Czego Jan Paweł II nauczył świat polityki i co z jego nauczania zrozumiało młode pokolenie
Było inaczej. Największa uroczystość pogrzebowa w historii przebiegała w skupieniu, zdecydowanie odbiegającym od normy spotkań z udziałem setek polityków. Nie tylko dlatego ze prezydenci Izraela i Syrii po raz pierwszy wymienili uściski dłoni. Przede wszystkim dlatego ze zostali zmuszeni do myślenia w porządku zupełnie odbiegającym od obyczajów świata politycznego. Kiedy oglądaliśmy zdjęcia Fidela Castro po raz pierwszy od 44 lat przekraczającego bramę katedry w Hawanie, przebranego w garnitur zamiast tradycyjnego, operetkowego mundurka, kiedy obserwowaliśmy Lecha Wałęsę rozmawiającego z Aleksandrem Kwaśniewskim, mogliśmy mieć wrażenie, ze oto Ojciec Święty patrzy na to wszystko ze swojego okna w niebie - by zacytować słowa kardynała Ratzingera - zbierając kolejne owoce swojej ziemskiej pracy.
Nie miejmy jednak złudzeń. Ten niezwykły tydzień żałoby dobiegi końca i politycy powrócą do swoich tradycyjnych zachowań. Jednak świat przez całe dziesięciolecia będzie, krok po kroku, wprowadzał w życie nauczanie Jana Pawła II. Będzie, bo rzymski pogrzeb dowiódł, iż jego przesłanie zmieniło całkowicie najmłodsze pokolenie - przynajmniej w świecie zachodnim. Socjologowie piszą już gdzieniegdzie o „generacji JP II". Kiedy w roku 1978 Karol Wojtyła został wybrany na Stolicę Piotrową, niepodzielny rząd dusz w zachodnim kręgu cywilizacyjnym sprawowało pokolenie roku 1968. Generacja, której hasło brzmiało: „róbta, co chceta", zachłyśnięte wolnością i kultem młodości. Pokolenie, które wołało: „zabrania się zabraniać", głosiło niemądry pacyfizm streszczający się w kolejnym haśle, lepiej brzmiącym po angielsku: „better red than dead" (lepiej być czerwonym niż martwym). Sowieckie imperium triumfowało nad zastraszonym Zachodem, zagarniając Afganistan, Angolę, Mozambik...
Papież od pierwszych dni swojego pontyfikatu postawił na katechizację młodych i na twarde przeciwstawienie się komunizmowi. O jego roli w likwidacji „Imperium zła" napisano już całą bibliotekę. Być może ważniejsze jednak było przesłanie adresowane do młodzieży. Bardzo proste i bardzo trudne - cieszcie się wolnością, ale jest ona pozorna, jeśli nie wiąże się z odpowiedzialnością. „Prawdziwie wolnym jest się dopiero w Chrystusie", powiadał Papież w czasie swoich spotkań z młodzieżą, nauczając o sensie wolności „do", a nie tylko „od".
Rzadko pamiętamy, iż w kurii watykańskiej pomysł zwoływania światowych spotkań młodzieży wywołał prawdziwe przerażenie. „Oni myślą tylko o seksie i muzyce rokowej, poniesiemy spektakularną porażkę", przekonywali kardynałowie Ojca Świętego. Okazało się, ze twarde stawianie trudnych zadań było tym, czego młodzi potrzebowali. Milionami ruszyli za Janem Pawłem II. Nie tylko dlatego ze mogli razem z mm jeździć na nartach czy wędrować po górach, bo równie licznie podążali za Papieżem starym i chorym. Dlatego ze on im wierzył, wiedząc, iż naturalnym dążeniem człowieka jest czynienie dobra.
Chciałbym wyjaśnić, ze nie mam ambicji odbierania chleba socjologom piszącym o młodzieży, ale kiedy dzisiaj obserwujemy politykę rządu niemieckiego, wcześniej prezydenta Clintona, także wielu innych światowych przywódców, wyjaśniamy ją stwierdzeniem, ze oto do władzy doszło „pokolenie '68". Dawni anarchiści, zażywający narkotyki i protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie, dzisiaj noszą ministerialne garnitury. W jakiejś mierze nieład moralny w polityce światowej jest efektem dojścia do władzy tego pokolenia. Ale ich następcy są właśnie pokoleniem wychowanym przez wielkiego Papieża. I polityka w ich wykonaniu będzie zupełnie inna. Być może będzie im łatwiej, gdyż są dużo lepiej przygotowani do wyzwań globalizacji. Od dwóch wieków me mieliśmy na Zachodzie generacji tak dobrze znającej języki obce i tak łatwo przekraczającej granice państwowe. To pokolenie zna się pomiędzy sobą - spotykało się na Światowych Dniach Młodzieży, korespondowało i rozmawiało, używając poczty elektronicznej i internetowych komunikatorów. Co ważniejsze, odchodzący Jan Paweł II jest, i zapewne będzie, oczywistym autorytetem i wzorcem dla całej generacji, włączając w to ludzi innych wyznań i religii. W Rosji niewygodne pytanie - dlaczego Papież nigdy nie odwiedził Moskwy? - stawiali właśnie ludzie tego pokolenia. W Europie oni spokojnie, acz stanowczo, wracają do konieczności wprowadzenia Boga do tak zwanej eurokonstytucji. To działaczka partii „Zielonych", antyklerykalnej i często zatrącającej o lewactwo, powiedziała, iż masowa reakcja na śmierć Ojca Świętego powinna skłaniać do wprowadzenia chrześcijaństwa do konstytucyjnej preambuły.
Głosowanie i debata nad Traktatem Konstytucyjnym będzie w Europie pierwszym sprawdzianem, jak seria niezwykłych wydarzeń związanych z końcem pontyfikatu wpłynie na realną politykę uprawianą tu i teraz. Nie jest tajemnicą, ze życzeniem Jana Pawła II było wprowadzenie do tego dokumentu jasnych i czytelnych wzmianek o Bogu i chrześcijaństwie. Żądanie rewizji preambuły nie powinno być tylko polską inicjatywą - dodam od razu. Wypada stworzyć wokół tego szeroki europejski ruch. Ruch na rzecz obrony wartości podstawowych.
Moi znajomi z Wielkiej Brytanii telefonowali niedawno z pytaniem: czy to prawda, że w Polsce panuje histeria po śmierci Papieża? Nie, to nie jest histeria, odpowiadałem, jest natomiast poruszenie społeczne wywołane nie do końca uświadomionym poczuciem osierocenia. Mam wrażenie, iż to poczucie nieść będzie głębokie konsekwencje polityczne. Póki żył Ojciec Święty, wiele społecznych zachowań bywało podszytych nieodpowiedzialnością bazującą na przekonaniu, że w oknie na trzecim piętrze watykańskiego pałacu jest ten, kto myśli i czuwa, kto nasze błędy naprawi. Trochę tak, jak dziecko wychowane w dobrej kochającej się rodzinie wie, że może sobie pozwolić na nieodpowiedzialne wydatki - nawet gdy jest całkiem dorosłe - bo zawsze są rodzice, którzy wspomogą, chociażby i dobrym słowem.
Po śmierci Ojca Świętego nasze decyzje i polityczne wybory będą bardziej odpowiedzialne. Teraz nic już nie usprawiedliwi wyboru złych przedstawicieli narodu. Nic nie usprawiedliwi też naszej absencji przy urnach. Być może już najbliższe wybory w Polsce (ale nie tylko w Polsce) będą socjologicznym studium zmiany, która dokonała się w nas podczas wielkiego pontyfikatu.
Świat zareagował na śmierć Papieża w sposób zadziwiający. Nie było chyba w historii globalnego społeczeństwa takiego tygodnia. W całym kręgu kulturowym Zachodu i w wielu krajach do tego kręgu aspirujących życie nabrało zwolnionego tempa. Setki telewizyjnych programów i gazetowych artykułów, powstrzymywanie się od brutalnej agresji słownej, chwile zadumy - to zdarzało się wszędzie. W Polsce ten czas można porównać tylko z dniami pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Ojczyzny, w Europie natomiast do średniowiecznych dni treuga Dei. Jak zauważył jeden z publicystów, w ciągu tych kilku dni sprawy wróciły do tradycyjnego porządku, w którym na pierwszych stronach gazet mówiło się o Bogu, na następnych o rzeczach poważnych, a o złodziejach czytaliśmy w kronice kryminalnej, podczas gdy codzienna normą jest odwrócenie tych proporcji.
Konsekwencje polityczne działań i pontyfikatu Jana Pawia II będą trwały przez dziesięciolecia. To myśl banalna. Wbrew opinii sceptyków sadzę jednak, że pierwsze owoce działań Ojca Świętego pojawiły się w polityce europejskiej i amerykańskiej już teraz. Charakterystyczna była różnica komentarzy wygłoszonych przez prezydentów USA, poprzedniego i obecnego. Bill Clinton skupił się na tym, co go od Papieża różniło (a jako przedstawiciela pokolenia '68 różniło go prawie wszystko). George Bush natomiast wygłosił pełną i całkowitą akceptację wielkiego pontyfikatu. I charakterystyczna nieobecność Chińczyków na Placu św. Piotra w dniu pogrzebu. W wojnie cywilizacji, która toczy się u progu trzeciego tysiąclecia po Chrystusie, bardzo długo koncentrowaliśmy się na starciu ze światem islamu. Zachowanie komunistycznych mandarynów z Pekinu powinno przypomnieć, że wygrana w Europie przez Jana Pawła II walka z wojującym ateizmem nie została zakończona. I że ateizm jest chorobą od islamizmu groźniejszą. Ta wojna cywilizacji toczy się i w naszym najbliższym otoczeniu. W każdym razie Chińczycy, aspirujący do roli światowego mocarstwa, swoim demonstracyjnym zachowaniem udowodnili, że świat, w którym Pekin miałby być jedną z kluczowych stolic, będzie światem dla nas obcym i nieprzyjaznym. Powinniśmy z wyjątkową ostrożnością podchodzić do sprzedawania tam broni i wszelkich niebezpiecznych technologii. To ostatnia z lekcji, która wynikła z tego niezwykłego tygodnia po osieroceniu nas przez Jana Pawła II.
opr. mg/mg