Co naprawdę oznacza wolność religijna? Czy jest ona tylko ograniczona do sfery prywatnej, podczas gdy w sferze publicznej jesteśmy zobowiązani do neutralności światopoglądowej?
Z dr. hab. Michałem Królikowskim, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, byłym wiceministrem sprawiedliwości, o próbach reinterpretacji rzeczywistości rozmawia ks. Marek Łuczak
KS. MAREK ŁUCZAK: — Istotą wolności religijnej jest możliwość manifestowania swych przekonań religijnych. Należy to rozumieć w taki sposób, że albo jesteśmy naprawdę wolni i możemy się przyznawać do wiary, albo ktoś nam zabrania manifestowania przekonań, lecz trudno wówczas powiedzieć, że jesteśmy wolni...
DR HAB. MICHAŁ KRÓLIKOWSKI: — Z konstytucyjnego punktu widzenia każdy ma zagwarantowane prawo do uzewnętrzniania swoich przekonań religijnych.
— Czy wobec tego nie należałoby powiedzieć, że jako katolik pełniący funkcję wiceministra był Pan dyskryminowany?
Problem polegał na tym, że próbowano przyjąć taką koncepcję, iż urzędnik pełniący swą funkcję choćby na pograniczu polityki musi kierować się zasadą światopoglądowej neutralności państwa. W praktyce oznaczałoby to, że w swoim postępowaniu czy przy podejmowaniu poszczególnych decyzji musiałby on odrzucić jakikolwiek system wartości wynikający z wiary czy przekonań światopoglądowych. Trzeba jednak powiedzieć, że w tej tezie są dwa przekłamania. Po pierwsze, konstytucja w żadnym razie nie nakłada na nikogo obowiązku wspierania neutralności światopoglądowej państwa, tylko mówi o bezstronności względem światopoglądów: nie wymaga się od urzędników ideologii neutralności światopoglądowej, czyli zwalczania argumentów wynikających z systemu wartości, chociażby z kultury chrześcijańskiej. Drugim zakłamaniem w powyższej tezie jest to, że w ogóle do pomyślenia jest wykonywanie funkcji po ówczesnym wzięciu w nawias swego sumienia. To by oznaczało, że można inaczej funkcjonować w sferze prywatnej, a inaczej w sferze publicznej, że w praktyce urzędnik państwowy powinien zamknąć się na głos sumienia w czasie sprawowania swych funkcji.
— Do tej refleksji warto jeszcze włączyć pytanie o neutralność światopoglądową. Do końca nie wiadomo, czy jest możliwy taki twór, skoro każdy jest wychowany w jakimś systemie wartości. Raz to będą wartości chrześcijańskie, innym razem np. wartości powstałe na kanwie rewolucji francuskiej.
Można powiedzieć, że neutralność światopoglądowa nie jest światopoglądowo neutralna. Chodzi tu bowiem o konkretny zamysł ideologiczny, nawiązujący do ideałów wyrosłych na rewolucji francuskiej właśnie. chodziło w niej nie tyle o jakąkolwiek neutralność, ile raczej o wykluczenie wszystkiego, co chrześcijańskie, ze sfery życia publicznego. Natomiast bezstronność, o której mówi konstytucja, jest postawą organów państwa, które przy podejmowaniu decyzji o sprawach indywidualnych czy publicznych pozostają w oderwaniu od np. którejś z religii.
— Z czego wynikają te nieporozumienia? Przecież prawo nie może mieć twarzy wyznaniowej, niezależnie od tego, o jakim wyznaniu mówimy.
Moim zdaniem, wynikają one z kampanii, w której próbuje się wmówić społeczeństwu, że dochodzi do jakiegoś zamachu na nie. Ten proces miałby polegać na tym, że prawnik pełniący swe funkcje ma sumienie uformowane w świetle jakiejś kultury czy religii. Próbuje się zatem wmówić, że istnieje jakiś sposób interpretacji tych przepisów, który de facto powinien być oderwany od tego, kim jesteśmy, a spójny jednocześnie z wizją osób, które formułują te zarzuty.
— Ale przecież nie ma sensu jakaś walka, w sytuacji kiedy nie da się zakamuflować, że wyrośliśmy na pniu judeochrześcijańskim, podczas gdy w Europie są systemy wyrosłe na innych fundamentach...
Ale tej oczywistej prawdzie próbuje się dzisiaj zaprzeczać. Przypominam sobie jedno z wystąpień Jana Pawła II, który na wieść, że w Unii Europejskiej wymazano zapis mówiący o korzeniach chrześcijańskich, powiedział: „Nie podcina się korzeni, z których się wyrosło”. Tzw. strategia postmodernistyczna, a tak naprawdę zamach na korzenie, jest więc powodem, dla którego stawia się tego rodzaju zarzuty. Żyjemy dzisiaj w sytuacji zderzenia dwóch cywilizacji: jedna nawiązuje do wartości chrześcijańskich, druga — do lewicowo-laickich. W publicznym przekazie próbuje się nas przekonać, że nie ma tego procesu i że w sposób naturalny my, chrześcijanie, powinniśmy przyjmować rozmyte interpretacje drugiej strony.
— Zastanawiam się tylko, jak przekonać tych nieprzekonanych. Być może trzeba mówić, że chrześcijański punkt widzenia bardziej się opłaca?
Lewicowe hasła zawsze są łatwiejsze do kupienia.
— Być może to wina naszego nie najlepszego piaru?
Dlatego w tym kontekście warto docenić papieża Franciszka, który za pomocą prostych schematów pokazuje wartość, a nawet atrakcyjność Ewangelii.
opr. mg/mg