Kto obroni demokrację?

Jak obronić się przed terroryzmem, nie ograniczając jednocześnie praw demokratycznych?

Nie da się ukryć, że pakiet ustaw antyterrorystycznych zaproponowanych przez ministra spraw wewnętrznych Otto Schily'ego ogranicza trochę swobody demokratyczne.

Cel ustaw jest przejrzysty: chodzi o łatwiejszą, niż dotąd, możliwość dotarcia do terrorystów i ludzi z nimi związanych. Ale to, co proponuje minister dotyczy wszystkich obywateli Niemiec.

Na zdjęcie w dowodach osobistych ma być nałożony specjalnym aparatem tzw. raster, coś w rodzaju siatki umożliwiającej opis kilkuset punktów twarzy. Dowód miałby zawierać również odciski palców — dotychczas składane wyłącznie przez ludzi podejrzanych przez policję. Poza tym miałby być w nim także zapisany specjalnym kodem wzór tęczówki oka, przy czym informacje zawarte w tym kodzie byłyby dla obywatela nieczytelne. Jest to może najbardziej sporny punkt programu, ponieważ konstytucja niemiecka gwarantuje prawo jednostki do rozporządzania danymi osobowymi.

Zgoda na ograniczenie wolności

Większość społeczeństwa przerażona wydarzeniami ostatnich tygodni, a szczególnie tym, że główni zamachowcy na World Trade Center czekali na rozkazy żyjąc w Niemczech, zgadza się z tymi ograniczeniami. Instytut Forsa badając opinię publiczną, zapytał: Czy zgodziłby się pan(i) ograniczyć wolność osobistą dla wzmocnienia bezpieczeńswa? 77 proc. respondentów odpowiedziało — tak. Również większość, choć już znacznie mniejsza — 56 proc. — zgadzała się na to, aby ułatwić policji i służbom bezpieczeństwa podsłuchy telefoniczne. Prawdziwa burza wybuchła, gdy omawiano problem wydalenia z kraju ludzi podejrzanych o terroryzm.

Edmund Stoiber, premier Bawarii, grzmiał: wyrzucić wreszcie kalifów z Kolonii. Miał na myśli Państwo Kalifatu, organizację islamistyczną powiązaną z terrorystami, legalnie działającą wraz z jej przywódcą Metinem Kaplanem, którego ekstradycji domaga się Turcja (byłby tam sądzony za udział w planowaniu zamachów terrorystycznych). System prawny Niemiec nie dopuszcza do ekstradycji nikogo, komu we własnym kraju groziłaby śmierć. Marieluise Beck, pełnomocnik rządu do spraw cudzoziemców, ostro wypowiedziała się przeciwko zmianie ustaw dotyczących możliwości wyrzucania kogokolwiek z kraju na podstawie podejrzeń, a nie dowodów, ponieważ mogłoby to, jej zdaniem, być wykorzystywane przeciwko osobom niewygodnym lub nielubianym.

Widmo totalitaryzmu

Z jej słów przebija niepokój o demokrację. Nie jest w tym odosobniona. Zieloni tak bardzo krytykowali projekty ministra spraw wewnętrznych własnego rządu, iż przez chwilę chwiała się nawet koalicja rządowa. Niemcy, obciążeni historią własnego kraju, jak sami powiadają, są być może bardziej niż inne narody europejskie uczuleni na wszelkie ograniczenia swobód demokratycznych.

Gdy w 1949 roku uchwalono konstytucję RFN, obawiano się w Niemczech jednego tylko wroga — totalitaryzmu z jego wszechwładną tajną policją. Dziś, po 50 latach udanej demokracji społeczeństwo żywi lęk, że służby specjalne (z którymi dopiero co rozprawiono się w byłej NRD) znów rozszerzą swoje kompetencje. Minister Schily proponuje to zresztą bez ogródek. Chodzi przede wszystkim o to, aby mogły one współdziałać z Urzędem Ochrony Konstytucji w zbieraniu informacji od banków, towarzystw lotniczych, poczty i telefonów.

Wrogowie demokracji

Ludzie, którzy przeszli przez doświadczenie nazizmu i komunizmu wiedzą, iż bardzo łatwo jest podejrzewać kogoś, kto nie ma na sumieniu żadnej winy. W normalnych czasach należałoby Marieluise Beck przyznać rację. Niestety, prawdą jest to, co chętnie powtarzają dziennikarze, iż po 11 września świat się zmienił. I gdy dziś mówi się o dowodach, skomplikowanych demokratycznych procedurach broniących praw jednostki, obywatel niemiecki myśli: zaraz, zaraz, jakie dowody można zdobyć przeciwko samobójcom-terrorystom, dopóki nie spłoną w ogniu własnej zbrodni, a wraz z nimi tysiące niewinnych ofiar?

Terroryści zaatakowali demokrację. Trzeba jej bronić, ale jak to zrobić, nie osłabiając sił obronnych kraju i nie tworząc wysp bezkarności dla zbrodniarzy? Oto węzłowy problem współczesnych Niemiec.

Silny człowiek

Oczywiście jak zawsze w czasach zagrożenia i niepokoju pojawia się pragnienie, aby przyszedł ktoś silny i zrobił porządek. I ktoś taki pojawił się. Na razie w Hamburgu. 42-letni Roland Barnaba Schill, bezlitosny sędzia, jak go nazywają. Zaledwie w lipcu 2000 r. założył partię pod nazwą „Ofensywa Państwa Prawa”, która ma dopiero 1740 członków, a już wygrał wybory. Po 11 września, co charakterystyczne, został drugim burmistrzem Hamburga. Zasłynął w mieście sypiąc ostre wyroki. Powołuje się na statystyki, według których ponad 79 proc. przestępców w mieście to cudzoziemcy. W kampanii wyborczej obiecał miastu 2000 nowych policjantów. W kilka tygodni później, zapytany o to w telewizji, powiedział, że nie może ich przecież sklonować, a wykształcenie jednego policjanta trwa 3,5 roku. Innymi słowy, nie należy zbyt szybko oczekiwać zmian. W telewizji mówił już zresztą o 1700 policjantach. Twierdził, że jego partia nie składa obietnic wyborczych, tylko realny program. Ale dość trudno będzie mu spełnić postulat, na który cząsto się powoływał, że już w ciągu 100 dni urzędowania zmniejszy o połowę przestępczość w Hamburgu.

Bezlitosny sędzia chce zaprowadzić nie tylko porządek na ulicach, ale także wzmocnić dyscyplinę w szkołach, na uczelniach, w biurach. Koalicja rządząca miastem (pierwszym burmistrzem został Ole von Beust, CDU) demonstruje pragmatyzm i silną rękę. Na terenie byłego obozu koncentracyjnego — właśnie tuż przed wrześniowymi wyborami podjęto uchwałę, aby wystawić tam pomnik ofiar — nowi ojcowie miast chcą wybudować nowoczesne więzienie. Ku oburzeniu wielu mieszkańców Hamburga.

Ostatnia bitwa

Casus Schilla jest wymowny w dzisiejszych czasach. Jakkolwiek sędzia od dawna jest w hamburskich sądach znany, a ci, których sprawami zajmował się uchodzili za pechowców, w polityce jednak jest człowiekiem znikąd. Dziennikarze przypisują mu opcję skrajnie prawicową. On sam powiedział w programie telewizyjnym, że jego partia jest po prostu demokratyczna, a sam przewodniczący hamburskiej partii liberałów FDP przyznał, iż programy obu partii są zbieżne. Obecny w studiu działacz FDP Möllemann, odparł na to ku ogólnej wesołości: jeśli tak powiedział, to chyba był pijany.

Sędzia Schill nie da się tak łatwo zaszufladkować. Chętnie przypomina publicznie, że jego dziadek jako komunista został w 1944 roku zamordowany w obozie koncentracyjnym. Opinii publicznej pokazuje się chętnie jako twardziel, głosząc „zero tolerancji dla przestępców”. W kampanii wyborczej powiedział, że liczy na socjalistycznych wyborców. Myślę, że należy do ludzi, którzy mogą zagrażać tradycyjnej, parlamentarnej demokracji. Ale kto ma dla niej jeszcze prawdziwy respekt?

Dyskusje, które toczą się obecnie w Niemczech nad ustawami proponowanymi przez Otto Schily'ego, nad udziałem bundeswery w wojnie w Afganistanie mają w sobie coś z klimatu ostatniej bitwy. Wiadomo, że jakieś swobody demokratyczne odpuścić trzeba, aby nie wszystkie łotry na świecie mogły z nich korzystać. Ale jakie? i gdzie postawić granice, których przekroczyć nie wolno? Demokracja niemiecka ma wielu obrońców, jeszcze więcej zwolenników. Ale czasy im nie sprzyjają. A w każdym razie stawiają wobec trudnych dylematów, w rozwiązaniu których nie pomoże ani matura, ani chęć szczera. Raczej charakter, rozum, kilka niewzruszonych przekonań, no i jak zawsze trochę szczęścia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama