Napędzany bluźnierstwem walec rozpędza się – to właśnie prawdziwe, ohydne oblicze „kultury tolerancji”

Dyskusja na temat pseudoartystycznych wyobrażeń uderzających bezpośrednio w chrześcijan, takich jak parodia Ostatniej Wieczerzy będzie wracać raz za razem. „Tolerancyjna” kultura nie może znieść tego, że inni myślą i czują inaczej i będzie nieustannie prowokować, szokować, uderzać w czułe punkty. Im bardziej dosadnie, im bardziej boli innych, tym lepiej, według wyznawców „tolerancjonizmu”. Wszyscy muszą ich tolerować – oni zaś – nie tolerują nikogo.

Bywa też, że przekraczanie granic (dobrego smaku, religijnego tabu, intymności itd.) stanowi wyraz kompleksów i zdaje się być dla niektórych – w ich mniemaniu – przepustką do „lepszego świata” ludzi rozumnych i „na pewnym poziomie”, wiedzących lepiej, co jest sztuką, a co nie, z wysokości artystycznego (bywa, że i teologicznego) parnasu tłumaczących prostaczkom, że tu wcale nie chodzi o bluźnierstwo, że to tylko „intertekstualna gra znaczeniowa o dużym potencjale profanicznym”. Po prostu. Kto nie rozumie, ten kiep i niech nie zabiera głosu, bo będzie siara.

Performens w katedrze

Nieco ponad miesiąc temu w katedrze w austriackim Linzu wystawiono rzeźbę rodzącej Maryi. Cała wystawa zastała zatytułowana: „Künstlerische Positionen zur Heiligen Familie” („Stanowiska artystyczne na temat Świętej Rodziny”) i miała uświetnić obchody 100-lecia Kościoła mariackiego. Co warto nadmienić, na jej organizację wydał zgodę ordynariusz diecezji Linz bp Manfred Scheuer. „Rzeźba autorstwa Esther Strauß (zdeklarowanej, radykalnej feministki – dop. red.) była częścią wystawy poświęconej roli kobiet, wyobrażeń rodziny i równości płci” – poinformowano w oficjalnym komunikacie diecezji. Wytłumaczono też, iż – umieszczona w jednej z kaplic świątyni (mimo świeckości wystawy, jednak w przestrzeni sacrum) – z założenia nie miała być rzeźbą kultyczną przeznaczoną do modlitwy, ale… dziełem sztuki.

Jak wyglądało (nieprzypadkowo używam czasu przeszłego) owe „dzieło sztuki”? Najkrócej rzecz ujmując: przedstawia półnagą od pasa w dół Maryję (ze szczegółami anatomicznymi włącznie) w momencie porodu. Rzeźba jest dość realistycznym ukazaniem momentu przyjścia na świat nowego człowieka. Naznaczonego bólem, ale też ufnym powierzeniem swojej nagości i zależności osobom towarzyszącym. Bardzo osobistego – we wszystkich kulturach na różne sposoby stanowiącego tabu, chronionego zasadami organizującymi życie społeczne, zabezpieczającymi intymność.

Rzeźba wywołała zachwyt jednych i oburzenie innych. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Pierwsi podkreślali realizm biblijnej sceny, konieczność „odczarowania”, urealnienia przekazu Ewangelii posługującej się w pewnych obszarach ogólnymi, zdeformowanymi przez teologię, sformułowaniami, zaciemniającymi prawdę o pełni człowieczeństwa Syna Bożego. Ale to, jak się okazało, był tylko pretekst. W rzeczywistości chodziło o ideologię. Do sprawy odniósł się na portalu www.kath.net kard. Gerhard Müller, który potępił

„instrumentalizację Maryi dla demonstrowania feministycznych ideologemów przeciwko rzekomo patriarchalnemu wąskiemu sposobowi myślenia w Kościele […]. Krytyce zamienienia sztuki chrześcijańskiej jako środka pobożności w reklamę ideologii feministycznej z naruszeniem poczucia wstydu nie można przeciwstawiać pseudooświeceniowych oskarżeń o pruderię czy pseudoteologicznych oskarżeń o ultrakonserwatywne postawy” – dodał hierarcha.

Warto odnotować, że w proteście przeciwko wulgarności figury ktoś odciął głowę przedstawionej postaci. Esther Strauß oburzona „wandalizmem” stwierdziła, a jakże, że „wciąż istnieją ludzie, którzy kwestionują prawo kobiet do ich własnego ciała”. Rzecz jasna, natychmiast pojawiły się oskarżenia Kościoła o „nietolerancję, zacofanie i brak oświecenia”.

– OK, rozumiem oburzenie katolików – może ktoś powiedzieć. – Ale przecież w kościołach renesansowych, barokowych pełno jest postaci nagich aniołów, artystycznej gry z nagością. Nagie są postacie np. na obrazie „Sądu Ostatecznego” Hansa Memlinga czy na słynnych freskach w Kaplicy Sykstyńskiej. Nagi Jezus wisi na krzyżu. W czym więc tkwi problem?

Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy wspomnianymi wyżej środkami wyrazu, artystyczną konwencją, a rzeźbą umieszczoną w katedrze w Linzu.

Nagość w Kościele...

...ma swój teologiczny sens. Najkrócej rzecz ujmując, oznacza ludzką niemoc, ulotność materii, bezwzględność spraw ostatecznych, gdzie liczy się tylko to, co człowiek czynił na ziemi, czyli miłość i miłosierdzie. Także zaufanie, bliskość (vide: rajski ogród). Poza tym sztuka sakralna doskonale wpisywała się w ogólne trendy artystyczne kolejnych epok – zawsze kryterium nadrzędnym było piękno, teologiczna poprawność, subtelność, uwznioślenie religijnych uczuć i nadanie im określonego kształtu, nigdy obrazoburstwo, ideologiczne zacietrzewienie czy niemoralność.

Co wnoszą w przestrzeń sakralną przedstawienia w rodzaju cytowanego wyżej? Jaki przekaz – oprócz ideologii – zawarty jest w tęczowej aureoli ikony Matki Bożej Częstochowskiej? Jaki sens mają artystyczne impresje Borysa Fiodorowicza, ukazujące np. obraz Serca Jezusa, gdzie w miejscu serca jest emblemat WOŚP przebity mieczami; Maryję trzymającą na rękach – zamiast Jezusa – psa, królika albo dzierżącą chustę LGBT; Jezusa w kurtce dżinsowej itd.? Wielu chrześcijanom to się podoba – obrazy są takie fajne, nowoczesne! Sam autor zresztą tłumaczy, że ikony nie mają być przedmiotami kultu, ale „komentują współczesne problemy – bezdomności, uchodźców, antysemityzmu, nacjonalizmu, homofobii czy ekologii”.

Na litość Boską, to nie ma już innych sposobów na prezentację ideologicznych manifestów!? Jak tłumaczył kiedyś na łamach „Echa” o. Jerzy Szyran, ikony, które w tradycji pełniły rolę „okna” na inny świat, prowadziły do spotkania z Najświętszym Bogiem, teraz mają – przepraszam za ostrość porównania – pełnić rolę „okna” skierowanego na wychodek, tabloid, ZOO czy dom publiczny? Bo tak się komuś „uwidziało”? Rzeźby mają ocierać się o pornografię? Bo to jest „fajne” i „swojskie” w XXI w.? I takie są ogólne trendy… A Kościół przecież musi być fajny, bo inaczej do niego nie przyjdą – jak tłumaczą nam autorytety od wszystkiego?

Chyba nie o to chodzi.

Czas na pointę.

Osłonić nagość

„W Protoewangelii Jakuba jest znamienna scena. Otóż kiedy Maryja z Józefem zbliżają już do Betlejem, na Maryję przychodzi czas rozwiązania. Mówi więc do męża: «Zdejmij mię z oślicy, albowiem co we mnie jest, nęka mię, iżby się urodziło». Na co strapiony Józef odpowiada: «Dokądże cię poprowadzę, gdzie bym mógł ukryć wstydliwość twoją, skoro wokół pusto jest»” (tłum. ks. M. Michalski, cyt. za: A. Draguła, profil FB). A znalazłszy w końcu jaskinię, wprowadza tam Maryję, by mogła urodzić. Komentator tekstu Protoewangelii odsyła w tym miejscu do fragmentu Księgi Mądrości Syracha: „Pierwsze potrzeby życia: woda, chleb, odzienie i dom, by osłonić nagość” (Syr 29, 21). „Tekst apokryfu wyraża zatem prawdę, wydawałoby się niekwestionowaną i oczywistą dla ludzi każdej kultury i epoki: nagość człowieka domaga się ochrony. Intymność człowieka nie powinna być wystawiona na spojrzenie ludzi do tego nieuprawnionych, na spojrzenie widzów, by nie powiedzieć – gapiów” (A. Draguła).

I to właściwie zamyka temat. Ale nie miejmy złudzeń, jeszcze nieraz powróci do nas. Napędzany bluźnierstwem walec rozpędza się.

Źródło: Echo Katolickie 32/2024

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama