Jak feniks z popiołów

Sto lat po rzezi w Turcji Ormianie zmartwychwstają w tym kraju jako naród. Dla Turków to poważne wyzwanie

Jak feniks z popiołów

Sto lat po rzezi w Turcji zmartwychwstają w tym kraju Ormianie jako naród. Pęka bariera strachu, coraz więcej osób przyznaje się do ormiańskich korzeni. Dla Turków to poważne wyzwanie.

Cerkiew świętego Kirakosa w Dijarbekir w południowej Turcji to dzisiaj największa świątynia ormiańska na całym Bliskim Wschodzie. Co niedziela wypełnia się wiernymi gromadzącymi się na Badarak, czyli ormiańskiej liturgii. Wśród nich są nie tylko chrześcijanie. Regularnie pojawiają się tam osoby, które formalnie uznawane są za muzułmanów sunnitów. Ich babki zmuszono do przejścia na islam, oni jednak zachowali pamięć o ormiańskim pochodzeniu. Dlatego przychodzą do cerkwi, a niektórzy z nich nawet przyjmują w niej chrzest. Dziś w muzułmańskim i kurdyjskim Dijarbekir nikomu to nie przeszkadza.

Islam albo śmierć

Kolejną osobliwością jest fakt, że w ogóle odbywa się tutaj ormiańska liturgia. Po 1915 r. Ormian w Turcji oficjalnie nie ma — jedynym wyjątkiem pozostał Stambuł (dla chrześcijan Konstantynopol), gdzie wspólnota ormiańska, wbrew burzliwej historii, istnieje nieprzerwanie od czasów starożytnych. Na terenie wschodniej połowy obecnego państwa tureckiego, gdzie przed zagładą Ormianinem był co trzeci mieszkaniec, wspólnota ta została praktycznie starta z powierzchni ziemi. Spośród dwóch milionów mieszkających tam Ormian, w rzezi 1915 r. zginęło około miliona osób, zabitych i zagłodzonych. Reszta rozproszyła się po świecie — dzisiaj ich potomkowie mieszkają głównie w Syrii. Odtąd we wschodniej Turcji nie sposób było spotkać Ormianina. Jednak od kilku lat, ku zdziwieniu zagranicznych obserwatorów, otwierane są tam ormiańskie kościoły. Cerkiew św. Kirakosa w Dijarbekir odbudowano z ruin w 2011 r. W tym samym czasie odnowiono prastarą świątynię na wyspie Ahtamar, na jeziorze Wan, niegdyś w samym centrum straszliwej rzezi Ormian. Po prawie stu latach nieobecności szczyt tamtejszego kościoła znowu wieńczy krzyż, a wewnątrz rozbrzmiewa modlitewny śpiew w języku ormiańskim. Zaczyna się również odradzać, co prawda ostrożnie, ormiańskie życie monastyczne.

Wszystko to brzmi jak piękna bajka — a jednak dzieje się naprawdę. Okazuje się, że milionowego narodu nie da się zgładzić bez reszty. W 1915 r. nie wymordowano i nie wypędzono wszystkich. Wiele Ormianek (specjaliści oceniają tę liczbę na 200—300 tys.) pozostawiono przy życiu, czyniąc je seksualnymi niewolnicami w haremach lub przymusowo wydając za mąż za muzułmanów. Oczywiście wszystkie musiały przyjąć islam. Kobiety uczyniły to dla zachowania życia, swojego i swoich dzieci, ale w głębi duszy pozostały chrześcijankami. Zachowały też w ukryciu ormiańską tożsamość. Ich dzieci i wnuki poszły różnymi drogami — jedni wyrośli na szczerych muzułmanów, inni nadal, po kryjomu, pielęgnowali chrześcijaństwo. Jednak jednych i drugich łączy pozytywna reakcja na ormiańskie symbole. Jest ona często instynktowna, ale przynajmniej pozwala na nawiązanie pierwszych kontaktów i stopniową odbudowę rozbitej wspólnoty. To dużo jak na Turcję, gdzie przez całe dziesięciolecia oficjalna propaganda eksponowała wrogość wobec Ormian i Armenii.

Życie w ukryciu

Gdzieniegdzie przetrwały też małe wiejskie wspólnoty. Wschodnia Turcja jest górzystym, rzadko zaludnionym i nadal trudno dostępnym krajem. O kilkudziesięciu osadach, ukrytych w głębokich dolinach, władze po prostu zapomniały. Nie zaglądali tam też zachodni turyści. Mieszkający tam Ormianie wobec sąsiadów z kurdyjskich wiosek deklarowali się jako muzułmanie, jednak wśród swoich pozostali sobą. Daleko na południowym wschodzie, blisko granicy z Syrią i Irakiem, grupy Ormian uchowały się nawet w miastach. W liczącym 7 tys. mieszkańców Sirnak 40 rodzin przez całe dziesięciolecia żyło w przekonaniu, że są ostatnimi Ormianami na świecie. Nocami z sąsiedniej wioski przyjeżdżał do nich ksiądz nestoriański (inna wspólnota chrześcijańska Bliskiego Wschodu), chrzcił dzieci, błogosławił młode pary, okadzał nieboszczyków — i znikał przed świtem. W 1965 r. przypadkiem trafił do nich włoski misjonarz i dopiero od niego dowiedzieli się o istnieniu ormiańskiego patriarchatu w Konstantynopolu. Dziś w Sirnak nie spotkamy Ormian — wyjechali do zachodniej Europy. Ale pozostali gdzie indziej. I nadal ujawniają się kolejni. 

Choć turecki rząd do niedawna zaprzeczał istnieniu Ormian na wschód od cieśniny Bosfor, było to oczywiste dla mieszkających tam Turków. Z reguły nie darzyli oni sympatią „niedobitków”: Ormianie są tam stereotypowo postrzegani jako terroryści i przyjaciele Rosjan, przez większość Turków zdecydowanie nielubiani. Islamscy sąsiedzi nie dali się też nabrać na ormiańskie nawrócenie, nazywając świeżo upieczonych muzułmanów „giaurami”, czyli niewiernymi. Znane są fakty przymusowego obrzezania młodych Ormian wcielonych do tureckiego wojska.    

Nowe rozdanie

Ta rzeczywistość, jak się wydaje, zaczyna odchodzić w przeszłość. Naród turecki to dziś wielka, 80-milionowa grupa, z coraz liczniejszą klasą średnią i umacniającym się społeczeństwem obywatelskim. Coraz więcej Turków uznaje też fakt ludobójstwa, jakie popełnił ich kraj na Ormianach. Przedstawicieli tej narodowości nie traktują już jako wrogów, lecz współobywateli.

W tym klimacie pęka bariera strachu. Cezurą był tutaj rok 2007, kiedy to zginął dziennikarz Hrant Dink. Ten Ormianin ze wschodniej Turcji miał odwagę nie tylko ujawnić swoją tożsamość, ale też walczyć o prawa dla ormiańskiej mniejszości. Zastrzelił go turecki nacjonalista. Śmierć Dinka wywołała liczne akty protestu i solidarności z Ormianami ze strony Turków. Tureccy Ormianie poczuli, że nie są samotni. Od tego czasu coraz więcej ludzi otwarcie przyznaje się do ormiańskich matek, ojców lub babek. Jest ich wielu — nawet do kilku milionów. Nawet jeśli większość z nich nadal pozostanie Turkami, będą to już Turcy nowego, przyjaznego Ormianom pokolenia.

Kurdyjski języczek u wagi

Współcześni Turcy mają jednak problem nie tyle z Ormianami, ile z Kurdami, którzy stanowią 20 proc. tureckich obywateli. Na dodatek zamieszkują też licznie państwa z Turcją sąsiadujące: Iran, Irak i Syrię. W tych dwóch ostatnich, ogarniętych wojną, Kurdowie dążą do utworzenia niepodległego Kurdystanu. Dzieje się tak również w Turcji, gdzie od kilkudziesięciu lat działa kurdyjska partyzantka. Z tureckiego punktu widzenia wszystko to wygląda bardzo groźnie dla spoistości państwa. Dopiero w ostatnich miesiącach rząd w Ankarze uznał, choć z oporami, istnienie kurdyjskiej mniejszości i pozwolił na wybranie do parlamentu kurdyjskich przedstawicieli. 

Co mają Kurdowie do kwestii ormiańskiej? Otóż w 1915 r. duża część Ormian padła z rąk kurdyjskich watażków, służących w pomocniczych oddziałach tureckiej armii. Z drugiej strony wielu Ormian ocalili właśnie Kurdowie, a konkretnie przedstawiciele sekt jezydów i alewitów, które przez sunnitów, panujące wyznanie, traktowane były z podobną wrogością jak Ormianie. Ale to historia. Dziś Kurdowie, którzy od tureckiego rządu wycierpieli niewiele mniej od Ormian, wyciągnęli z niej wnioski. Przedstawiciele kurdyjskiej inteligencji przeprosili Ormian za udział w ich zagładzie. A zwykli Kurdowie na co dzień żyją ze „swoimi” Ormianami w zgodzie i przyjaźni. To dlatego w Dijarbekirze, uznawanym za stolicę tureckich Kurdów, nikt nie robi problemu, gdy muzułmanin przechodzi tam na ormiańską wiarę. Jest to wypadek wyjątkowy, biorąc pod uwagę, że dzieje się to w kraju islamskim.  

Ormianie we wschodniej Turcji — zarówno ci jawni, jak i ci jeszcze nieujawnieni — doskonale zdają sobie sprawę, że ich przyszłość związana jest z przyszłością dużej wspólnoty tureckich Kurdów. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, a Turcja z czasem zgodzi się na przyznanie Kurdom autonomii, zapewne Ormianie uzyskają w niej, upragnione od dawna, pełne prawa rozwoju narodowej kultury. Jeżeli jednak kryzys na Bliskim Wschodzie wywoła, prawem rykoszetu, otwartą wojnę w tureckim Kurdystanie, tamtejszych Ormian czekać będzie kolejna ciężka próba.  

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama