O odrzuceniu legalności rządów komunistycznych w Polsce
Myśląc o nowej konstytucji myśli się najczęściej o tym, jak ma wyglądać demokratyczna Polska przez te konstytucję rządzona. Sądzę jednak, że po drodze przyszła konstytucja ma jeszcze jedno zadanie — określenie stosunku demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej do tworu zwanego PRL. Może to uczynić w rozdziale Przepisy przejściowe lub podobnym, ale nie wolno jej tej sprawy pomijać. Jakich zaś sformułowań użyć, wcale nie jest rzeczą oczywistą.
Czy uznamy PRL za byt legalny? Pytanie, wbrew pozorom jest złożone. Legalność rozumiana jest potocznie na różne sposoby. Pisząc o tym („Przegląd Katolicki” 1989 nr 38) zaproponowałem wyróżnić cztery warunki pełnej legalności władzy: faktyczne jej sprawowanie, poparcie większości, dojście do władzy zgodne z obowiązującą procedurą (a potem jej sprawowanie bez gwałcenia prawa), wreszcie uznanie ze strony innych państw.
Rząd nie spełniający jednego z tych czterech warunków jeszcze się mieści w ramach legalności. Dwóch — już nie. A to była właśnie PRL. Rządy komunistyczne w Polsce powstały drogą przemocy i fałszerstw wyborczych, dzięki przemocy się utrzymywały i nie było w ich dziejach momentu, kiedy mogły liczyć na zwycięstwo w demokratycznych wyborach. Sam fakt kontroli nad armią, policją i administracją oraz uznanie ze strony konformistycznie nastawionej wspólnoty międzynarodowej nie wystarcza do uznania ich za legalne. Ze względu na wpływy ZSRR były one ponadto tylko w części suwerenne, co zmniejsza stopień spełnienia wymienionych dwóch warunków. Można by tu co najwyżej mówić o jakiejś pół— czy zgoła ćwierćlegalności.
Jest też oczywiste, że większość Polaków żyła z poczuciem, że rząd PRL nie jest ich rządem, że nie ma prawa występować w ich imieniu. Ich odpowiedź była różna: Opozycja, praca organiczna, emigracja, zniechęcenie — i dla każdej z tych postaw nieuznanie władzy komunistycznej jest elementem konstytutywnym. Brak identyfikacji z władzami kraju oczywiście społecznie szkodliwy, ale zaradzić mu można budując demokrację, a nie wmawiając niezadowolonym, te w imię ciągłości prawnej czy umów Okrągłego Stołu mamy poprzedni system uznawać.
Co więcej, dla wielu ludzi chętna i czynna akceptacja nowego legalnego porządku jest zależna od odcięcia się od stanu poprzedniego, słusznie postrzeganego jako nielegalny i niemoralny. Ostre przejście od komunizmu do demokracji jest potrzebne nie tylko psychologicznie, lecz również logicznie i prawnie. Nie chcę żyć w RP, która by była kontynuacją PRL.
A jednocześnie pozostaje czymś oczywistym istnienie w tym czasie państwa polskiego, i to zarówno w płaszczyźnie zewnętrznej (granice, rząd, wojsko), jak i w powszechnym odczuciu tych, którzy skądinąd władzy komunistów nie uznali. Sądzę więc, że przyszła konstytucja powinna stanąć na stanowisku ciągłości państwa, zanegować natomiast legalność systemu komunistycznego.
Zastrzeżenie, że w ten sposób stworzy się pustkę prawną jest przedwczesne. Polska roku 1918 używała przez dłuższy czas praw pozostałych po zaborcach. Tak samo teraz, prawo nie przestanie przecież z dnia na dzień obowiązywać. System prawny jest bowiem częścią istnienia i ciągłości państwa. Znikną natomiast ustawy sprzeciwiające się zasadom sprawiedliwości. Poza tym parlament musi przejrzeć i zmienić wiele ustaw niesłusznych i wadliwych, co się już dzieje, ale też jeszcze sporo czasu potrwa.
Od kiedy jest już legalnie? Stwarzał tu trudność wybrany w 65% niedemokratycznie Sejm z 1989. Skoro jednak Senat, demokratycznie wybrany, akceptował ustawy i rząd, można uważać porządek rzeczy od 4 czerwca 1989 za legalny. Tylko Jaruzelski nie miał w Senacie większości.
Jeśli chodzi o odziedziczone po PRL umowy międzynarodowe, możliwe są dwa rozwiązania. Pierwsze, to łączna ratyfikacja traktatów z mocą wsteczną, oparta na założeniu, że legalne władze polskie też by je zawarły. Druga, to stwierdzenie, że wobec uznania międzynarodowego władz PRL, przyznajemy im prawo do reprezentowania w tym czasie Polski na zewnątrz. W obu wypadkach nie każda umowę i nie każdy podpis musimy uznawać (wrócę do tego w związku z zadłużeniem zagranicznym).
Decyzje te przyniosą nie tylko oczyszczenie atmosfery i spodobają się większości, jako prawdziwe „odcięcie się grubą kreską” od przeszłości. Mają też pożądane konsekwencje prawno-praktyczne.
Przede wszystkim tracą wszelką legalność ustawy i umowy wymierzone przeciw Polsce oraz życiu, w wolności i godności jej obywateli. Ustawy dyskryminacyjne trzeba uznać za niebyłe. W szczególności stalinowskie kodeksy to zarządzenia gangsterów z KPZR i PZPR, a ci, co je wydali i realizowali, powinni być ukarani. Skoro dotąd ściganie tych przestępstw nie było możliwe, trzeba odpowiednio rozciągnąć okres przedawnienia, szczególnie przy zabójstwach. Podkreślam, że sędzia wydający za Stalina wyrok śmierci wiedział, co to za prawo i proces, wiedział to lepiej niż sędzia hitlerowski, bo było już po Norymberdze. A prawa hitlerowskie były formalnie legalne (podobnie rząd Petaina itd.). Cenzura też nigdy nie była prawem.
Daleko słuszniejsze jest też ogłoszenie wszystkich procesów politycznych w PRL za nielegalne, niż mozolne rehabilitowanie każdej ofiary z osobna.
Trudniejsze są sprawy majątkowe. Na wstępie przypomnę ważny precedens: Po odzyskaniu niepodległości w 1918 stanęła sprawa konfiskat popowstaniowych. Była to oczywista przemoc ze strony okupanta — a zarazem późniejsi posiadacza nabyli te majątki w dobrej wierze. Sejm uchwalił wtedy, że prawa spadkobierców anuluje, oddając majątki, tylko siedmiu dotąd żyjącym dawnym właścicielom. Innymi słowy: zwrotu automatycznego być nie musi.
Nie widzę jednak żadnych trudności z oddaniem budynków sklepów, działek w miastach (jak je właściciele sprzedadzą lub wynajmą, zapłacą państwu i gminie podatek). Powinny też zostać zwrócone domy ziemian. [Co do ziemi roszczenia pokrzywdzonych można pokryć, oddając puste PGRy.] Własność przemysłowa i handlowa to gorsza sprawa, bo tylko nieliczne zakłady, z lat czterdziestych istnieją dotąd w zbliżonym kształcie. Typowym rozwiązaniem byłyby w wypadku majątku niemożliwego do odtworzenia pakiety akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw.
Będzie to kosztować, ale przy stopniowym przeprowadzeniu wcale nie tak dużo. Korzyścią gospodarczą jest tu wzmocnienie koncentracji kapitału (bez czego do dobrodziejstw kapitalizmu nie dojdziemy), i to w rękach ludzi daleko odpowiedniejszych niż była nomenklatura i cinkciarze. [...]
Nieco więcej uwagi poświęcę sprawie długów zagranicznych. Otóż sypiąca się już zupełnie wyraźnie koło roku 1970 gospodarka Polski i innych krajów bloku sowieckiego otrzymała zastrzyk, który pozwolił jej przetrwać dłużej: duże pożyczki zagraniczne. Sumy te wydane zostały w ramach dotychczasowego niesprawnego systemu i to tak, aby przedłużyć jego istnienie. A że gospodarki i polityki nie da się oddzielić, podtrzymując gospodarkę nakazowo-rozdzielczą, podtrzymywano zarazem władzę tych którzy pełnili w niej funkcje właścicieli. Pożyczała pieniądze nie „Polska” przecież, lecz jej samozwańcza „rada nadzorcza” złożona z przywódców PZPR. Mandatu obywateli na swoje operacje nie mieli i banki świetnie to wiedziały. Wierząc zaś w trwałość systemu komunistycznego i przedłużając mu życie, wierzono też w jego zdolność do utrzymania niskiej stopy życiowej i spłacanie długów jej kosztem. Ta sama metoda pożyczania zastosowana została wobec dyktatorów z Trzeciego Świata — i z tym samym skutkiem. W odzyskanie pieniędzy nikt poważny na Zachodzie nie wierzy, trwa tylko spór między zwolennikami dotychczasowej metody wyciskania tylu odsetek, ile się bezpiecznie da, a tymi, którzy proponują pod jakimś pretekstem długi umarzać.
Rzecz oczywista, że niepłacenie wcale jest obecnie niemożliwe i zresztą niesłuszne. Nawet jednak, gdybyśmy mieli oddawać wszystkie długi PRL, czym innymi jest dobrowolne ich przejęcie przez nowy, legalny rząd, a czym innym przejęcie automatyczne. Zmienia to przynajmniej pozycją Polski w negocjacjach, gdzie czynniki polityczne, prawne i psychologiczne istotnie się liczą.
Co więcej, długi te trzeba zbadać. Wśród komisji, które badają prawie wszystko, nie ma takiej, która by ustaliła, co się dokładnie działo z pożyczkami. Czy wszystkie zostały zainwestowane? (podobno pod koniec lat siedemdziesiątych Instytut Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego ustalił losy tylko siedmiu z ówczesnych trzynastu miliardów dolarów). Spłacane powinno być to, co w sposób udokumentowany zostało w państwie polskim. Jeśli komunistom pożyczono bez gwarancji i kontroli, obciąża to tych, którzy im pożyczyli. Notabene różne konwersje, restrukturyzacje, gwarancje państwowe długów służą między innymi zatarciu różnicy między różnymi rodzajami pożyczek; trudniej będzie dojść, za co się właściwie płaci.
To, co tu napisałem dalekie jest jeszcze od projektu konkretnych artykułów konstytucji. Chodzi o pewien postulat — co do jej zasad i rozwiązań — oraz postawienie problemu. Sądzę jednak, że odpowiednie sformułowania prawne dadzą się znaleźć — i że są koniecznie potrzebne. Nie należy też z przyczyn taktycznych problemu przemilczać, jak to chyba część polityków i prasy czyni, zostawiając temat demagogom. Tymczasem za odrzuceniem legalności rządów komunistycznych stoi zarówno słuszność, jak odczucie większości Polaków. (1990)
Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001
opr. mg/ab