Nie wszyscy wyborcy Trumpa wierzą, że nowy prezydent im pomoże, ale nie to jest ważne. Oni chcą być słyszalni. Chcą rewolucji
Kiedyś sformułowanie „biała klasa pracująca” napawało dumą. Dziś brzmi jak zniewaga. Nie wszyscy wyborcy Trumpa wierzą, że nowy prezydent im pomoże, ale nie to jest ważne. Oni chcą być słyszalni. Chcą rewolucji.
To były historyczne wybory, choć tak podobno mówi się o każdych. Jednak pojawienie się Donalda Trumpa, a później jego nominacja na kandydata Partii Republikańskiej wyglądały jak smutny, ale jednak żart. Satyryczne programy polityczne miały używkę jak chyba nigdy wcześniej. Wystarczyło jedynie puścić któreś z jego wystąpień i tyle. Żadne silenie się na zgryźliwy komentarz nie było już potrzebne. Pomarańczowa opalenizna, usta w ciup i tlenione włosy. I do tego zasób słów, który emigrantom będącym w Stanach od niedawna pozwalał na całkowite zrozumienie jego wystąpień. Bo angielski Trumpa nie jest zbyt wymagający. Używa nie więcej niż dwieście słów i nie szarżuje z gramatyką.
Trump nie miał prawa wygrać, bo obrażał emigrantów, w kraju w którym każdy jest emigrantem. Meksykanów nazwał gwałcicielami i złodziejami, co nie przeszkadzało mu korzystać z ich pracy przy budowie swoich hoteli. Lśniący złotem Trump Tower w Las Vegas został całkowicie wybudowany przez Meksykanów. Sposobem na ograniczenie emigracji miała być dla Trumpa budowa ściany wzdłuż granicy z Meksykiem. Na koszt Meksyku. Nikt nie ma pojęcia, z jakiego powodu Meksyk miałby zapłacić za budowę. Sami Latynosi śmieją się, że Trump wyśle fakturę. I to ma wystarczyć. Na jednym z anty-Trumpowych protestów znalazł się plakat mówiący, że gdyby nie emigranci, Trump nie miałby żon. Rzeczywiście, Melania, jego obecna żona, pochodzi ze Słowenii, a pierwsza żona była Czeszką.
Jeśli chodzi o kobiety, to te według Trumpa powinny być przede wszystkim atrakcyjne. W jednym z wywiadów po narodzinach swojej córki Trump zastanawiał się, czy 12-miesięczna wówczas Tiffany odziedziczy po matce… rozmiar biustu. Przyznał też, że gdyby nie to, że Ivanka jest jego córką, prawdopodobnie by się z nią umawiał. Miss Universe nazwał Miss Housekeeping (Miss Gosposia – red.), dlatego, że ta pochodziła z Wenezueli. W ostatnich tygodniach kampanii wyborczej wypłynęły też nagrania, na których Trump obrazowo opowiadał o swoich seksualnych upodobaniach. Kiedy Hillary Clinton podczas ostatniej debaty wyborczej przycisnęła go w kwestii niepłacenia podatków, Donald nazwał ją nasty woman (wredną kobietą). Po debacie wiele kobiet z dumą nosiło podkoszulki z takim właśnie napisem. Hillary według niego nie ma cech prezydenckich. Nie ma ich, bo jest kobietą. A że ponad 50 proc. społeczeństwa stanowią kobiety, to Trump nie może wygrać.
Czarnoskórego mężczyznę wspierającego Trumpa na jednym z jego wieców uznano za protestującego intruza. Sam Trump nie mógł widocznie uwierzyć, że może mieć poparcie wśród Afroamerykanów, bo jego elektorat to biała klasa pracująca. Pracownicy fizyczni bez wyższego wykształcenia. Wszyscy ci, którzy nie odnaleźli się w nowym wypełnionym technologią świecie. Biali, których przygniotła globalizacja. Biali bez opieki medycznej i bez nadziei na to, że będzie lepiej. Zdesperowani, biedni i czujący, że nikt się z nimi nie liczy. Że nie mają na nic wpływu. Kiedyś sformułowanie „biała klasa pracująca” napawało ich dumą. Dziś brzmi jak zniewaga. Nie wszyscy oni wierzą, że Trump im pomoże, ale nie to jest teraz ważne. Oni chcą być słyszalni. Chcą rewolucji. Ale w San Francisco nikt jeszcze nie wierzy w wygraną Trumpa. Bo przecież to tylko żarty, strachy na lachy, a Hillary prowadzi w sondażach…
A później nadszedł 8 listopada. Ludzie zasiedli w barach, jakby oglądali Super Bowl. Przy kolorowych koktajlach czekali na zwycięstwo Clinton. Ale im więcej stanów na ekranach telewizorów i iPhone’ów zabarwiał kolor czerwieni (barwa republikanów), tym bardziej robiło się nieprzyjemnie gorąco. Duszno. A potem został już tylko szok i niedowierzanie. Czas na zmianę baru, bo w tym atmosfera zgęstniała nie do wytrzymania. W San Francisco nie jeździ się taksówkami. Zamawia się Ubera. Za kierownicą nadzwyczaj elegancko ubrany mężczyzna, łkając, utrzymuje, że Trump jest tak bogaty, że kupił głosy. Bo to, co się stało, nie może być prawdą. W kolejnej knajpie barmani z widokiem na Bay Bridge wyglądają na zadowolonych. Dość mają już chyba serwowania drinków pracownikom Google’a i Twittera. Sami też chętnie by się napili. O drugiej nad ranem w Kalifornii przestają serwować alkohol, ludzie kładą się więc spać.
Wbrew przewidywaniom niektórych nastąpił poranek. Dzień pierwszy. I wciąż niedowierzanie. Okazało się, że zwolennicy Trumpa są też obecni w San Francisco. Wyszli z podziemi wprost na potańcówkę, którą miano celebrować wybory. Choć pierwotnie chodziło chyba bardziej o uczczenie zwycięstwa Hillary. Latynosi i Afroamerykanie czują rytm i nietrudno było się domyślić, że pojawią się na tańcach. Domyślili się nawet zwolennicy Trumpa. Doszło do rękoczynów. Ulice San Francisco przepełnione są emocjami. Ludzie przytulają się i płaczą. Są przerażeni i nikomu nie jest już do śmiechu.
Pisząc o Kalifornii, wcale nie opisuję Ameryki. Kalifornia, San Francisco to jakby odrębne państwo, do którego nijak pasuje prezydentura Trumpa. Tu ludzie naprawdę wierzą, że są wolni, że każdy ma prawo żyć po swojemu. Przy okazji wyników wyborów powrócił więc pomysł odseparowania Kalifornii od reszty Stanów. Był już Brexit może być i Calexit.
Jeszcze przed wyborami ludzie żartowali, zastanawiając się gdzie wyjadą w przypadku wygranej kandydata republikanów. Najpopularniejsza, co oczywiste, była Kanada. Całkiem blisko, niezła gospodarka, mówią po angielsku. Po wygranej Trumpa do kanadyjskiego urzędu imigracyjnego wpłynęło ponad 250 tys. podań obywateli amerykańskich o azyl w Kanadzie. Publicznie o opuszczeniu kraju mówią też celebryci. Miley Cyrus czy Kenye West interesują się kupnem nieruchomości w pobliżu Toronto. Z kolei znany twórca programów satyrycznych Jon Stewart w przypadku wygranej Trumpa wybierał się na inną planetę. Elon Musk wyliczył, że wyprawa na Marsa kosztowałaby dokładnie tyle, ile wynosi majątek Trumpa. Gorzej gdyby Trump spotkał się na Marsie z Stewartem. Ale czas wrócić na ziemię i oswoić się z nowym prezydentem.
Natalia Gaik, San Francisco
opr. ac/ac