było się przeciwstawiać protestanckim najeźdźcom. Obrona przed nimi maryjnego sanktuarium na Jasnej Górze urosła do rangi narodowego i religijnego symbolu i przyczyniła się do ogłoszenia Matki Bożej Królową Polski. Dało to również asumpt do skojarzenia Polak — katolik.
Do utrwalenia związków katolicyzmu z polskością przyczyniały się potem represje ze strony dwóch spośród trzech naszych zaborców (1772—1918). Pruski Kulturkampf był w jednakowym stopniu wymierzony przeciwko polskości, jak i przeciwko katolicyzmowi. Symbolem tamtych działań stały się dzieci we Wrześni, bite przez Prusaków za polski pacierz, oraz więziony, a w końcu wygnany arcybiskup gnieźnieński prymas Polski Mieczysław Ledóchowski. Emblematyczne zaś dla krwawej rusyfikacji i zmuszania katolickich unitów do przechodzenia na prawosławie stało się męczeństwo unitów podlaskich (1874). Wcześniej formą represji za powstanie styczniowe była kasata katolickich zakonów w zaborze rosyjskim. Wśród patriotów skazanych na zesłanie w głąb Rosji znalazł się także arcybiskup warszawski św. Zygmunt Szczęsny Feliński. Upokorzeniu Polaków-katolików służyło wzniesienie na dzisiejszym placu Piłsudskiego w Warszawie potężnej cerkwi, symbolizującej rosyjską dominację nad miastem.
Nasze doświadczenia historyczne uświadomiły nam dobitnie, że ilekroć naród tracił suwerenność, tylekroć Kościół tracił w Polsce wolność. W tym również wyrażała się często podkreślana przez Prymasa Tysiąclecia jedność Kościoła z narodem. Nie z państwem, ale z narodem właśnie, który trwa nawet wówczas, kiedy jest pozbawiony swojego państwa. Tak było w okresie II wojny światowej i w czasach pozostającej pod rosyjską dominacją Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Kościół był z narodem uciemiężonym i dopominającym się o wolność, brał udział na swój sposób w tej walce o wolność dla narodu i tym samym dla siebie. Bo tylko w warunkach suwerenności ojczyzny Kościół w Polsce może być wolny. Dlatego też pewnie częściej niż inne narody modlimy się w naszych świątyniach za ojczyznę — lepiej znamy gorzki smak utraty wolności.
Może trudno to zrozumieć Francuzom, Hiszpanom, Włochom i innym narodom, które nie musiały tak walczyć o swoje narodowe i religijne przetrwanie. Nasza zaś tożsamość kształtowała się przez ponad tysiąc lat w trudnych okolicznościach na styku Wschodu i Zachodu, w miejscu ścierania się islamu z chrześcijaństwem oraz protestantyzmu i prawosławia z katolicyzmem. W odróżnieniu od Francuzów, Hiszpanów czy nawet Włochów nie mieliśmy w Polsce zasadniczo wojen domowych i rewolucji. Jeśli na naszych ziemiach zdarzały się rzezie, również na tle religijnym, to zawsze dokonane rękami obcych. Katolicyzm w Polsce nie dzielił Polaków. Przeciwnie, łączył naród i nadawał specyficzny kształt polskiemu patriotyzmowi. Dzięki temu obywatelami państwa polskiego mogli się w pełni czuć przez stulecia również ci, którzy nie utożsamiali się ani z katolicyzmem, ani z polskim narodem. To właśnie najwięksi polscy patrioci i najgorliwsi katolicy stawali w pierwszym szeregu osób ratujących polskich Żydów w czasach niemieckiej zagłady.
Z tych tradycji mamy być dumni. Nie dajmy sobie narzucić obcych nam doświadczeń. Ci, którzy również dzisiaj gromadzą się pod biało-czerwonym sztandarem wokół triady „Bóg, Honor i Ojczyzna”, to nie „faszyści”. Nie powielajmy stalinowskich frazesów.
W tym kontekście decyzję prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego o blokowaniu tegorocznego Marszu Niepodległości trzeba uznać za niepotrzebną i szkodliwą prowokację. Prowokację tym bardziej niezrozumiałą, że władze Warszawy stosują rażąco inną miarę wobec Marszu Niepodległości, a zupełnie inną wobec tzw. „Strajku kobiet”, chociaż ten drugi od początku nie był pokojową ani kulturalną manifestacją.
opr. mg/mg