Demokracja jest po to, aby wspomagać wolność, ale nie jest celem samym w sobie - mówi Jerzy Zalewski
Z Jerzym Zalewskim reżyserem m.in. „Historii »Roja«”, „Oszołoma” i „Obywatela Poety” rozmawia Izabela Kozłowska
Sześć lat, tyle trwała batalia o powstanie filmu „Historia »Roja«, czyli w ziemi lepiej słychać”…
Film powinien powstać znacznie wcześniej. W normalnych warunkach premiera filmu odbyłaby się jesienią 2011 roku. Przez te 6 lat Telewizja Publiczna, do czego potem przyłączył się Polski Instytut Sztuki Filmowej, pod absurdalnymi pretekstami blokowały środki niezbędne do ukończenia filmu, powodując jednocześnie zadłużenie mojej firmy jako producenta, co doprowadziło do jej upadku.
Niewygodny był temat, główny bohater, a może obawiano się prawdy, którą Pan mógł pokazać?
Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. W latach 90. XX wieku temat Żołnierzy Wyklętych był rzeczywiście blokowany. Nie było mowy, aby powstał film poruszający kwestię żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Pierwszym momentem, kiedy ta tematyka mogła zaistnieć w polskim kinie okazały się lata 2008-2010, czyli ostatnie chwile IV RP, kiedy żył prezydent Lech Kaczyński. Wcześniej wielokrotnie próbowałem podjąć produkcję filmu o Żołnierzach Wyklętych i za każdym razem mi to uniemożliwiano.
Po katastrofie smoleńskiej nasiliły się negatywne działania względem Pana produkcji?
Zdecydowanie tak. Zanim doszło do tej tragedii narodowej, mimo że Prawo i Sprawiedliwość nie miało realnego wpływu na władzę, to ostoją był prezydent Lech Kaczyński. Po 10 kwietnia 2010 roku nastał czas ponownego zabijania patriotyzmu i polskości. Perfidnie i w białych rękawiczkach.
Niektórzy mogliby uznać, że Pan przesadza. W końcu w czasie, kiedy Pan toczył batalię o swój film powstawało wiele innych np. „Pokłosie”, a „Ida” zdążyła dostać nawet Oscara…
Tak, te filmy powstały w tym samym czasie, kiedy film o „Roju” był skazany na areszt domowy. „Pokłosie” to film pełny złej woli, szkalujący Polaków, zakłamujący naszą historię. Z kolei „Ida” to produkcja paradoksalnie amatorska i słabo zrealizowana. Ale ukazuje ten krwiożerczy polski antysemityzm. Oscar, który otrzymała „Ida” jest dowodem, że świat chce, żebyśmy zawsze bili się w piersi i przyznawali do antysemityzmu, bo tak nas postrzega Zachód. Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na serial „Czas honoru”, który w idealny sposób udawał produkcję patriotyczną. Jego producenci wyczuli rosnącą niszę zainteresowania polskimi bohaterami i patriotyzmem. Ale ten serial był bezideowy, za to mieliśmy okazję oglądać aktorów, którzy grają we wszystkich możliwych telenowelach. "Czas honoru" zaspokajał potrzebę filmowej opowieści o tematyce patriotycznej, ale był tworem całkowicie plastikowym. I tak jak „Ida” czy „Pokłosie”, zgodnym z kanonami poprawności politycznej.
„Historia »Roja«” to nie jest pierwszy Pana film, w którym idzie Pan pod prąd poprawności politycznej…
Do szkoły filmowej zdawałem w PRL. Życie w tamtym czasie dawało dwie możliwości. Istniał wybór dogadania się z władzą komunistyczną, albo nie i wtedy było się się spisanym na straty. Dogadanie się z układem nie wchodziło w grę, dlatego postanowiłem spróbować przemycić mój sprzeciw wobec niego za pośrednictwem sztuki filmowej. Mój pierwszy film fabularny „Czarne słońca” to moja wizja stanu wojennego oparta o los człowieka życiowo wykolejonego, który myśli o sobie, że jest kosmitą. Patologia postaci jest metaforą patologii stanu wojennego.
Nadzieje po okrągłym stole miałem duże. Sądziłem, że nadszedł czas, by po prostu zacząć robić polską kulturę. Ale to z różnych względów było niemożliwe. Później zrozumiałem, że gdybym szedł z nurtem znalazłbym się w sytuacji wystrzyżonego pudla. Niestety wielu moich kolegów wówczas nie widziało problemu w omijaniu prawdziwych wyzwań naszego czasu albo po prostu w schlebianiu politycznej poprawności, która każe panicznie bać polskiego patriotyzmu. I dziś są właśnie takimi pudlami. Wtedy też postanowiłem, że nadal bedę robić rzeczy niemożliwe, na przekór wieloletniemu wpajaniu nam skojarzenia ze słowem "patriotyzm" takich słów "faszyzm", "nacjonalizm", "fanatyzm".
W tym środowisku trudno iść ciągle pod prąd…
Z każdym kolejnym filmem było mi trudniej. Zaczęło się od filmu „Szpiedzy - świadkowie historii”, który był kolaudowany aż czterokrotnie. Za każdym razem kazano mi wyciąć pewną część tego filmu, na co nie zgadzałem się i ostatecznie film został zaakceptowany dopiero po tym, jak pokazano go w Cannes. Takim filmem niemożliwym był „Oszołom” o aferze FOZZ i Michale Falzmannie, który ją zdemaskował. Po nim obrazili się wszyscy. Pokazało to wyraźnie, że miejsce kultury i filmu jest gdzieś indziej - na pewno nie w centrum polskich wydarzeń. Był jeszcze film o Władimirze Bukowskim „Dysydent końca wieku” zrealizowany wspólnie z lewicową telewizją francusko-niemiecką Arte. Jej przedstawiciele po kolaudacji sugerowali, aby cały film zmontować na nowo, bo nie mogli uwierzyć, że wyprodukowali taki prawicowy film. Powiedzieli mi wówczas wprost, że dla człowieka o moich poglądach u nich w mediach nie byłoby miejsca. W końcu „Obywatel poeta”, film o Zbigniewie Herbercie, skazał mnie całkowicie na nieobecność w telewizji publicznej od 2000 roku. Ale nie żałuję niczego.
Skąd pomysł na „Historię Roja”?
Z materiałów, które otrzymałem od Jana Białostockiego - było to około 100 godzin świadectw Żołnierzy Wyklętych. Jeden z nich, Czesław Czaplicki, ze łzami w oczach opowiadał o prawie dziecku, Mieczysławie Dziemieszkiewiczu. Ten młody chłopiec "wszedł w buty" starszego brata, którego zabili Sowieci, pragnąc, by zwyciężyła sprawiedliwość. „Rój”, mimo młodego wieku, założył oddział i walczył na jego czele do śmierci, czyli do 1951 roku. Zafascynowała mnie jego młodzieńczość i to, że nie był bohaterem z pierwszego szeregu, bohaterem pomnikowym. Mało kto wcześniej o nim słyszał. To był normalny młody człowiek i miał typowe dla swego wieku emocje, problemy, dylematy, ale potrafił obudzić w sobie niezłomność. On i jego żołnierze toczyli wewnętrzną walkę, byli niedoskonali, ale autentyczni i to porywa młodych widzów. Film opowiada o sześcioletniej walce oddziału „Roja” z sowieckim okupantem. Opowiada o tym, że w historii Mieczysława Dziemieszkiewicza nie było dobrego wyjścia. Nie mógł wrócić z lasu i kontynuować nauki w szkole, bo szybko zostałby odnaleziony i zamordowany. Pozostał w lesie i również był skazany na śmierć.
Opowieść o „Roju” może stać się pewną lekcją historii…
Zawsze bałem się tego tropu edukacyjnego. Film przede wszystkim przenosi emocje, które są potrzebne, aby zrozumieć rzeczywistość, w jakiej żyjemy. Z jednej strony jest on hołdem dla Żołnierzy Wyklętych, ale z drugiej chciałbym, aby we współczesnej Polsce ten hołd przerodził się w solidarność.
Taką lekcję przeszli twórcy filmu?
Każdy wyniósł z pracy nad tym filmem to, co chciał. Nikogo nie agitowałem, nie edukowałem historycznie. Leszek Żebrowski opowiadał aktorom o podziemiu komunistycznym i to była jedyna „nauka”. Są osoby, jak chociażby Marcin Kwaśny, które zmieniły swój świat wartości, swoje spojrzenie na historię. Są też i tacy, którzy teraz chodzą na manifestację KODu, walcząc o demokrację i wolność mediów. Nie zastanawia ich, gdzie była ta wolność przez sześć lat blokowania filmu, w którym sami występują? Przykre to i płytkie.
Polacy są dumni z Żołnierzy Wyklętych, tych, którzy przez lata byli wypierani z pamięci społeczeństwa. W kontekście Pana batalii o „Historię Roja” widzimy, że w wolnej Polsce w dalszym ciągu Wyklęci są na cenzurowanym…
Musimy sobie uświadomić, że wojna z poprzednim układem trwa nadal. Potomkowie ubeków, którzy mordowali Żołnierzy Wyklętych wciąż żyją. Co więcej dzięki swoim przodkom pełnią ważne funkcje społeczno-polityczne. To jest gra nawet nie o wpływy, ale o prawdę. Pewnym środowiskom łatwiej kierować ludźmi wyzutymi z wartości. Stąd jedyną bronią wymierzoną w Wyklętych mogła być niepamięć. Ona pomaga w budowaniu tak zwanego społeczeństwa otwartego, europejskiego, multikulti. Państwa, w którym obywatele są bardziej społeczeństwem niż narodem. Bohater mojego filmu wyraźnie wskazuje, że to naród jest podstawowym elementem naszej tożsamości. Demokracja jest po to, aby wspomagać wolność, ale nie jest celem samym w sobie.
Dziękuję za rozmowę.
opr. ac/ac