Po trzynastu latach wojny domowej w Liberii, która pochłonęła ponad 150 tys. ofiar, Leymah Gbowee miała sen. Kiedy się obudziła, postanowiła go zrealizować. Nie ustąpiła, aż doprowadziła do pokoju w swoim kraju
Początkowo było ich zaledwie około dziesięciu. A potem było ich już tysiące. Gromadziły się na rynku, bo to tam oddziały ówczesnego prezydenta Charlesa Taylora rekrutowały dzieci do wysłania na front. Ciężarówki odjeżdżały pełne. I wracały puste.
To rok 2002 w Liberii — po trzynastu latach krwawej wojny domowej, która pochłonęła ponad 150.000 ofiar, Leymah Gbowee miała sen. Śniło jej się, że przewodniczy zebraniu w kościele i zaczyna walczyć o pokój w swoim kraju. Po przebudzeniu postanowiła, że nadszedł czas, by zrobić to, co jej się tylko śniło. Liberyjka, pracownica socjalna, chrześcijanka, matka sześciorga dzieci Leymah Gbowee zebrała wówczas grupę kobiet na jednym z rynków i razem z drugą kobietą, muzułmanką Asatu Bah-Kenneth, zapoczątkowała ruch, który doprowadził do pokoju w Liberii i do historycznego wyboru pierwszego afrykańskiego prezydenta kobiety, pani Ellen Johnson Sirleaf.
W ten sposób powstał Ruch Kobiet na rzecz Pokoju i Pojednania w Liberii. Na początku nikt nie przywiązywał wagi do działań tych kobiet. Lekceważyli je, mówili im, żeby siedziały w domu. Lecz one nie słuchały. Przeciwnie, zwiększyły ilość zebrań i marszów, a wojna trwała nadal. Wreszcie postanowiły ogłosić strajk małżeński, odmawiając mężom stosunków seksualnych. Przez całe miesiące Leymah Gbowee zachęcała kobiety swojego kraju do wywierania nacisku na mężczyzn, żeby położyli kres wojnie domowej. I po trzech miesiącach kobiety uzyskały spotkanie z Taylorem i wymogły na nim obietnicę, że nawiąże dialog z grupami buntowników w Ghanie. Ich walka przywróciła pokój w kraju otwierając drogę wyborom prezydenckim, które wygrała pani Ellen Johnson Sirleaf. Nowa głowa państwa odziedziczyła Liberię zrujnowaną przez długą i okrutną wojnę domową, która zniszczyła gospodarkę, tkankę społeczną i przyszłość młodego pokolenia: ponad 25.000 zdemobilizowanych bojowników, którym konflikt zrabował dzieciństwo i edukację. Pani Johnson Sirleaf zaangażowała się przede wszystkim w promowanie pojednania, tworzenie fundamentów kraju, w którym zapanuje pokój, odtworzenie autorytetu starszyzny, praworządności oraz uporanie się ze spuścizną tak złowieszczych osobistości, jak Charles Taylor, były bojownik i były liberyjski prezydent, sądzony przez trybunał w Hadze za zbrodnie w pobliskiej republice Sierra Leone.
Liberia jest przykładem powolnego, lecz nieuchronnego postępu kobiet w Afryce i ich decydującej roli w budowaniu bardziej pokojowego, sprawiedliwszego i pojednanego kontynentu. W ciągu czternastu lat ten mały kraj przeżył dwie wojny domowe. Determinacja kobiet była tak wielka, że kiedy dialog pomiędzy walczącymi frakcjami utknął w martwym punkcie, zabarykadowały one salę, gdzie toczyły się negocjacje pokojowe nie wypuszczając stamtąd mężczyzn, dopóki nie osiągnęli porozumienia. Nareszcie, w sierpniu roku 2003, porozumienie zostało podpisane.
W Afryce większość kobiet żyje w kontekstach politycznych mało lub wcale nie demokratycznych, gdzie problem nierówności płciowej ginie wśród innych, dużo poważniejszych problemów. Kobiety są ofiarami kultur plemiennych, odsuwających je na drugi plan. Nie mają prawa głosu w swoich wspólnotach, o niczym nie decydują. Nie mogą dziedziczyć i nie mają prawa do posiadania własności. W imię tradycji i atawistycznych wierzeń religijnych są zmuszane do zawierania poligamicznych małżeństw, ich narządy płciowe są brutalnie okaleczane. I to zawsze one pozostają w tyle, gdy chodzi o edukację, zdrowie czy politykę, i są jedynym celem aktów przemocy na tle płciowym oraz gwałtów seksualnych jako broni w walce, ze wszystkimi konsekwencjami horroru, chorób wenerycznych i niechcianych ciąż.
Lecz ten jakże bolesny i przygnębiający obraz nie byłby kompletny, gdyby nie podkreślić zarazem, że też same kobiety walczą wszystkimi siłami, by nie uważano ich już za ofiary, by uzyskać widzialność społeczną, ekonomiczną i prawną i odzyskać kontrolę nad własnym ciałem i życiem. «Afrykanki mówią „nie” afropesymizmowi — pisze w swoim blogu Nestor Nongo, kongijski socjolog i profesor zamieszkały w Hiszpanii — i przywracają nadzieję na całym kontynencie. Przepędzają dyktatorów, stawiają na nogi własny kraj, wywierają wpływ na plany działań politycznych, walczą o prawa człowieka i opiekują się opuszczonymi osobami i sierotami. Jednają społeczeństwo, wprowadzają innowacje i tworzą, kierują przedsiębiorstwami i chronią środowisko». Ellen Johnson Sirleaf i Leuman Gbowee otrzymały w roku 2011 pokojową nagrodę Nobla za ich decydującą rolę w położeniu kresu wojnie domowej w ich kraju. Nagrodę tę, wraz z nimi, otrzymała też młoda Jemenitka Tawakkul Karman, przewodnicząca grupy „Dziennikarki bez Kajdanów”, utworzonej w roku 2005. To wyłącznie ich zasługa, że walczyły wszystkimi siłami o prawa kobiet, że broniły praw człowieka, że nadal reprezentują kobiecą duszę Afryki, która pragnie i dąży do pokoju i sprawiedliwości.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano