Polemika z tezą, jakoby przebaczenie oprawcy miało pociągać za sobą rezygnację z naprawy szkód - w kontekście odpowiedzialności Niemców za II wojnę światową
Dowodzenia, że ofiarom podpalenia, rabunku, pobicia itd., nic się od sprawców nie należy, są po prostu niegodne. Nawet adwokaci przestępców nie twierdzą, że w imię przebaczenia ofiary powinny zrezygnować z odszkodowania, okazać miłosierdzie nie uzyskawszy sprawiedliwości. Jednakże rozumowania takie pojawiają się w kontekście odpowiedzialności Niemiec i Niemców za II wojnę światową. W „Rzeczpospolitej” z 6 X z tego rodzaju tezami wystąpił prof. Jacek Hołówka.
Tezy takie biorą się stąd, że w przypadku skutków wojny, inaczej niż przy czynie kryminalnym, trudno wskazać indywidualnych winnych, a ze względu na upływ czasu sprawa wydaje się przedawniona. Rozumowanie to uważam jednak za niesłuszne. Najkrócej mówiąc, ich główny błąd leży w pomyleniu odpowiedzialności karnej z cywilną, albo inaczej słowa „winny” w znaczeniu moralnym z jego znaczeniem w zwrocie „winny pieniądze”.
Odpowiedzialność karna i moralna jest oczywiście osobista. Nowe pokolenie nie ma powodu poczuwać się do win wojennych. Należy zwalczać, częste skądinąd, myślenie w kategoriach odpowiedzialności zbiorowej i zemsty: wszyscy Niemcy odpowiedzialni za wojnę, Żydzi za grupę stalinowców, Polacy za paru bandziorów z Jedwabnego itd.
Nie oznacza to jednak, że ludzi nie uczestniczą w przestępstwach innych. Czynią to, gdy pochwalają, przyzwalają, usprawiedliwiają — zamiast się przeciwstawić czy potępić. Choć Niemcy byli w części ofiarami hitleryzmu, nie ulega wątpliwości, że na większości z nich ciążyła wina tego rodzaju i dlatego też odczuwali ją po wojnie. Wymiar społeczny, wspólnotowy natury ludzkiej powoduje również, że nawet jeśli nie ponosimy żadnej winy za daną zbrodnię, to jednak ze względu na jakieś pokrewieństwo (rodzinne, narodowe, duchowe) ze sprawcą, wstydzimy się i żałujemy. Żal bez winy jest możliwy.
Problemy te nie należą do przeszłości. Jeśli liczni Niemcy uznają zbrodnie tamtych czasów za sprawę minioną, wyolbrzymiając jednocześnie krzywdy niemieckie, zrzucając winę za wojnę na inne kraje, żądając odwrócenia skutków wojny, tym samym dają dowód, że pośrednio solidaryzują się ze sprawcami wojny. Związek Wypędzonych ulega tym tendencjom. Należy z nim polemizować. Sprzeciw ten może Niemców rozzłościć, ale może też skłonić ich do zastanowienia.
Jacek Hołówka myli się więc stawiając Niemców obok ich ofiar, wstydząc się, że pokazał Niemcowi pomnik powstania warszawskiego i wypominając Polakom, że nie chcą Niemcom przebaczyć, co zręcznie utożsamia z rezygnacją z roszczeń (jest to oczywisty przykład szantażu moralnego). Myli się też porównując moralną odpowiedzialność Niemców za Hitlera z odpowiedzialnością dzisiejszych Polaków za afery SLD, jako że Niemcy się zwykle z podbojów cieszyli.
Sprawę odszkodowań za rozmaite zbrodnie i straty czasu wojny należy rozpatrywać odrębnie od kwestii winy ludzi dziś żyjących. Szkody te poniosły, przeważnie bez własnej winy, liczne osoby — obywatele polscy, ale i niemieccy — oraz społeczności. Tak w kategoriach moralnych, jak i prawnych należy się im zadośćuczynienie. Ponieważ jest to trudne do przeprowadzenia, najwygodniej byłoby powiedzieć, że roszczenia się przedawniły. Poszkodowani tak jednak nie uważają i mogą powołać się na to, że przez kilkadziesiąt lat nie mieli możliwości ubiegać się o wyrównanie.
Szkody te są bardzo znaczne, przy czym większe po stronie polskiej niż niemieckiej. Kto za te szkody mógłby odpowiadać? Oczywiście sprawca — i nikt inny. To znaczy kto? Wypędzeni chcieliby zaspokoić swe roszczenia kosztem obecnych indywidualnych posiadaczy ich dawnych nieruchomości, całkowicie w tej sprawie niewinnych. Świadczy to o złej woli i zamiarze odkucia się na słabszych.
Niewątpliwym sprawcą II wojny światowej jest bowiem państwo niemieckie, osoba prawna. Napadając na Polskę ściągnęło po prostu lawinę i powinno odpowiadać za skutki, jakie spadły na pokrzywdzonych, czy to Żydów, czy Polaków, czy Niemców, czy jeszcze innych. Państwo polskie natomiast nie ponosi takiej odpowiedzialności w ogóle, gdyż przedwojenne się Hitlerowi sprzeciwiło, a powojenne na długo utraciło faktyczną suwerenność na rzecz Sowietów.
Ewentualnie w tej odpowiedzialności mogłoby uczestniczyć państwo rosyjskie. Nie w tej części jednak, jaką było prowadzenie wojny przeciwko napastnikowi, zniszczenie go i pozbawienie części terytoriów, gdyż są to następstwa, na jakie się naraża każdy, kto wszczyna wojnę. Można by je natomiast skarżyć za pakt z Hitlerem, a potem tolerowanie zbrodni popełnianych przez zdziczałych żołnierzy i nadużycia okupacyjne. W pewnym stopniu dotyczy to i aliantów zachodnich. Notabene kwestie te Niemcy przezornie pomijają. A tymczasem, gdy np. latem 1945 Polska objęła administrację Warmii i Mazur, Niemców został tam tylko ułamek, podobnie jak ich ruchomości. Pominął tę sprawę również Jacek Hołówko, w dodatku przypisując Polakom zbrodnie w pogranicznym wielkopolskim Pszczewie, o ile wiem sowieckie.
W tej sytuacji argument, że obecni czy dawniej żyjący Niemcy nie ponoszą winy moralnej za wojnę, jest chybiony. Jeśli ktoś spali sąsiadowi dom, oprócz odbycia kary powinien zapłacić odszkodowanie — a jeśli sprawca uchyla się tak długo, aż umrze, powinno ono być zapłacone z masy spadkowej po nim. Poszkodowany ma tu pierwszeństwo przed spadkobiercą, choćby był on w tej sprawie niewinny.
Zauważmy, że niemieccy wypędzeni najpierw zapowiedzieli procesy przeciw Polsce, ale potem przeciwko swojemu państwu. Być może tylko dlatego, że łatwiej tą drogą coś uzyskać — przecież kraj, który po 1989 wpakował 1500 mld marek w błoto NRD, mógłby zapłacić i wypędzonym (szkoda, że od razu tych miliardów tak nie wydał). Ta zmiana kierunku jest jednak moralnie i prawnie uzasadniona, bo istotnie rządy niemieckie naraziły swych obywateli na wielkie szkody. Również deklaracja polskiego Sejmu z żądaniami wobec Niemiec była w tych kategoriach słuszna. Nie zmienia tego trudność realizacji.
Jedynym argumentem, jaki mógłby zwolnić obecne państwo niemieckie od zaspokojenia roszczeń ofiar wojny i ich spadkobierców (czy to Niemców, czy Polaków; czy państw, czy miast, czy organizacji) byłby brak ciągłości między Trzecią Rzeszą a obecnymi Niemcami. Stanowisko niemieckie w tej sprawie jest jednak wprost przeciwne; istnieje też precedens, gdyż Niemcy wypłacili pewne odszkodowania Żydom. Niewykluczone, że mogliby jednak zmienić zdanie, ogłaszając, że tamte państwo przestało istnieć, a Niemcy utworzyli inne, lepsze, choć nieco mniejsze, bez spadku i odpowiedzialności po tamtym. Tak samo nie widzę ciągłości między Polską stalinowską i obecną (do jej uznawania poza komunistami mało kto jest skłonny). Również obecna Rosja, choć też nie ma na to chęci, mogłaby się wyprzeć więzi z imperium sowieckim.
Rozwiązanie takie byłoby gorsze niż uczciwe zapłacenie przez Niemcy odszkodowań, ale jednak mniej złe niż stan obecny, gdy uzasadnione roszczenia dotkliwie pokrzywdzonych są ignorowane przez prawnego następcę sprawcy szkód.
Źródło: Rzeczpospolita z 12 X 2004. Wykorzystano w „Opoce” za zgodą autora.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (5/2004) and Polish Bishops Conference